Wydarzenie_1200x628
baner_FBAnt
Baner AWS
wszystkie_wiadomosci

Chrześcijańskie cmentarze przy kaliskiej Rogatce

„Przy Rogatce trzy cmentarze tych co zmarli ciche straże.
Kto tam jeszcze z nas zagości, kogo spoczną martwe kości.
Może mnie dziś, jutro Ciebie grabarz Bauer tam pogrzebie”.

Ogromna część mieszkańców naszego miasta mija je prawie co dziennie. Odkąd sięgamy pamięcią zawsze tam były. Lubiłem spacerować po tych cmentarzach w okresie pandemii. Pustka i cisza panująca wokół, nadawała tym miejscom szczególnego nastroju, ale na spacery po kaliskich nekropoliach przychodziłem już jako dziesięciolatek. Już wtedy robiłem czarno-białe zdjęcia starodawnych nagrobków. Poprosiłem kiedyś przypadkową osobę o zrobienie mi zdjęcia przy grobie pilota, którego grób przyozdabiało wtedy śmigło samolotu. Był to grób mojego sąsiada z ulicy Śródmiejskiej, który zginął jako pilot. Pochowano go z ogromnymi honorami. Wiem z opowieści mojej mamy, że w czasie pogrzebu bardzo nisko przelatujący samolot zrzucił na cmentarz kwiaty. Na tym cmentarzu spoczywa też moja babcia. W dniu Święta Zmarłych cmentarze przy Rogatce „toną” w kolorowych, jesiennych liściach co tworzy niepowtarzalny nastrój. Dla mnie to są kaliskie Powązki.

Zabytkowe cmentarze przy Rogatce są miejscem spoczynku wielu tysięcy chrześcijan. Katolicki zwany Miejskim, ewangelicki (ewangelicko-augsburski, czyli luterański) i prawosławny. Są one świadectwem wielokulturowości Kalisza, jego historii, a właściwie upamiętniają ludzi, którzy tę historię tworzyli. Indywidualna pamięć o większości z nich odeszła w zapomnienie, ale jako całość obiekty te są skarbnicą i kustoszem chlubnej historii wielokulturowego grodu nad Prosną.  Spacer po terenie tych cmentarzy przenosi nas w czasie o dwa stulecia. Usytuowanie nekropolii  właśnie w tym miejscu nie powinno dziwić. Ulica prowadząca Przedmieściem Wrocławskim do tych miejsc została wybrukowana już u schyłku I Rzeczpospolitej. Tędy maszerowały wojska w czasach Księstwa Warszawskiego, a w 1821 na skrzyżowaniu dróg stanęła murowana Rogatka Wrocławska. Stanowiła ona doskonały punkt orientacyjny i podkreślała, że cmentarze nie są zlokalizowane w szczerym polu, co uważane było wtedy za niegodziwe i traktowane jako „psi pochówek”.

