Stokado
baner_FBAnt
Baner AWS

Ala Bartczak: Po prostu jestem sobą!

Harcerka, szefowa scholi parafialnej, maturzystka „Kopernika”, korepetytorka… Kim jeszcze jest Ala Bartczak i jak patrzy na wiarę, dzisiejsze czasy oraz co robi, aby przekazywać swoją pasję innym ludziom – o tym w wywiadzie z Alą, który w Tłusty Czwartek przeprowadził Maciej Antczak.

Maciej Antczak: Lubisz iść pod prąd, co?

Alicja Bartczak: To zależy od sytuacji. Jeżeli cały świat chce iść w inną stronę niż ja chcę, to wówczas idę pod prąd.

Czyli myślisz samodzielnie.

Tak. Mam swój światopogląd i reguły i zazwyczaj ich nie zmieniam. Nie jestem osobą, na którą łatwo wpłynąć.

Poruszam ten temat dlatego, że w dzisiejszej rzeczywistości większość młodych osób, być może właśnie ze względu na konformizm, odchodzi od Kościoła, w którym Ty ciągle trwasz i do tego aktywnie działasz. Prowadzisz scholkę młodzieżową w rzymskokatolickiej Parafii im. Św. Brata Alberta. Powiedz, dlaczego zostajesz w Kościele i czy to wynika właśnie z Twojego charakteru?

Myślę, że po części tak. Wiem, czego chcę, znam siebie i swój światopogląd. Jestem osobą wierzącą i na moją wiarę nie mają wpływu inni ludzie i ich stosunek do Kościoła. Wiele się dziś słyszy o skandalach w Kościele, choć w samej Polsce jest ok. 20-30 tysięcy księży, z których tylko pewien mały odsetek upada. Reszta robi dobrą robotę. Bardzo lubię porównanie księży do samolotów – wielu księży jest super, tak samo jak wiele samolotów lata po niebie. Niestety w mediach figurują informacje wyłącznie o tych samolotach, które się rozbijają. Tak samo jest z księżmi i każdą inną grupą społeczną. Jeśli jakaś starsza pani spotka młodych ludzi kopiących śmietnik, to od razu oskarża całe pokolenie, używając znanej frazy: „ach, ta dzisiejsza młodzież”. Ja bardzo nie lubię takiej generalizacji, wolę do różnych spraw podchodzić jednostkowo.

À propos tej starszej pani – to czy ona nie ma, choć po części, racji? Mimo tego, że my rozumiemy te czasy, w których żyjemy, znamy się na memach itp., to czy nie masz wrażenia, że żyjemy w trochę ogłupiałej rzeczywistości? W czasach przebodźcowania, zalewu obrazków, śmiesznych filmików, które zabierają nam czas i nie pozwalają na refleksję?

Tak, zgadzam się z tym. Ja o sobie samej mówię, że urodziłam się nie w tym stuleciu, co powinnam, bo mam mentalność bardziej lat 70./80. XX wieku, czyli mniej więcej czasy moich rodziców – to jest bardziej mój klimat. Działam też w harcerstwie, bardzo lubię wyjazdy, podczas których można odłączyć się od telefonu, od wszystkich „przeszkadzaczy”, pobyć z ludźmi. Jak byłam mała to bardzo lubiłam się bawić z dziećmi, z rodzicami, z dziadkami – nie przepadałam za siedzeniem i oglądaniem bajek. Dzisiaj większość dzieci (bo oczywiście są wyjątki, jak wszędzie) niestety tak nie funkcjonuje – teraz 3-latek potrafi większość czasu spędzać na smartfonie. Zgadzam się z tym, że jest wśród nas bardzo wiele bodźców. Mówi się dzisiaj czasami o zjawisku, które nazywa się wtórnym analfabetyzmem. Osoby nauczone w dzieciństwie czytać, tracą umiejętność sprawnego czytania przez to, że teraz praktycznie z niej nie korzystają. Mało kto obecnie czyta książki. Wolimy filmy i seriale, bo nie wymagają one od nas podjęcia „wysiłku”, jakim jest czytanie. Mówiąc bardziej biologicznie – istnieje coś takiego, jak odruchy warunkowe (które nabywamy w trakcie życia) i odruchy bezwarunkowe (które są wrodzone i niezależne od naszej woli). Czytanie należy do tych pierwszych, ponieważ musieliśmy się go kiedyś nauczyć. Jeżeli nie korzystamy z tej umiejętności, bo wolimy posługiwać się obrazkami, a nie tekstem, to niestety powoli zanika.

