Skradziony? Spalony? Tajemnica obrazu Rubensa z kaliskiej katedry
Kiedy myślimy o miejscach, w których można by zobaczyć obrazy najznamienitszych europejskich malarzy, to przyjdą nam na myśl największe europejskie miasta jak Paryż, Wiedeń czy Drezno. To właśnie tamtejsze muzea mogą pochwalić się najbogatszymi zbiorami. Kilkadziesiąt lat temu mieszkańcom naszego regionu pierwszy skojarzyłby się jednak Kalisz, a dokładnie słynny kościół św. Mikołaja i obraz „Zdjęcie z krzyża” autorstwa samego Petera Paula Rubensa – jednego z najsłynniejszych malarzy w dziejach.
Niestety, dokładnie 50 lat temu doszło do podejrzanego incydentu, podczas którego to dzieło flamandzkiego artysty przepadło, być może bezpowrotnie. Co dokładnie się wydarzyło, czy na pewno obraz został zniszczony? Czy związek ze sprawą miała Służba Bezpieczeństwa? A może kaliski Rubens znajduje się obecnie w rękach zagranicznego kolekcjonera? Na te pytania postaramy się znaleźć odpowiedź.
Największe muzea ogromne nakłady finansowe przeznaczają na ochronę przechowywanych obiektów. Nie bez powodu „Damę z gronostajem” w 2011 roku ubezpieczono na kwotę blisko 1,5 mld złotych. Czasami jednak nawet to potrafi nie wystarczyć. Powszechnie znana jest słynna sprawa sprzed około dwóch lat, kiedy to złodzieje włamali się do skarbca króla Augusta II Mocnego w Dreźnie, skąd wykradziono zabytki wyceniane na kilkaset milionów euro.
To saksońskie muzeum znajduje się w samym sercu zabytkowego centrum ogromnego miasta, odwiedzanego przez setki tysięcy turystów. Zabezpiecza je całodobowa ochrona, dziesiątki kamer, czujniki ruchu i szyby pancerne, a mimo wszystko ktoś zdecydował się podjąć ryzyko i włamać się do skarbca – zresztą z krótkotrwałym powodzeniem.
A czym w porównaniu do jednego z największych niemieckich zbiorów jest kaliski kościół, pozostawiony bez monitoringu, profesjonalnej ochrony, do którego dostać się można właściwie przez jedną parę drzwi. Ze względu na to, że dzieła, wychodzące z pracowni Rubensa na aukcjach, osiągają tak zawrotne kwoty, z pozoru nie dziwi fakt, że „Zdjęcia z krzyża” w Kaliszu już nie zobaczymy.
W grudniową noc 1973 roku kobieta, mieszkająca na ulicy Kanonickiej, naprzeciwko kościoła św. Mikołaja, zgłosiła, że z okien widzi szalejący w środku świątyni ogień. Strażacy natychmiast przyjechali na miejsce, a po trwającej blisko trzy godziny akcji gaśniczej, wreszcie można było ocenić, co właściwie się wydarzyło. Szybko rozpoczęta i sprawna reakcja strażaków nie pozwoliła rozprzestrzenić się ogniu, jednak ku zdziwieniu zgromadzonych okazało się, że pożar objął wyłącznie część ołtarza, a dokładnie znajdujący się w nim obraz Rubensa.
Żeby tego było mało, przetrwała nawet jego osmolona rama, a strażacy i księża zgodnie stwierdzili, że w jednym z jej narożników tkwił jeszcze fragment bezcennego dzieła.
Postawiono dwie hipotezy. Pierwsza mówiła o zwarciu w instalacji elektrycznej, jednakże prędko została obalona, ponieważ dowodzący akcją gaśniczą Józef Dąbrowski zapamiętał, że wszystkie bezpieczniki zostały na noc wykręcone, zatem nie mogło być mowy o zaprószeniu ognia w ten sposób.
Pozostawało więc jedynie celowe działanie. Czy komuś zależałoby na zniszczeniu obrazu wartego dziś pewnie kilkadziesiąt milionów dolarów? Bardziej prawdopodobne, że ktoś zamierzał dobrze wzbogacić się na jego kradzieży.