Od najdawniejszych czasów śmierć traktowano jako zjawisko normalne. Ludzie umierali na choroby, które dzisiaj nie stanowią już zagrożenia dla życia. Koszty leczenia były bardzo wysokie,  a ponadto leczeniem często zajmowały się osoby, które wiedzę medyczną czerpały z pradawnych przesądów i wierzeń ludowych. Bardzo duży odsetek umierających stanowiły małe dzieci. Wierzono, że nadejście śmierci obwieszczają różne znaki. Obserwowano zachowanie się zwierząt, a już szczególnie obserwowano psy. Wierzono, że gdy pies wyczuwa nadchodzącą śmierć spuszcza pysk ku dołowi i przeraźliwie wyje. Złowróżbne było pojawienie się w pobliżu domostwa sowy w myśl powiedzenia „sowa na dachu kwili, komuś umrzeć po chwili”. Śmierć bliskiej osoby zapowiadało też zgaśnięcie świecy w czasie kolędy. Rychły zgon kogoś z domowników mógł nadejść, gdy koń ciągnący wóz z trumną w czasie pogrzebu oglądał się do tyłu, albo grzebał kopytem w czasie wizyty księdza u chorego z ostatnim namaszczeniem. Wierzono też w przepowiadające śmierć sny. Szczególnie obawiano się nagłej i niespodziewanej czyli nie naturalnej śmierci. Taka śmierć uniemożliwiała pojednanie się z Bogiem. Jeszcze przed rokiem 1939, zaraz po śmierci nieboszczyka myto i ubierano. Zwłoki zmarłego trzymano przez trzy dni w domu. Tak było przynajmniej w Kaliszu i w okolicach co zaświadczała Julia Śniegula, kiedy nadesłała opisy obrzędów rodzinnych na konkurs folklorystyczny: „W mieszkaniu zmarłego zatrzymywano zegar na znak, że życie ludzkie się skończyło i nadeszła godzina ostatnia. Zasłaniało się okno i lustro, by nie ujrzeć w nim odbicia zmarłego”. Aby domknąć oczy nieboszczyka w niektórych rodzinach istniał zwyczaj kładzenia na powieki monet, które później dawano żebrakom. Byli oni zresztą pożądanymi gośćmi na ceremonii pogrzebowej, gdyż wierzono, że mają oni kontakt z zaświatami i dlatego ich modlitwy są szczególnie skuteczne. Wodę po umyciu nieboszczyka wylewano jak najdalej od domu. Rodzina żegnała się ze zmarłym: rodziców całowało się w rękę, a rodzeństwo w policzek.  Zarówno w XIX wieku jak i w okresie międzywojennym pogrzeby ludzi biednych były bardzo skromne i odbywały się bez rozgłosu. Jeszcze skromniej i szybciej chowano zmarłych na choroby zakaźne. Odbywały się one w czasie klęsk i epidemii. Szczególnie wyryła się w pamięci Kaliszan epidemia cholery, która w czerwcu 1852 roku pochłonęła około 2 tysięcy istnień ludzkich. Epidemia wybuchła w dzielnicy żydowskiej i szybko rozprzestrzeniła się na całe miasto. Uroczyste pogrzeby były rzadkością. Wyjątek  stanowiły pogrzeby duchownych, których Kaliszanie żegnali tłumnie wraz z cechami bractw, siostrami szpitalnymi i licznie zgromadzonym duchowieństwem. Kondukt składał się z 5-6 tysięcy ludzi. Przy życzliwym zainteresowaniu zwykłych kaliszan w 1885 roku ulicami miasta nad Prosną przeszedł orszak pogrzebowy ze zwłokami wicegubernatora kaliskiego i polonofila Pawła Nikołajewicza Rybnikowa. Całą trasę do cmentarza greko-prawosławnego usłano zielenią, a specjalnie zapalone lampy uliczne zakryto krepą. Od cerkwi do miejsca pochówku trumnę nieśli urzędnicy gubernialni. Rok później zwłoki księdza kanonika Piotra Falkiewicza na cmentarz katolicki przy Rogatce przewieziono już karawanem zaprzęgniętym w cztery konie. Pogrzeb tego duchownego zgromadził około 15 000 ludzi, a osobisty w nim udział wziął także gubernator kaliski Michał Piotrowicz Dragan, który również był niezwykle przychylny Polakom. W 1904 roku kaliscy lekarze na swych barkach do miejsca ostatniego spoczynku na cmentarzu ewangelickim przenieśli trumnę ze zwłokami swojego byłego prezesa Kaliskiego Towarzystwa Lekarskiego Fryderyka Wilhelma Ridigera. W pogrzebach zasłużonych muzyków zarówno na cmentarzu katolickim, greko-rosyjskim czy ewangelickim chętnie udział brały chóry muzyczne. Uroczyste pogrzeby wyprawiano także poległym żołnierzom wojsk polskich z okresu I Rzeczypospolitej, uczestnikom powstań, zesłańcom na Sybir, a także społecznikom. W czasach ogromnej biedy „Gazeta Kaliska” w 1902 roku krytykowała na swoich łamach ozdabianie trumien nadmierną ilością kwiatów, które zaraz po pogrzebie „rozdrapywane” były przez biedotę w celu ponownego ich  sprzedania. Wspomniana wyżej gazeta jak i „Kaliszanin” czy „Jutrzenka” zamieszczały już wówczas na swoich łamach nekrologi i pożegnania pośmiertne wzorem gazet warszawskich.

Dawniej cmentarze przy Rogatce odwiedzano dość rzadko. Zdarzało się to najczęściej przy okazji kolejnych pogrzebów. Wyjątek stanowił czas większych świąt. Na cmentarz greko-rosyjski szczególnie tłumnie przybywano w pierwszą niedzielę po Świętach Wielkanocnych. Po południu, wraz z miejscowym księdzem i chórem modlono się przy poszczególnych grobach i wymieniano głośno imiona tam pochowanych. Na grobach osób bliskich zostawiano malowane jajka, a potem – w najbliższym sąsiedztwie cmentarza – spożywano przyniesione pokarmy. Ten zwyczaj tworzył namiastkę symbolicznej – wspólnej ze zmarłymi– wieczerzy świątecznej. W okresie powojennym ten zwyczaj zachował się wśród społeczności, która swoich bliskich pogrzebała na cmentarzu prawosławnym na Majkowie. Oprócz modlitwy za zmarłych w okresie świątecznym prawosławni modlili się też za zmarłych na początku Wielkiego Postu i w dzień św. Dymitra (8 listopada).

Natomiast na nekropolie katolicką od dawien dawna do swoich bliskich schodzili się całymi rodzinami krewni i znajomi w dniu Wszystkich Świętych, a także w następny dzień zwany „Zadusznym”. Ważną była także noc rozdzielająca te dwa święta. Jeszcze w okresie międzywojennym wierzono, że tej właśnie nocy dusze zmarłych udają się do kościoła na mszę, a po drodze odwiedzają swoich bliskich. Szczególną grozę budziła północ zwłaszcza wśród mieszkańców przedmieść i biedoty kaliskiej. Jeszcze w latach 30. XX w. gospodyni zakładała na stół czysty obrus, a na nim stawiała chleb i sól, w nadziei, że zmarły przyjdzie w gościnę. W miskę wlewano czystą wodę, a przy niej wieszano czysty ręcznik. Przed tymi świętami porządkowano cmentarze. Grabiono liście, pozbywano się śmieci, uschniętych kwiatów i roślin. Ścinano zeschniętą trawę i posypywano alejki piaskiem. Zdarzało się, że układano na grobach krzyże z kasztanów.

