Wydarzenie_1200x628
baner_FBAnt
Baner AWS
wszystkie_wiadomosci

„Bić albo nie bić…”

Parafrazę hamletowskiej kwestii chciałem odnieść do zagadnienia kar (cielesnych) w szkole. Zorientowałem się jednak w porę, że wątpliwości tego rodzaju są obecnie wielce niestosowne, a sama myśl, by krnąbrnego dzieciaka potraktować linijką po łapkach jest co najmniej barbarzyńska. A już  – nie daj Bóg – wdrożenie jej w czyn godzi w unijną myśl pedagogiczną i może się skończyć przed europejskim trybunałem. No, co najmniej rodzimym – w stosownym rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej kilkukrotnie podkreśla się, że nie mogą być stosowane kary naruszające nietykalność i godność osobistą ucznia. Zatem: niech ręka boska (ręce nauczycielskiej) broni.

Ale kiedyś… Historia edukacji była ściśle związana z utrzymywaniem dyscypliny. Nauczyciel był autorytetem, a uczniowie bali się go nawet poza murami szkoły. Do zachowania porządku wystarczyło surowe spojrzenie profesora. Od ucznia wymagano podporządkowania oraz bezwzględnego szacunku. Jedną z podstawowych metod wychowawczych była kara fizyczna – oprócz „modelowego” klęczenia na grochu – najczęściej bicie. Jędrzej Kitowicz, osiemnastowieczny pamiętnikarz, w swoim Opisie obyczajów za panowania Augusta III pisze na przykład o placencie, to jest skórze okrągłej,  grubej w kilkoro złożonej na dłoń ręki szerokej, na trzonku drewnianym obdłużonym osadzonej, którą za omyłki w czytaniu lub na pamięć tego, czego się nauczyć naznaczono, karano.  W sukurs placencie szły inne „pomoce szkolne”:  za zupełne nienauczenie się wydziału swego lub za swawolą, albo inne przestępstwo praw szkolnych, instrument kary rózga brzozowa albo dyscyplina pospolicie rzemienna; u surowszych zaś nauczycielów z sznurków nicianych tęgo spleciona siedem lub dziewięć odnóg mająca, którą to rózgą lub dyscypliną bito na ciało, uderzając najmniéj trzy a najwięcéj piętnaście razy, według przewinienia, według cierpiętliwości ciała; i według surowości nauczyciela. Z kolei w Muzeum Etnograficznym w Krakowie można oglądać dyscyplinę nazwaną „Boże dopomogej”. Ustrojstwo ma uchwyt z sarniej nóżki, do którego są przymocowane rzemienne paski. Przedmiot został wykonany we wsi Markowice (obecnie dzielnica Raciborza) i był używany do celów wychowawczych jeszcze w latach 50. XX w. Ale – żeby nie było – nie bito gdzie popadnie, ale starano się zachować pewien rytuał karania. Chłosta, zwłaszcza w szkole, była w znacznej mierze określona regulaminem. Bito najczęściej w wewnętrzną część dłoni i pośladki.

Żeby nie przedłużać tych wstępnych dywagacji – w polskich szkołach takie praktyki zdarzały się jeszcze pół wieku temu (młodsi Czytelnicy zapytają rodziców i dziadków) i surowa dyscyplina obowiązywała – przynajmniej w niektórych szkołach i u niektórych nauczycieli nawet do końca ubiegłego wieku. Stosowania kar cielesnych formalnie zakazano dopiero w 2001 r.  

No to chociaż popatrzmy jak to dawniej w szkołach – kaliskich choćby, bo portal „Latarnika” jest przecież naszym (wiodącym) portalem regionalnym – bywało. Kapitalną ilustracją zagadnienia sposobów utrzymania dyscypliny będą wspomnienia absolwentów naszej szacownej szkoły, związane z niektórymi mniej prawomyślnymi w tej mierze nauczycielami. Mówimy o Asnyku z okresu międzywojennego, w którym nieznośne chłopaczyska prowokowały czasem łagodne przecież z natury ciało pedagogiczne do „nietypowych” reakcji. W „jagiellonkach” – szkole żeńskiej z tamtych czasów – takie incydenty nie wchodziły w ogóle w rachubę – grzecznym i aż do bólu układnym panienkom, zachowania mogące skutkować ostrzejszą reakcją nauczycielek nawet przez myśl nie przeszły (?!)