Czasami mam wrażenie, że intelektualnie to my zaczynamy się cofać w rozwoju do czasów prehistorycznych, kiedy to ludzie komunikowali się poprzez rysowanie w jaskiniach obrazków mamutów. Wracając jednak do tego głębszego tematu – czy Twoim zdaniem w takim świecie jest w ogóle miejsce na Boskość, na wejście w głębię? Czy da się odwrócić te negatywne dla Kościoła trendy i jak przekonać młodych ludzi do tego, aby do Kościoła wrócili albo w Nim pozostali?

Jeśli Kościół byłby trzymany tylko siłą ludzi, to dawno by przestał istnieć. Bo ludzie Kościoła, nie tylko księża, ale cała wspólnota ludzi, często sama kopie pod sobą dołki, a rzeczy negatywne są oczywiście bardziej rozpowszechniane od tych pozytywnych. Jeśli chodzi o postrzeganie Kościoła przez społeczeństwo to może być ono zafałszowane przez internetowy hejt. Widziałam, jak jeden z portali zamieścił informację o nowym Biskupie Kaliskim i od razu pojawiły się tam hejterskie komentarze, bluzgi itp. Nie wierzę, że istnieją wyłącznie osoby, które negatywnie odbierają tę informację. Tylko że ludzie, dla których ten „news” jest czymś zwyczajnym, są po prostu mniej widoczni, bo jedynie zostawiają „lajka” albo zwyczajnie „scrollują” dalej.

Istnieje wrażenie, jakby w Internecie wszyscy byli przeciw Kościołowi.

Moim zdaniem przeświadczenie o tym, że dzisiaj wszyscy użytkownicy Internetu mają poglądy antykościelne bierze się stąd, że większość osób o poglądach takich jak ja po prostu nie włącza się w tego typu internetowe kłótnie. Ja osobiście też nie lubię komentować postów osób zacietrzewionych w przeciwnych poglądach, bo wiem, że dyskutując z nimi nic nie wskóram. Jestem spokojniejsza, kiedy mogę prowadzić jakąś merytoryczną rozmowę. Jak widzę jednak wpisy z bluzgami, obelgami, to takich postów nie komentuję.

Przejdźmy teraz do Twojej działalności w scholi. Masz pod sobą grupę dziewczyn, z którymi śpiewacie podczas mszy i przy innych okazjach. Powiedz, skąd pomysł na takie zaangażowanie?

Pomysł nie był mój. Scholkę założył jakieś 4 lata temu nasz ówczesny wikariusz. Na początku była w niej moja siostra, a ja byłam wówczas na etapie młodzieńczego buntu. Miałam wtedy ok. 14-15 lat, przechodziłam przez okres zwątpienia, wypalenia. Jednak spodobało mi się to, jak funkcjonuje schola i ogólnie parafia, więc podeszłam do księdza, który grał na gitarze i powiedziałam, że ja też gram i chętnie się zaangażuję. Muszę przyznać, że dołączenie do scholi rozpaliło moją wiarę na nowo. Przez ten czas poduczyłam się gry na gitarze, a gdy się okazało, że ksiądz odchodzi z parafii, stałam się naturalną kandydatką do przejęcia po nim schedy, co nastąpiło półtora roku temu.

I jakie były te początki? Czy od razu poczułaś, że jesteś w swoim żywiole, czy czułaś się nieswojo, że musisz teraz Ty zarządzać tym wszystkim?