Od lat 50. XIX wieku nad cmentarzami zaczęły pojawiać się świetlne łuny od zapalonych świec, a później lampek. Zwyczaj ten zapoczątkowany został na cmentarzu ewangelickim, a z czasem objął on sąsiednie nekropolie. Pierwsze lampki napełniano łojem, dlatego bardzo chętnie porywane były przez wrony. Światło na  grobach stanowiło wtedy niecodzienny widok, który przyciągał na cmentarze całe rodziny z dziećmi. Tak bogato udekorowane groby przyciągały niestety także osoby, które szukały okazji do kradzieży kwiatów lub lampionów, w których łatwo było wymienić wkłady. Pojawienie się pierwszych sztucznych kwiatów także prowokowało do kradzieży – ginęły kwiaty, znicze, dzbany i donice. Zwyczajem stało się czuwanie przy grobach bliskich kogoś z rodziny, kto w modlitwie i skupieniu spędzał przy grobie wiele godzin jeszcze w kolejnych dniach po Święcie Zmarłych. Jednak zdecydowana większość kaliszan i przyjezdnych spędzała czas przy grobach w zadumie i modlitwie. Po uroczystej mszy św. pod gołym niebem, osoby odwiedzające cmentarze często udawały się na spacer po terenie całej nekropolii. Było to okazją do odwiedzenia grobów dalekich krewnych. Spacer taki stwarzał również okazję do spotkania się osób znajomych, które często nie widywały się całymi latami. Zwyczaj ten zachował się do dnia dzisiejszego. W 1925 r. Włocławska Kuria diecezjalna wystąpiła do duchowieństwa „aby zachęciło ludność do szczególnej modlitwy w Dniu Zadusznym w intencji żołnierzy poległych w obronie Rzeczpospolitej”. Wówczas najznamienitsze kaliszanki w kilkunastu punktach miasta przeprowadziły zbiórkę funduszy, które przeznaczone zostały na opiekę grobów poległych. Przy cmentarzach prowadzono sprzedaż specjalnych chorągiewek do dekorowania grobów żołnierzy. Cztery lata później Związek Młodzieży Polskiej przeprowadził akcję sprzedaży chorągiewek z napisem: ”Zamiast świec na groby drogich zmarłych – ofiara na oświatę dla młodzieży pozaszkolnej”. Kaliskie cmentarze były również odwiedzane przy okazji różnego rodzaju zjazdów koleżeńskich. Już w 1883 roku uczestnicy zjazdu uczniów kaliskiego gimnazjum pojechali na  dorożkach odwiedzić groby swoich zmarłych kolegów. Na cmentarzu ewangelickim odwiedzili grób ś.p, Ksawerego Balczewskiego, a na cmentarzu katolickim grób ś.p. Dąbrowskiego. Zwyczaj ten utrzymał się także w okresie międzywojennym i tak w roku 1923 uczestnicy Zjazdu Kaliszan po nabożeństwie w kościele poreformackim udali się w uroczystym pochodzie na groby zmarłych profesorów o czym informował wówczas na swoich łamach „Goniec Kaliski”.

Przedwojenne zwyczaje pogrzebowe utrzymywały się w Kaliszu jeszcze dość powszechnie w latach 60., a nawet 70. XX. wieku. Gdy w mieszkaniach na stałe zagościł telewizor, jego szklany ekran – podobnie jak wcześniej lustra – zasłaniano po śmierci domownika. Stopniowo pojawiał się zwyczaj uposażania zmarłego na „ostatnią drogę” w różne drobne przedmioty. I tak obok zwyczajowego już obrazka z wizerunkiem świętego czy modlitewnika zaczęto wkładać do trumny przedmioty towarzyszące osobie zmarłej za życia np. laskę, papierosy czy maskotki. Przy osobie, której groził zgon obok księdza pojawiała się pielęgniarka. Pojawiły się firmy oferujące rodzinom osób zmarłych kompleksową obsługę całej uroczystości pogrzebowej i załatwienie przy okazji niemal wszystkich formalności z tym związanych. W latach 90. XX w. pojawiły się w mieście nad Prosną firmy oferujące „profesjonalną kosmetykę zwłok”, a dawne kondukty pogrzebowe prawie całkowicie przeszły do historii. Mieszkając w dzieciństwie przy ul. Śródmiejskiej byłem jeszcze świadkiem przejścia tą ulicą wielu takich konduktów. Z reguły przemarsz otwierała osoba niosąca duży drewniany krzyż, a sama trumna często niesiona była na barkach sześciu, albo ośmiu mężczyzn. Bywały pogrzeby „ciche” i pogrzeby, którym towarzyszyła orkiestra. Zdarzało się, że trumna jechała na czymś w rodzaju lawety, którą ciągnęły konie ponieważ zaprzęgi konne były jeszcze wtedy bardzo powszechne. Po drugiej wojnie światowej szczególnie na obliczu cmentarza rzymskokatolickiego przy Rogatce silne piętno odcisnęły lastrykowe, betonowe i bezstylowe wyroby seryjnie produkowane przez miejscowe zakłady kamieniarskie. Patrząc na te nowości, często o imponujących rozmiarach, trudno nie zgodzić się z księdzem Januszem St. Pasierbem, który żartobliwie przestrzegał przed: ”niesłychanymi trudnościami ze Zmartwychwstaniem, jakie będą mieli zmarli pochowani w tych betonowych bunkrach”. Od lat 60. i 70. XX w. niezbyt rygorystycznie przestrzegany jest obyczaj noszenia żałoby po zmarłych. Jeszcze w okresie powojennym w Kaliszu żałoba po zmarłych rodzicach i dzieciach oraz rodzeństwie trwała rok, a po małżonku dziewięć miesięcy. W tym okresie nie organizowano i nie brano czynnego udziału w weselach i hucznych zabawach, a mężczyźni na rękawie płaszcza czy marynarki nosili czarną opaskę, a później pasek krepy w klapie. Obecnie obie te formy są bardzo rzadko spotykane. Większość z nas żałobę po bliskich nosi w sercu. Swoje szczególne przywiązanie do osób nam bliskim okazujemy po ich śmierci poprzez częste wizyty na cmentarzu, umieszczanie na grobach świeżych, a nie sztucznych kwiatów, częste zapalanie lampek czy zniczy. Zdarzają się groby, na które bliscy przynoszą maskotki i zabawki. W naszych czasach żywe kwiaty na cmentarzach to norma. Są też groby, na których lampki i znicze płoną niemal przez cały rok. Przy bardzo wielu grobach znajdują się składane ławeczki przy których można usiąść i pomodlić się. Na nowych cmentarzach rzadko można spotkać epitafia poświęcone zmarłej osobie, coraz częściej zmarłych upamiętniają kolorowe fotografie. Wszystkie nagrobki mają z reguły prostą i minimalistyczną formę. Na cmentarzach przy Rogatce zamieszkały koty, które wałęsając się między grobami poprawiają nieco nastrój miłośnikom tych wyjątkowo cichych zwierząt nie przeszkadzając w zadumie czy kontemplacji. Usuwa się drzewa, bo opadające liście sprawiają kłopot w utrzymaniu porządku wokół grobów, a poza tym w czasie silnej wichury stanowią zagrożenie dla ludzi i nagrobków. Rozrośnięte systemy korzeniowe niszczą grobowce i infrastrukturę cmentarza.