W 1923 r. z inicjatywy wychowanków – prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego i późniejszego ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Sławomira Czewińskiego Miejskie Gimnazjum Klasyczne zostało upaństwowione, otrzymując nazwę: Państwowe Gimnazjum Humanistyczne im. Adama Asnyka. Wśród jego profesorów osobowością wyróżniał się polonista Bronisław Łaba, zwany z powodu małego wzrostu „Kusym”. Jego ostre, przenikliwe spojrzenie paraliżowało co mniej odpornych psychicznie, gdy więc wywołany do odpowiedzi zbyt długo namyślał się czy jąkał, profesor wpisywał do czarnego notesu dwóję, uzasadniając ją słowami: Ty krótko, ja też krótko. Matematyk, Karol Kuczewski, ze względu łysinę zwany „Globusem”, miał doniosły głos i specyficzny sposób mówienia. Wypowiadał się wolno, dobitnie i tak głośno, że sprawiało to wrażenie krzyku. Do wychowanków zwracał się per „kolego”, co nie przeszkadzało mu czasami „kolegów” nazywać tumanami, bezmózgimi, durniami itp. Inny z nauczycieli – uczący francuskiego i geografii profesor Kłossowski miał swój niezawodny sposób na uciszenie kręcących się i rozmawiających w czasie lekcji uczniów. Najpierw zwracał uwagę delikwentowi w swoim niezrównanym żargonie: Nie trajluj, sztrabanclu jeden! A gdy to nie pomagało, dawał porozumiewawcze znaki siedzącemu z tyłu uczniowi, który wówczas wstawał, brał w obie ręce książkę lub atlas i walił w głowę siedzącego przed nim rozgadanego sztrabancla. Profesor, jak pisał autor tych wspomnień – znany kaliski lekarz, ale i literat Tadeusz Pniewski – był w siódmym niebie, trząsł się ze śmiechu, jego małych oczek w ogóle nie było widać, (…). Klasa poczuwała się do solidarności z profesorem i także trzęsła się ze śmiechu, razem zresztą z ukaranym uczniem. Był to oczywiście śmiech fortissimo. Stado wariatów ryczało przez co najmniej pięć minut korzystając z okazji, że może się wykrzyczeć. A te pięć minut bliżej dzwonka też się liczyło. Postrachem uczniów był natomiast Stefan Adamczewski, uczący łaciny i języka niemieckiego, surowy i stawiający dużo ocen niedostatecznych. 

To tylko kilka obrazków z życia „asnykowców”, których – to tak przy okazji – z powodu bordowego koloru występującego na czapkach i w umundurowaniu nazywano czasem w mieście „burakami”(natomiast uczniów Gimnazjum im. T. Kościuszki noszących czapki z zielonymi otokami – „żabami”). Ale przecież pewno podobne wspomnienia dosięgają czasem i absolwentów innych kaliskich szkół średnich z tamtego okresu – choćby wspomnianego Kościuszki czy Handlówki. Nie mówiąc już o szkołach podstawowych. Byłoby wspaniale, gdybyście – Szanowni Czytelnicy – zechcieli się nimi w komentarzach podzielić z nami.