Jak odszedł ksiądz to schola przeżywała kryzys, bo dzieciaki były częściowo zafascynowane charyzmatycznym księdzem, który robił naprawdę świetną robotę, a w trochę mniejszym stopniu samą scholą. Myśleli, że jak on odszedł, to scholki też już nie ma. Więc na początku były problemy, bo przychodziło może 5 osób, a czymś wyjątkowym było przyjście 10 osób. Więc na starcie się trochę bałam. Trzeba było na nowo rozpalić w nich chęć do działania. To się jednak udało i stopniowo przybywało coraz więcej osób. Najlepszy moment był przed pandemią, która niestety przyhamowała nasze działanie.

Ty sama podeszłaś do księdza, mówiąc mu, że chcesz dołączyć. Czy teraz wygląda to podobnie? Zainteresowane dziewczyny przychodzą do Ciebie, czy „łowisz” je sama i wyciągasz z kościelnych ław?

To bardzo zależy od sytuacji, bo nasza parafia jest stosunkowo mała – patrząc przynajmniej przez pryzmat osób, które regularnie chodzą na te same msze do kościoła. Często znamy się z tymi dzieciakami, stąd czasami pytam, czy chcą dołączyć. Przede wszystkim działa to jednak tak, że gdy ktoś jest chętny, to po prostu przychodzi i sam pyta. Tak jak dla chłopców jest posługa ministrancka, tak dobrze, że dla dziewcząt istnieje schola. Jestem otwarta na wszystkie dziewczyny – bez sensu, żebym wybierała tylko te, co ładnie śpiewają…

Czyli jak ktoś gorzej śpiewa to nie wyrzucasz.

Nie. Nie zależy mi na osobach, które są najbardziej utalentowane, ale przychodzą na spotkania raz w roku, ale na tych, które udzielają się regularnie. I dla tych organizuję różne wyjścia i wyjazdy, które są nagrodą za zaangażowanie.

Czy czujesz odpowiedzialność funkcji którą pełnisz i czy sprawia Ci ona satysfakcję? Sporo od Ciebie zależy.

Ja nie myślę o tym w ten sposób, że jest to mój jakiś „obowiązek”. Sprawia mi to po prostu przyjemność. Wiadomo, że czasami się nie chce, ale ja to na tyle lubię, że da się wszystkie trudności pokonać. Opieka nad dziećmi, szczególnie tymi młodszymi, jest oczywiście odpowiedzialnością, ale znam je na tyle dobrze, podobnie jak rodziców. Dzięki temu tworzymy wspólnotę, która daje radę.

Ale zdajesz sobie sprawę, że jesteś inspiracją dla wielu z tych dziewczyn.

Być może tak, ale ja tego tak nie definiuję – po prostu jestem sobą. Staram się oczywiście, żeby wypadać jak najlepiej i być też jak najlepszym przykładem, ale w tym wszystkim jestem przede wszystkim sobą.

Jak wyglądają kwestie techniczne przy zarządzaniu scholką? O czym musisz pamiętać i czy ktoś Ci w tym wszystkim pomaga?

Głównie pomaga mi moja mama, która pełni rolę opiekuna i doradcy. Jest ona nauczycielką, więc zna się na takich kwestiach technicznych, praktycznych; wie, jak się opiekować dziećmi i wie, jak działa ich psychologia. Jako przykład opowiem trochę zabawną historię z jednego z wyjazdów: jednego chłopaka, który pojechał z nami na kolonie, nagle wszystko zaczęło boleć: brzuch, głowa. Podejrzewaliśmy, że dzieje się tak dlatego, że tęskni za domem, stresuje się wyjazdem, bo może to był jego pierwszy samodzielny wyjazd. Moja mama wzięła szklankę wody i powiedziała, że rozpuściła tam magiczną tabletkę, która mu pomoże. I mimo tego, że tabletka była wymyślona…

Wyczarowana.

…to po godzinie chłopak przyszedł i powiedział, że tabletka mu pomogła i jest już wszystko okej. To są takie śmieszne sytuacje, ale bardzo ważne jest, aby zawsze mieć przy sobie kogoś z większym doświadczeniem. Oprócz tego dużym plusem są przychylni księża na parafii. Mamy bardzo fajnego proboszcza, który zawsze chce nam pomagać na wszystkie możliwe sposoby przy różnych inicjatywach. Jak przychodzę do niego z pomysłem wyjazdu dla dzieci to zawsze nas wesprze, np. opłaci autokar czy kupi nam pizzę. To jest ważne, aby mieć kogoś takiego, kto ma możliwości, aby nas konkretnie wspomóc, za co z tego miejsca bardzo dziękuję.