Powstanie cmentarza greko-orientalnego w Kaliszu związane jest z osiedleniem się kupców macedońskich, zwanych też Grekami. Wywodzili się oni prawdopodobnie z ludności słowiańskiej, zamieszkującej w Macedonii. Najstarsze wzmianki o ich pobycie w mieście nad Prosną pochodzą z lat 40. XVIII w. Przybywali oni do naszego miasta nie bezpośrednio z Macedonii. Ludzie ci trudnili się sprowadzaniem wina węgierskiego, które wyrabiane było w okolicach Miszkolca, oraz handlem tym trunkiem dlatego czasami nazywano ich Węgrzynami. W 1757 roku pierwsi „Węgrzyni” otrzymali obywatelstwo miasta Kalisza. W 1784 roku mieszkało w naszym grodzie 7 macedońskich rodzin. Ciekawostką jest to, że wszystkie ich nazwiska miały końcówkę – ski. Wszyscy oni byli wyznania greko-orientalnego, nieunickiego. Grupa ta bardzo szybko asymilowała się z miejscową ludnością; przyjmowano polskie nazwiska i zwyczaje, a dzieci posyłano do polskich szkół. Przedstawiciele tej społeczności urządzili kaplicę w zakupionej na ten cel kamienicy. Następnie zgodnie z obowiązującym w Rzeczpospolitej prawem z 1768 roku podpisali z władzami miasta rezolucję na mocy której wyznaczono miejsce na ich pochówek. Tekst tego dokumentu zachował się do dzisiaj. Zastrzeżono w nim, że miejsce to w razie wygaśnięcia przedstawicieli tej wspólnoty ma być zwrócone miastu bez prawa roszczeń do tego gruntu jakiejkolwiek innej społeczności. Z czasem osiedlały się tu kolejne rodziny greckie, ale i macedońskie. Z tych ostatnich wywodzili się Bossakowscy, Sawiccy, Wretowscy, Grabowscy, Peskarowie, natomiast z Serbii mieli pochodzić Rajkowscy, a Tambulinowie z Turcji.

W niepamięć odeszły najdawniejsze dzieje cmentarza. Wiadomo, że w 1813 roku na stromych zboczach pagórka otaczających cmentarz ze wszystkich stron grzebano żołnierzy napoleońskich zmarłych w lazarecie powstałym w klasztorze oo. Reformatorów. W 1815 roku Kalisz przeszedł do zaboru rosyjskiego i Królestwa Polskiego; stał się przygranicznym miastem gubernialnym. W związku z tym zaczęto tu przysyłać rosyjskich urzędników wraz z rodzinami oraz oddziały pułku kozaków. Zmarli w Kaliszu rosyjscy prawosławni już w latach 20.XIX w. także znaleźli miejsce spoczynku na cmentarzu greko-orientalnym, który zapewne zgodnie z carskim ukazem z 1836 r. o podporządkowaniu wszystkich prawosławnych w imperium rosyjskim cerkwi rosyjskiej, przyjął nazwę greko-rosyjski. Jednak szeregowi prawosławni żołnierze rosyjscy zmarli w Kaliszu na początku lat 30. nie mieli ani odpowiedniej rangi ani koneksji, aby mogli być pochowani na terenie cmentarza. Miejsce znalazło się dla nich poza jego obrębem, na zboczach pagórka. Spotkał ich w naszym mieście taki sam los, jak kilkanaście lat wcześniej powracających spod Moskwy żołnierzy armii  napoleońskiej. Tym ostatnim miejscowa ludność współczuła, a zaborcom – nie. Wkrótce się okazało, że żołnierze rosyjscy zostali pochowani niechlujnie i niedokładnie. Wywołało to w 1832 roku protest sołtysa Dobrzeca Małego Mateusza Krysta. W proteście wskazano, że zmarłych zakopuje się w płytkich mogiłach po kilkanaście osób w jednej i że są ledwo co przysypane. Sytuacja ta doprowadziła do utworzenia prawosławnego cmentarza na terenie majątku Majków należącego do Tekli z Lipskich Stawskiej. Okazało się po latach, że na tę okoliczność nie sporządzono żadnych umów ani dokumentów co spowodowało późniejsze długoletnie spory między kolejnymi właścicielami włości majkowskich, a parafią prawosławną w Kaliszu. Wiele lat trwały spory związane z cmentarzem, który dziś potocznie nazywamy prawosławnym. A to o ogrodzenie, a to o trawę ze zboczy pagórka, a to o pobliską stajnię ogrodzoną brzydkim parkanem w części zamienionej na kuźnię, a to o piasek pochodzący ze zbocza pagórka, od strony traktu wrocławskiego. Mimo napływu kolejnych urzędników do Kalisza w związku z reaktywowaniem Guberni Kaliskiej w 1866 roku stałych mieszkańców o tym wyznaniu doliczono się zaledwie 37. W marcu 1900 roku pochowano tam ostatniego kaliskiego Greka Jana Rajko. Na cmentarzu tym pochowano także około 50 internowanych żołnierzy ukraińskich wraz z dowódcami. Tu zdaniem historyków pochowano Aleksandra Kolańczuka oraz m.in. generałów Ołeksandra Pylkewycza, Hawryła Bazylśkoho i Serhija Diaduszę. Do ukończenia budowy nowej cerkwi na ul Niecałej w 1930 roku, nabożeństwa odprawiano w kaplicy grobowej na cmentarzu. W tym okresie w grodzie