Po II wojnie wielu kaliskich nauczycieli też potrafiło zachować żelazną dyscyplinę. Czasami tym, co mieli uczniom do powiedzenia, a czasami samym groźnym spojrzeniem czy inną formą hipnozy. Sam wspominam przynajmniej dwoje takich szermierzy wiedzy. Oboje stosowali tradycyjne metody dydaktyczne, a stopień opanowania przez uczniów przekazanej przez nich wiedzy konsekwentnie „egzekwowali”. W podstawówce pani od geografii ustawiała przed mapą troje lub czworo sparaliżowanych strachem delikwentów i… nie było zmiłuj nieraz nawet prawie do końca lekcji. W „Kopcu” z kolei matematyk (nazwiska nie podam, ale większość z Państwa się domyśli o kogo chodzi) stosował konsekwentnie schemat: zadanie – tablica – „z tarczą lub na tarczy”.  Cisza na zajęciach totalna, a przed wyznaczeniem delikwenta do odpowiedzi wszyscy wpatrzeni w pulpity ławek i tętno 120/min. Było groźnie, ale prawdziwą grozą powiało, kiedy przed jakąś z lekcji, na którą nawet nasi klasowi geniusze nie zdołali rozwiązać zadań domowych. Ktoś wymyślił jednak „sposób”. Podając się za sąsiada profesora, zadzwonił (z budki telefonicznej na rogatce) do szkoły, alarmując o wylewającej się chyba z niezakręconego kranu wody i przeciekającym suficie w mieszkaniu nauczyciela. Pan profesor miast do nas, pomknął do domu… Powiedzieć, że bilans zysków i strat po tym alarmie był dla nas korzystny, to nie powiedzieć prawdy. Na szczęście po kilku dniach życie na lekcjach matematyki wróciło do normy – choć owe „normy” wciąż były dość wyśrubowane. Muszę dodać, że pan profesor czasami dawał się oszukać – ktoś, kto wiedział, jak to cholerne zadanie ruszyć celowo ruszał się niespokojnie, upuszczał długopis itp. I  bywało, że właśnie jego profesor wywoływał do tablicy i bywało – ale to przywilej kilku naszych klasowych prymusów – że do dziennika trafiała czwórka, a czasem nawet (o Matko Boska) piątka. Dla całej reszty pierwsza piątka z matmy przydarzyła się w najważniejszym momencie – na maturze. Bo – mili Czytelnicy – zarówno matmę, jak i wcześniej wspomnianą geografię, mam (dzięki temu?), nie chwaląc się, w małym paluszku do dzisiaj

Natomiast zjawisko bicia w szkole stopniowo się marginalizowało, choć pamiętam jak w podstawówce (klasa druga lub trzecia), łagodna skądinąd zwykle, nauczycielka rozrabiającego ponadnormatywnie ucznia wyciągnęła na środek klasy, kazała mu wypiąć niewymowną (i chłoptyś to bez szemrania uczynił) i wlepiła mu linijką kilka średnio mocnych razów. Zresztą linijki jako narzędzie bezpośredniego oddziaływania na wyciągnięte rączęta niepokornych były jeszcze w użyciu przez pewien czas dość często. Ostatnim tego rodzaju wspomnieniem, i to w dość ostrej postaci, były praktyki stosowane przez jedną z moich koleżanek (byłem już początkującym nauczycielem) – niewysokiej rusycystki uczącej w jednej z kaliskich szkół. Mieliśmy tam kilku „trudnych” uczniów, a jeden z nich dawał się zwłaszcza we znaki niemal wszystkim uczącym. Tymczasem owa Pani w chwilach desperacji wyprowadzała za ucho delikwenta na korytarz, z którego po chwili dochodziły nas rozpaczliwe krzyki karconego wskaźnikiem biedaka.

Ale to był jakby „łabędzi śpiew” zagadnienia ostrzejszych kar w szkole. Nie ma też już szans, by zagniewany nauczyciel zaryzykował wysłanie niesfornego ucznia „do domu po ojca”, „do dyrektora” czy choćby wystawienia go za drzwi. Dziś żaden rodzic, pytając dziecko „jak było w szkole?” nie usłyszy, że za złe zachowanie czy nieodrobione lekcje dostało linijką po rękach, musiało klęczeć na grochu czy zostać w „kozie”. Zresztą w wielu przypadkach ów rodzic już nazajutrz meldowałby się w placówce z pretensjami czy groźbami. Skarżący na „panią w szkole” dzieciak nie ryzykuje, że – jak kiedyś bywało – swoje „dołoży” mu jeszcze ojciec. Takie, Panie, czasy. Czy dobre, czy złe – opinie i sądy zostawiam Czytelnikom, Byłbym rad, gdyby lektura tego materiału sprowokowała ich do przemyśleń i dyskusji…

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Starsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze