Clubbing na Józefince
Po podniosłym okresie świąt Bożego Narodzenia wkraczamy w epokę karnawału – rozrywkową, taneczną, frywolną czy jak tam kto woli. Owej rozrywki dostarczają nam liczne instytucje i lokale rozrzucone po całym mieście – z mniej lub bardziej intensywnymi rejonami koncentracji tychże. Przed stu laty z okładem kaliszanie szukaliby jej przede wszystkim na Józefince – popatrzmy zatem, co też mogli oni tam „w tym temacie” znaleźć.
Wytyczona przez Prusaków na początku XIX w. reprezentacyjna w założeniu aleja (… czterema rzędami topól włoskich upiększona, przyjemnym jest w mieście spacerem) w czasach napoleońskich uzyskała niezwykle barwną patronkę – Józefinę. Kto zacz? Marie-Josèphe Rose Tascher de la Pagerie, czyli inaczej mówiąc Józefina (Bonaparte)– zacna żona cesarza Napoleona.No właśnie, czy taka zacna? Maria Róża była pochodzącą z Martyniki kreolką o rzeczywiście ponadprzeciętnej urodzie, nienagannej kibici i ognistym temperamencie. Z których to darów niebios robiła na swej drodze społecznego awansu stosunkowo (nomen omen) często użytek. W czasie rewolucji francuskiej została wraz z pierwszym mężem wicehrabią Aleksandrem Beauharnais uwięziona przez jakobinów. Męża, z którym i tak się nie bardzo układało, zgilotynowano, ona była już także na liście skazańców.
Gdy upadł Robespierre i kochanków w końcu uwolniono, naciskała na generała, by się rozwiódł i ją poślubił, lecz Hoche na to (…) warknął, że dziwka nadaje się na kochankę, nie na małżonkę. Mało to eleganckie, ale generał chyba wiedział co mówi – pogrążona w niepokoju o swą główkę Róża ulegała ponoć czasem także stajennemu Hocha. Jej działalność w wiadomej dziedzinie tak np. ocenił Guy Breton: Przyszła cesarzowa nie była zbyt wybredna jeśli chodzi o łóżko. Wcześniej jej kochankami zostali adiutant Hocha, ogrodnik, a nawet kilku Murzynów. Później towarzystwo do swych zabaw wesołych, a dla jej dalszej kariery pożytecznych, dobierała już staranniej. Ale oto jeszcze kuszące, lecz już grożące więdnięciem ciałko trzydziestodwuletniej Kreolki zaczęło kusić zakochanego w Róży niczym wariat Napoleona. Fakt, że była opłakującą męża wdową i miała z dopiero co ściętym panem wicehrabią parkę dzieci nie był przeciwskazaniem. Ślub z Napoleonem odbył się w marcu 1796 r. i tak Róża została oficjalnie Józefiną Bonaparte. Nie będziemy dociekać, czy fakt ten ustatkował ją nieco, faktem jest, że przyczyną późniejszego jej z Napoleonem rozwodu była raczej jej niemożność zapewnienia mu potomstwa (choć skłonności do obdarowywania mężulka porożem pozostała). A Napoleon, przeżywszy o kilka lat swoją eks – mimo, że powtórnie żonaty – to na Świętej Helenie umierał z portretem Józefiny.
Ona zaś, umierając w 1814 r. miała szansę usłyszeć od francuskich wróbli (kogutów?), że w odległym Kaliszu mieszkańcy spacerują po ulicy jej imienia. Pewno stanowiło to dla niej niewielką pociechę, ale rozrywkowy duch patronki nadał jakby tej ulicy charakter. Znalazło się na niej bowiem w XIX w. sporo lokali i instytucji, w których do kwestii moralności podchodzono z pewnym dystansem. Spuentował to w swojej fraszce Jan Winczakiewicz:
Choć jej umysł i serce nic nie były warte
Za nadobną Kreolką szalał Bonaparte.