nad Prosną działały okresowo dwie odrębne parafie prawosławne. Powstały one w związku z konfliktem wywołanym wprowadzeniem wymowy ukraińskiej w cerkiewno-słowiańskim języku liturgicznym. Nabożeństwo dla prawosławnych pochodzenia ukraińskiego odprawiano w domu Michała Dobriaka, absolwenta kursu kapelanów wojskowych dla internowanej w Kaliszu i okolicach armii ukraińskiej. W okresie międzywojennym miejsce to było nazywane „grecką górką”, a szczególną popularnością cieszyły się wśród dzieci jej strome zbocza. Zimą zjeżdżało się z niej na sankach – oczywiście jeżeli posiadało się takowe. Latem zjeżdżało się po piasku na zelówkach lub wprost na spodniach. W 1966 i 1970 roku nieustaleni sprawcy dokonali bezmyślnych zniszczeń nagrobków. Trzeba wspomnieć, że w latach siedemdziesiątych i w roku 2000 dokonano kilku remontów na terenie cmentarza. Mimo to istnienie cmentarza było kilkukrotnie zagrożone ponieważ jego teren próbowano włączyć do miejscowego planu zagospodarowania jako teren przeznaczony pod zieleń miejską. Dopiero w 1996 roku cmentarz został wpisany do rejestru zabytków. Znajduje się na nim około 250 nagrobków, grobowców i mogił. Na tym właśnie cmentarzu spoczywa między innymi wspomniany już wcześniej wicegubernator kaliski Paweł Nikołajewicz Rybnikow. Urodził się on 24 listopada 1832 roku w Moskwie i po ukończeniu filologicznych studiów uniwersyteckich i odbyciu praktyki na coraz wyższych urzędach trafił w końcu do Kalisza gdzie zainicjował m.in. drukowanie w „Kaliskim Dzienniku Urzędowym” archiwalnych dokumentów z okresu Polski Porozbiorowej. Przyczynił się także do powstania „Kaliszanina”. W przeciwieństwie do wielu przedstawicieli władzy zaborczej znał dobrze język polski i kulturę naszego narodu. Spoczywa tutaj również doktor Paweł P. Sadownyk, który według ustaleń historyków był najpierw lekarzem armii ukraińskiej internowanej w Kaliszu, a później pracował w pobliskim Ostrowie Wielkopolskim. W dalszej części cmentarza trafiamy na starannie odnowione tablice, które są pamiątką po śmierci dwóch bliźniaczych córek gubernatora Michała Piotrowicza Dragana. Najpierw w 1889 r. pochowano osiemnastoletnią Annę, a dwa lata później Marię. Ich nagrobek miał kiedyś bogatą, kompozycyjnie przemyślaną oprawę, zajmującą całe pole grobowe. Obecnie zachował się stos kamieni polnych z dwoma tablicami inskrypcyjnymi, ułożonymi u podnóża wieńczącego całość krzyża. W tym miejscu należy wspomnieć, że nieszczęśliwy ojciec obu tych młodych kobiet przyczynił się w sposób istotny do upiększenia kaliskiego parku miejskiego po zniszczeniach 1880 roku, a także do powstania romantycznych ruin. Był lubiany w Kaliszu i pozytywnie nastawiony do Polaków. Tutaj pochowano też w 1937 roku generała UNR Hawryła Bazaliśkoho, który był dowódcą wojsk obwodowych, dowódcą dywizji I Zaporoskiej, a później aktywnym członkiem Zarządu Stanicy Ukraińskiej w Kaliszu. Spoczywają tu także generałowie Serhij Diadusza i Ołeksandr Pylkewycz. Diadusza dosłużył się najpierw szlifów generalskich w armii rosyjskiej, a w 1917 r. przeszedł do powstającej armii ukraińskiej. Tu dowodził 3 Wołyńskim Korpusem, a później pełnił funkcję Inspektora Piechoty Sztabu Generalnego, I Kwatermistrza Sztabu Generalnego i Naczelnika Kursów Sztabu Generalnego.