Takie obrazy – Rubensa, Moneta, czy Rembrandta są oczywiście skatalogowane, a znawcom tematu bardzo dobrze znane, toteż nie wystawi się ich na licytacji w domu aukcyjnym. Właściciele takiego domu natychmiast spotkaliby się z oskarżeniami o paserstwo. Jeśli oglądaliście Państwo film „Vinci” z Robertem Więckiewiczem, to być może pamiętacie, że bez większych problemów znaleziono tam bogatych i niemoralnych kolekcjonerów chętnych na zakup „Damy z gronostajem”. Takie osoby, chcące posiadać najcenniejsze dzieła sztuki na wyłączność, na pewno istnieją też w rzeczywistości, a w tym przypadku możemy być niemal pewni, że mamy do czynienia z kradzieżą obrazu na zamówienie.
Co ciekawe, kaliski przypadek nie jest odosobniony. Zaledwie pięć miesięcy później, bo w kwietniu 1974 roku w Muzeum Narodowym w Gdańsku, ujawniono, że zaginęły obrazy innych niderlandzkich mistrzów: Antona van Dycka i Pietera Breughla. Kradzież ujawniono przypadkiem, kiedy rama z pracą Breughla spadła na ziemię i okazało się, że w jej miejscu znajduje się podkolorowana kopia wycięta z gazety. Wówczas zarządzono natychmiastowy przegląd reszty dzieł i wykryto, że brakuje również obrazu van Dycka. W prowadzonym śledztwie popełniono masę niewybaczalnych błędów, głośno mówiło się także, że Służbie Bezpieczeństwa bardzo zależało na tym, aby osobie odpowiedzialnej za kradzież obrazów nie spadł włos z głowy. Pojawił się nawet świadek, gdyński celnik, który przypadkiem odkrył, że z portu w Gdyni drogą morską wywozi się cenne dzieła sztuki na Zachód Europy. Podróż okrętem w istocie była dla przemytników bezpieczniejsza, bo był to jedyny sposób na uniknięcie kontroli na granicy.
Wspomniany świadek mógł ujawnić niewygodne szczegóły i doprowadzić do ujęcia sprawców kradzieży, ale na chwilę przed przesłuchaniem został brutalnie zamordowany. Oczywiście, SB przejęła dochodzenie tak szybko, jak tylko było to możliwe. Sprawę uznano za niemożliwą do rozwiązania, mimo że nie przesłuchano ważnych świadków i właściwie nie sprawiano nawet pozorów, że zamierza się cokolwiek z tym faktem zrobić. Co w takim razie z celnikiem? Prokurator uznał, że ten w drodze na komisariat sam oblał się benzyną, a następnie podpalił. Miał być to nagły i niespodziewany akt samobójstwa.
Sprawa kaliskiego Rubensa również pozostawia wiele pytań. Odpowiedzi mogłaby dostarczyć rama, w której tkwiły resztki obrazu. W końcu, gdyby ekspertyza wykazała, że został on wycięty albo wyrwany, to dowodziłoby, że mamy do czynienia z kradzieżą. Trzeba przyznać, że kaliska prokuratura w latach 70. najwyraźniej nie należała do zbyt kompetentnych, ponieważ ramę zagubiono. Zagubiono lub też polecono zgubić, aby zatrzeć wszelki możliwy ślad.
Nie ma oczywiście dowodu, że sprawy z Kalisza i Gdańska są ze sobą połączone, ale jeśli zbierzemy łączące je fakty, to wszystko zaczyna się składać w spójną całość.
Mamy przecież obrazy trzech artystów tworzących w tej samej epoce, ponadto wszyscy pochodzą z północnej Belgii. Ich dzieła natomiast giną dokładnie w tym samym czasie. Wprawdzie nie wiemy, ile czasu falsyfikaty wisiały w Gdańskim muzeum, ale sprawę z Pomorza dzieli od kaliskiej zaledwie pięć miesięcy. W obydwu przypadkach mamy też do czynienia z niezwykłymi zbiegami okoliczności, ginącymi dowodami i nadzwyczajną aktywnością Służb Bezpieczeństwa, o czym w przypadku Kalisza wspominał wielokrotnie ówczesny wikariusz parafii św. Mikołaja. Naprawdę jestem przekonany, że w tamtym czasie, czyli w latach 70. w Polsce mogła działać grupa, której celem były kradzieże dzieł sztuki na zlecenie. Kaliski Rubens stał się ich łupem, co by nie mówić, najdroższym, bo o „Zdjęciu z Krzyża” można spokojnie powiedzieć, że jest jednym z najcenniejszych zaginionych polskich dzieł sztuki.
Możemy mieć tylko nadzieję, że za 50-100 lat pojawi się gdzieś na rynku, wystawiony przez nieświadomych potomków kolekcjonera, a wtedy będzie on mógł powrócić do swojego domu, w ołtarzu kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja w Kaliszu.