Swoją główną ulicę składając jej w darze
Okazał się i Kalisz wielkim kobieciarzem…
Józefina patronowała alei najdłużej, choć jej nazwa na przestrzeni ponad dwóch już wieków ulegała zmianom. Obecnie nasz kaliski Prater zwany jest Aleją Wolności i choć, rzecz jasna, nazwa nie odnosi się do wolności (nad)interpretowanej przez swawolną Józefinkę, to fakt, że przy ulicy zlokalizowany jest sąd, do niedawna policja z aresztem i… pałac ślubów może prowokować komentarze jeszcze innej (niepożądanej) natury.
Prusacy, oprócz funkcji reprezentacyjnej i urzędowej przewidzieli dla niej również i taką, którą kaliszanie ochoczo zaczęli, aż do okresu międzywojennego, realizować. Symbolem kultury stał się tam wieńczący aleję i postawiony w 1835 r. teatr, natomiast rozrywce (przez r nieco mniejsze) – i uciechom ciała takoż przy okazji – służyły lokale i instytucje niemal całej ulicy. Nie tylko niej zresztą – w 1880 r. w Kaliszu działały: 92 szynki, 8 restauracji, 5 cukierni i 6 winiarni. Na józefince koncentrowały się one jednak najbardziej w dwóch miejscach: w okolicach Trybunału (samą tę stateczną instytucję oczywiście wyłączamy) i w pobliżu dzisiejszego Złotego Rogu.
Już w 1874 r. Adam Schindele otworzył go tam jako uzupełnienie oferty znajdującej się w głównym budynku kawiarenki „Teatralnej”. Sławę lokal zyskał kilka lat później, gdy objęła go rodzina Wypiszczyków i utworzyła „Ogródek Warszawski”, a w nim najsłynniejsze w Kaliszu variétés. Występowała w nim większość lokalnych, a nawet krajowych gwiazd bardzo lekkiej i czasami bardzo podkasanej muzy. Od 1896 r. popisywali się tam też artyści zagraniczni: cyrkowi welocypedyści bracia Starley, śpiewaczka Antalfi, fantazyjno-serpentyn tancerka Miss Franconia, koncertowa śpiewaczka Agnes Litke, młodociana subretka Duda Dahlen, duet ekscentryczny »Adolf« oraz tancerz i śpiewaczka Rothstein. W jeszcze innych sezonach gości zabawiały sieroty Pepito i karlica – tancerka Eliza Strum. Lokal określano jako największą z wieczornych atrakcji miasta, a miejscowa prasa kreowała go na przybytek na wysokim poziomie. Hmm. Może nie tańczono tam kankana, ale co Państwo powiecie na taki opis: (…) Wieczór był pogodny, bezgwiezdny,a w ogródku odgrywały się swawolne igrce półnagich girlasów. Przy suto zastawionych stolikach było pełno gości. Wpadł mi wtedy szatański pomysł urządzenia zawodów, kto dorzuci śliwą do „Wypiszczyka”. I zaczęło się bombardowanie. Za strzał wieczoru uznano rzut w… dekolt „girlaski”. Chyba jednak granic – nazwijmy to – przyzwoitości w ogródku nie przekraczano, bo oto czytamy, że występy „gwiazd” można było podziwiać za jedyne 1 zł siedząc, a 50 gr. stojąc i 30 gr. od dziecka (chyba, że w kluczowych acz mniej cenzuralnych momentach rodzice zasłaniali progeniturze oczy). Lokal, mogący pomieścić do 200 widzów, działał jeszcze długo – w okresie międzywojennym wciąż polecał znaną swą kuchnię, w tym obiady, kolacje i piwnice zaopatrzone we wszelkie trunki. A jedna z tamtejszych artystek, już po II wojnie, była ponoć szanowaną właścicielką jednego z kaliskich sklepów „kolonialnych”, ciesząc się powszechnym szacunkiem kaliszan.