Po drugiej stronie ulicy – na niewielkiej górce – znajdują się kolejne dwie nekropolie.

Nazwa „Górka Luterska” pojawia się po raz pierwszy w 1689 roku w kronice kaliskiego klasztoru oo. Franciszkanów i dotyczy nazwy pagórka położonego przy drodze do Dobrzeca. Niewiele jest informacji o początkach tego cmentarza, a nieco więcej informacji o pochowanych tam ewangelikach pojawia się dopiero w latach 80. XVIII w. kiedy to doszło do konfliktu i sporu o własność mar i sukiennego całunu do ewangelickich obrzędów pogrzebowych między ewangelikami, a przybyłymi tu nieco wcześniej z Leszna Glotzami, którzy z czasem przeszli na katolicyzm. W konflikt ten zostały wciągnięte władze miejski, a spór musiał rozstrzygnąć się przed sądem królewskim. Do Kalisza oprócz niemieckich rodzin protestanckich ze Śląska i Leszna napływały również w latach 80. XVIII w. niemieckie rodziny katolickie, dla których w kościele św. Mikołaja głoszono od czasu do czasu kazania po niemiecku. Obecnie istniejący cmentarz ewangelicki przy Rogatce utworzony został w 1790 roku. Po II rozbiorze Polski do Kalisza zaczęły tłumnie przybywać rzesze osadników i urzędników niemieckich wyznania ewangelickiego. Liczne zachęty, pomoc finansowa, ulgi, bezpłatne koncesje czy bonifikaty skutecznie przyciągały nowych kolonistów. W 1795 roku powstała w Kaliszu parafia ewangelicko-augsburska, która dwa lata później przejęła kościół pojezuicki. Niestety tak jak szybko napłynęli do naszego miasta nowi osadnicy tak szybko „odpłynęli” wraz z upadkiem rządów pruskich w 1806 r. Widmo nadciągających wojsk napoleońskich tylko przyspieszyło ten proces. Między rokiem 1815 a 1830 liczba ewangelików znowu zaczęła się powiększać i w 1834 r. gmina ewangelicka podpisała kontrakt na wieczystą dzierżawę 151 prętów i 27 stóp gruntu za czynsz roczny 4 zł i 28 groszy. Najstarsza tablica kamienna w tej nekropolii pochodzi z 1832 r. 15 lat później w „Gazecie Handlowej i Przemysłowej” napisano: „Smentarz ewangelicki zupełnie inny przedstawia widok: nie dość bowiem, że same tarassy przeciągają się aż wokoło murów, a gustowne klomby otaczają główną bramę, ale i gdy wejdziesz do niego, gdyby nie grobowe głazy, sądziłbyś, że jesteś w ogrodzie: aleje wysypane piaskiem, ocienione gęstym szpalerem, w oddaleniu wspaniały pomnik Rephana, wszędzie wzorowa czystość, staranny dozór, dowodzą iż umiano tu oddać przynależny hołd pamięci umarłych”. W tym czasie bardzo powoli następowała asymilacja i polonizacja części ewangelików pochodzenia niemieckiego i w końcu w święta i w pierwszą niedzielę miesiąca zaczęto odprawiać msze w języku polskim. Poczyniono duże wydatki na prace związane z melioracją i ogrodzeniem cmentarza. Świadczy to o tym, że parafia ewangelicko-augsburska w Kaliszu była liczna i prężna finansowo. Nie dziwi to jeżeli wspomnimy o takich zamożnych rodzinach  jak choćby Repphanów, Goerne, Mehwaldów, Fulde czy Hintzów (Fryderyk Hintz był producentem fortepianów, u którego praktyki pobierał sam Gustaw Arnold Fibiger, założyciel słynnej fabryki fortepianów i pianin). Ceny za pochówek uzależnione były od wieku zamożności zmarłego. I tak właściciele fabryk, dziedzice dóbr, kupcy czy urzędnicy płacili najwięcej. W 1851 r. w Kaliszu społeczność protestancka liczyła sobie niemal 14 % ogółu mieszkańców.