Oprócz tego, że jesteś szefową scholi, działasz też w harcerstwie i we wspólnocie, udzielasz korepetycji, a do tego jesteś teraz w klasie maturalnej. Jak Ty to wszystko łączysz?

Grunt to dobra organizacja czasu. Wychodzę z założenia, że jeśli nam na czymś bardzo zależy, to zawsze znajdzie się czas na wartościowe aktywności, tylko trzeba sobie dobrze organizować pracę. Ważne, żeby to sobie tak zgrać, aby mieć czas na naukę i prywatne sprawy, a wówczas nie sprawia to wielkiego problemu.

Przed Tobą matura. Co rozszerzasz i jakie masz plany na studia?

Będę pisać rozszerzoną biologię, chemię i angielski. A potem chyba najbardziej chciałabym iść na studia do Krakowa na kierunek: chemia medyczna, ale nie wiem jeszcze co z tego wyjdzie.

Wybierasz się w tym roku na pielgrzymkę?

Jak najbardziej!

Grupa błękitna?

Tak, to moja parafialna grupa. Biorę ze sobą dziewczyny ze scholi – oczywiście te, które są w stanie pójść. I oczywiście zapraszam wszystkich czytelników do pielgrzymowania z grupą błękitną!

Już tak na koniec: czy jesteś w stanie na sto procent powiedzieć, że bez względu na okoliczności chcesz nadal być w Kościele? Proszę o krótką odpowiedź.

Tak.

Niech to będzie puenta. Dzięki za rozmowę!

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Starsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze
Janina

Czytanie nie jest odruchem warunkowym…. artykuł ciekawy, ale warto popracować nad treścią i sprawdzić pod kątem poprawności, żeby się takie kaczki dziennikarskie nie trafiały. Czytanie to po prostu umiejętność nabywana w trakcie życia. Odruchem warunkowym jest na przykład odskoczenie od osoby, która wyciąga pistolet. Do odruchu warunkowego potrzeba dwóch elementów: odruchu (czyli zachowania pojawiającego się bez świadomego przemyślenia i decyzji) oraz warunku (obiektu/bodźca, który wywołuje dane zachowanie – a więc nie jest wrodzone).
Zastanawia mnie też podejście prezentowane w tym wywiadzie, a mianowicie kultura poczucia wyższości związana z wiekiem, uprzedzenia do konkretnych pokoleń. Jest na to słowo, ageizm. Piszecie o 3-latkach obsługujących smartfon. Albo o mentalnym cofaniu do starożytności. Przykre, że nie dostrzegacie olbrzymiego potencjału i rozwoju, którego sprawcami są właśnie Ci „cofający się”. Dzięki takiemu 3-latkowi, który od dziecka ma do czynienia z technologią, na starość będziecie mieli inteligentne protezy reagujące na sygnały z mózgu. Albo roboty wykonujące operację bez popełniania błędów medycznych jak zmęczony chirurg. Doceniajcie zmianę, zamiast się przed nią bronić i pogardzać

Maciej Antczak

Pani Janino, jestem przekonany, że 3-latek korzystający ze smartfona szkodzi swojemu rozwojowi. I to nie on będzie tworzył protezy, bo do tego potrzeba WYOBRAŹNI, którą takie wynalazki u dzieci niszczą. Dziecko musi mieć szansę się ponudzić. Z kolei „ageizm” (pominę fakt, że jest to nowomowa) nie ma odzwierciedlenia akurat w tym przypadku. Można by użyć tegoż słowa, jeśli bym traktował z wyższością osoby starsze, ja jednak boleję nad niskim poziomem mojego pokolenia.

PS Nie każda zmiana jest dobra.

Pozdrawiam

Najnowsze