A teraz początek ulicy – czyli dzisiejszy Złoty Róg. Stojący tam murowany zajazd o strategicznym położeniu, w 1819 r. przebudował (z perypetiami, które zakończyły kaliską karierę architekta Sylwestra Szpilowskiego) i przekształcił w ekskluzywny hotel Ludwik Eberhard Woelfel. Przybyły z południowej Francji były kapitan gwardii municypalnej użyczał w nim scenę – wykorzystując swoją pozycję kaliskiego monopolisty w tym względzie – trupom teatralnym, w tym zespołowi Wojciecha Bogusławskiego. W hotelu odbywało się też wiele koncertów, występowali różni specjaliści od sztuk magicznych, kusiły sale balowe, kasyno, resursa, wyśmienita kuchnia i bilard.
A przecież tuż obok w budynku jeszcze z 1799 r., jako własność Adolfa Imbacha funkcjonował drugi, mniejszy gościniec. Zawiesił chyba działalność w latach świetności potężnego sąsiada, po zakupieniu przed I wojną obiektu przez Józefa Wiśniewskiego, który dobudował mansardę, zyskał drugi oddech i, z czasem, miano kombinatu rozrywkowo-gastronomicznego. Kusiła ofertą cukiernia Hertza (lody casatte, kawa po turecku i restauracja z nocnym kabaretem), później Józefa Kalecińskiego, a jeszcze później jako restauracja „Polonia” i wreszcie „Europa” – funkcjonujący tam dziś hotel dumnie odwołuje się do tradycji tego miejsca sprzed wieku. W kompleksie funkcjonuje jeden z modniejszych obecnie w Kaliszu „Pubów restauracyjnych”.
Trzeba dodać, że były czasy, gdy gościom wspomnianych hoteli (i nie tylko pewnie im) „uzupełniającą” ofertę „rozrywkową” oferowały, jak je określała kaliska prasa, „rozbestwione lamparcice”. Im bardziej były potępiane przez tę prasę i „zdrową” część społeczności, tym bardziej rósł popyt na ich usługi. A ów „rozrywkowy” (a przy okazji i cinkciarski) półświatek można było sobie oglądać z hotelowych okien.
Ale na tym nie kończyła się gastronomiczno-rozrywkowa oferta Józefinki. Ówcześni kaliszanie mogli uprawiać tam – dziś powiedzielibyśmy – clubbing. Na przykład w tzw. menadżerii koło folusza można było oglądać: dwie małpki, wilka, dwa zające, sowę i białe myszy, okropną panoramę epizodów ostatniej wojny rosyjsko-tureckiej i gabinet anatomiczny, kilka woskowych okazów i… cielę o dwóch głowach (!). W samym foluszu natomiast, według jednego ze źródeł, przez krótki czas funkcjonował kinematograf z „obrazami pornograficznymi” (?!). W 1908 r. w podwórzu kamienicy Reina obok Trybunału, zaczął funkcjonować kinematograf z prawdziwego zdarzenia – „Oaza”. A naprzeciwko, już po II wojnie, mniej zasobni w kieszeń kaliszanie delektowali się rozweselającym napojem w położonym nad samą Prosną (przed dzisiejszą Villą Calisia) ogródkiem piwnym zwanym potocznie „małpim gajem”. Nieco bliżej Bankowej, w piwnicy budynku, do którego później wprowadził się nasz uniwersytet, dla towarzystwa – nazwijmy to – bardziej wysmakowanego (?) funkcjonowała „tepeperowska” herbaciarnia.
Ale stopniowo oferta gastronomiczno-rozrywkowa Alei Wolności (wyjąwszy ofertę restauracji w hotelu Europa) kurczyła się. Jeszcze krótko w podziemiach budynku energetyki zaistniała restauracja, do tego doszły obecnie bodaj dwie pizzerie, ale „to by było na tyle”. Ci, którzy przed dwoma wiekami widzieli na „cesarzowej kaliskich ulic” rozrywkę, byliby dzisiaj srodze zawiedzeni.