W tragiczne dla Kalisza sierpniowe dni 1914 roku, tzw. tarasy przycmentarne od strony ulicy Harcerskiej stały się miejscem rozstrzeliwań bezbronnych kaliszan przez niemieckie oddziały pod dowództwem majora Hermana Preuskera. Miasto zniszczono z premedytacją, ale cmentarze przy Rogatce pozostały nienaruszone. Inny los spotkał to miejsce w czasie II wojny światowej, kiedy cmentarz ten został niemal całkowicie zniszczony. Po wojnie powoli, ale konsekwentnie popadał w ruinę. Dzisiaj na obeliskach i głazach cmentarnych możemy przeczytać nazwiska ludzi, którzy kiedyś wnieśli swój wkład w rozwój oraz obronę naszego miasta. Na jednym z granitowych pomników wyryty jest napis:” Konrad Wunsche ur. 30.V.1907 r. Zginął śmiercią męczeńską w lesie Skarszewskim dn. 19.I.1945 r. Należał on do tych ewangelików, obywateli polskich pochodzenia niemieckiego, którzy w czasie II wojny światowej opowiedzieli się przeciw hitlerowskim okupantom i aktywnie uczestniczyli w ruchu oporu. Po ujawnieniu ich działalności sprawa zrobiła się głośna nie tylko na terenie okupowanej Wielkopolski, ale także w Niemczech. W wyniku rozprawy przed sądem doraźnym w Kaliszu w dniach 6-9 grudzień 1944 r. zapadł wyrok skazujący na karę śmierci „za współpracę z polskim ruchem oporu i zamiar napaści na tyły walczącej społeczności”. Oprócz Konrada Wunsche śmierć ponieśli Henryk Fulde, Bruno Lompa, Jerzy Dreszer, Elwira Fibiger, a także organizator działalności konspiracyjno-wywiadowczej Alfred Nowacki. Kolejna mogiła przy której warto się na chwilę zatrzymać skrywa prochy jednego z najaktywniejszych kaliskich cyklistów Karola Emila Szpechta. Już w końcu XIX wieku odnosił on liczne sukcesy w kolarstwie wyczynowym. W 1896 r. wygrał tzw. derby kaliskie, pokonując warszawskich kolarzy, ale także kolarzy z Łodzi i z Kalisza. Należał on także do Kaliskiej Ochotniczej Straży Ogniowej i do 1925 r. był jej wicekomendantem. Prawie naprzeciw znajduje się nagrobek Heleny Szarfenbergowej, na którym upamiętniono Eryka Szarfenberga inż. chemika ur. w 1904 roku i zamordowanego przez hitlerowców na Pawiaku w lipcu 1944 r. Był to człowiek mocno związany z kaliskim harcerstwem. Na przełomie 1922 i 1923 r. był drużynowym 3 Kaliskiej Drużyny Harcerskiej im H. Sienkiewicza, a później należał do Akademickiego Koła Kaliszan Starszego Harcerstwa „Watra”. Innym miejscem pochówku na który trzeba zwrócić uwagę to rodzinny grobowiec Arnolda Fibigera. Wzniesiony ok. 1915 r.  w stylu neogotyckim. Znany nie tylko w Kaliszu, ale także daleko poza nim. Arnold Fibiger był synem stolarza i u ojca uczył się podstaw tego fachu. Szybko okazało się, że jest utalentowany i pracowity. Podejmował pracę w firmach berlińskich, lipskich, a także u Edwarda Seilera w Legnicy. Po powrocie do Kalisza założył własną fabrykę fortepianów i pianin, której sława rozeszła się nawet poza granice kraju. Specjalizował się w produkcji instrumentów stylowych, za które otrzymał wiele nagród na wystawach przemysłowych. Produkcję po ojcu przejął jego syn Gustaw i on również dał się poznać jako budowniczy fortepianów. Jego córka Elwira za przynależność do AK została rozstrzelana w Lesie Skarszewskim o czym już wcześniej wspomniałem. Brat Elwiry Gustaw Arnold Fibiger – tak jak ojciec i dziadek był również wybitnym konstruktorem fortepianów i pianin, a także inicjatorem utworzenia w 1954 r. Technikum Budowy Fortepianów w Kaliszu. Przyszło mu pracować w upaństwowionej po wojnie rodzinnej fabryce, która przyjęła nazwę „Calisia”. Wspomniałem tylko o małym procencie osób, które pochowane są w Kaliszu na cmentarzu ewangelickim, ale nie ulega wątpliwości, że społeczność ta stanowiła w pewnym okresie czasu elitę intelektualna i gospodarczą naszego miasta.

Całkiem niedawno sprowadzono do Kalisza prochy znanego podróżnika Stefana-Szolca Rogozińskiego. Stefan urodził się 14 kwietnia 1861 roku w Kaliszu jako najstarszy syn przedsiębiorcy i wspólnika Repphanów – Ludwika Augusta Adolfa Scholtza, słynnego przemysłowca tkackiego, pochodzącego z rodziny tkaczy śląskich, która do Kalisza przeniosła się z Brzegu. Rodzicami Ludwika, a dziadkami Stefana byli Carl Scholtz i Fryderyka, córka przemysłowca Beniamina Repphana. Wszystkie wymienione osoby pochowane są na cmentarzu ewangelickim w Kaliszu. Matką Stefana była  Malwina z Rogozińskich, córka warszawskiego adwokata. Portrety obojga rodziców zachowały się w Muzeum Ziemi Kaliskiej. Dzięki matce rodzina Scholtzów powoli uległa polonizacji. Choć w domu nadal używało się języka niemieckiego to najmłodszy z czwórki braci Kazimierz prowadził korespondencję ze Stefanem w języku polskim i tak jak on uważał się za Polaka. Ponadto Stefan już jako dorosły młodzieniec spolszczył swoje nazwisko na „Szolc” oraz dodał panieńskie nazwisko swojej matki. Jak ważna dla mieszkańców Kalisza jest pamięć o tej postaci niech świadczy fakt, że już w pierwszym numerze gazety „Ziemia Kaliska” wydanej w maju 1957 roku, obok zamieszczonego tam listu Marii Dąbrowskiej, w którym podkreśla ona jak znaczące miejsce zajmuje Kalisz w jej sercu, oraz obok artykułu o Adamie Asnyku, zamieszczono także tekst o naszym najsłynniejszym podróżniku. Portret Stefana Rogozińskiego w formie płaskorzeźby widnieje również wraz z „wielką trójką” ludzi pióra na jednej z kamienic kaliskiej starówki. Jest on też patronem jednej z kaliskich szkół i jednej z harcerskich drużyn. Stefan Szolc-Rogoziński posiada także swoją ulicę oraz ławeczkę, na której uwieczniona jest jego postać. Czym zatem tak naprawdę wsławił się nasz podróżnik, że jego prochy po tylu latach niczym relikwie wróciły do „rodzinnego gniazda”? Stefan – najstarszy z czwórki braci, był człowiekiem bardzo zdolnym, pracowitym i odważnym. Od najmłodszych lat przejawiał duże zainteresowanie geografią. Rozczytywał się w książkach ówczesnych badaczy Afryki i z pewnością oglądał mapy świata, na których wówczas istniały jeszcze białe plamy.  Przy tym był wielkim patriotą. Mimo młodego wieku czuł w sobie ducha odkrywcy i badacza. Będąc jeszcze gimnazjalistą we Wrocławiu, wspólnie ze swoim przyjacielem snuł marzenia o dalekich podróżach. Zapalony i ambitny odkrywca zdumiał zapewne swoją rodzinę kiedy oznajmił że postanowił iść na ochotnika do  Akademii Marynarki Wojennej w Petersburgu. Do portu w Kronsztadzie przybył wbrew woli ojca i dał się tam poznać jako niezwykle utalentowany uczeń kończąc kurs w 1,5 roku i otrzymując stopień oficerski. Tak wspomina ten fakt: „… Nie mogli mi darować, żem był  dziewiąty na 136 mianowanych i trenowanych przez trzy lub cztery lata.”

Wkrótce wypłynął w pierwszą podróż dookoła świata.  Wtedy też po raz pierwszy odwiedził zachodnie wybrzeże Afryki, a w czasie przymusowego postoju w trakcie burzy zwiedził Maroko i Algier. Wtedy zainteresował się mało znanymi krajami Afryki Równikowej, szczególnie Kamerunem, który stał się celem jego życia. W 1881 roku przyjęty został do Paryskiego Towarzystwa Geograficznego, a wkrótce potem rozpoczął akcję organizowania polskiej wyprawy badawczej do Kamerunu. W tym czasie Kamerun był niemal zupełnie nie znaną krainą, a cała wiedza o nim opierała się na relacjach zaledwie kilku wypraw badawczych. Stefan przeznaczył na wyprawę pieniądze ze spadku po matce, która zmarła przedwcześnie w 1877 roku. Resztę funduszy zdobył z dobrowolnych zbiórek organizowanych w Warszawie. Pomagali mu w tym między innymi Henryk Sienkiewicz i Bolesław Prus. Rogoziński propagował swoją wyprawę jako misję narodową. Kiedy próbował uzyskać pomoc finansową od ojca ten zdecydowanie odmówił. Stąpający twardo po ziemi przedsiębiorca nie wierzył w powodzenie całego przedsięwzięcia. Po długich zabiegach wyprawa w końcu doszła do skutku i dnia 13 grudnia 1882 roku niewielki, wysłużony żaglowiec „Łucja Małgorzata” dowodzony przez zaledwie 21 letniego, świeżo upieczonego dowódcę wyruszył w swój dziewiczy rejs ku brzegom „Czarnego Lądu” wioząc na pokładzie kapitana i jego towarzyszy. Statek płynął pod banderą francuską bowiem polskiej nie było wówczas w rejestrze flag, ale na maszcie powiewała także flaga z warszawską syrenką. Kamerun na mapie był wówczas białą plamą, a podróżnikom udało się pozyskać cenne eksponaty etnograficzne i botaniczne. Zorganizowano ekspedycje naukowe w głąb kraju, sporządzono mapy i sprawozdania. Po powrocie Szolc-Rogoziński został członkiem brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie.

Na „Górce Luterskiej”, oddzielony cmentarnym murem od cmentarza ewangelickiego znajduje się cmentarz katolicki zwany Miejskim. Najtrwalsze ślady pamięci po ludziach tam pochowanych zachowały się w postaci wyrytych w kamieniu napisów: epitafiów, imion i nazwisk, piastowanych funkcji i godności, a także dat urodzenia i śmierci. Wszystko to domyka klamra rozmyślnie zaplanowanego układu przestrzennego: bram wejściowych, alejek, schodów, kwater, ogrodzenia, które również stanowiło miejsce pochówku. Wszystko to otacza szata roślinna od pnących się po ziemi traw i bylin poprzez niskie zadrzewienia, aż po wysoki drzewostan rosnący na terenie cmentarzy jak i poza nimi. Dodatkowy nastrój tworzy pagórkowaty teren, jego wzniesienia i wąwozy, które uwypuklają i podkreślają trójwymiarowość przestrzeni. Przypadające w porze jesiennej Święto Zmarłych na cmentarzach przy Rogatce ma swój niepowtarzalny nastrój ponieważ niemal wszystkie mogiły przykryte są kolorowymi liśćmi spadającymi z drzew. To potęguje nastrój nostalgii i kojarzy się z jesienią życia. Najstarsza na tym cmentarzu kamienna tablica upamiętnia śmierć Stanisława Broszkowskiego, majora wojsk polskich. Figuruje na niej data 13 luty 1827 rok. Na początku lat 40. XX w. powiększono cmentarz, wytyczono alejki. Powstał domek grabarza pokryty blachą. W dużej mierze postawiono ogrodzenie, a z czasem obsadzono zielenią. Już w 1882 roku ta katolicka nekropolia była przepełniona do granic możliwości. Brakowało nowych miejsc na pochówek szczególnie w „czasowych” grobach ziemnych, które w myśl przepisów można było

ponownie zając dopiero po upływie 20 lat. Trudna sytuacja powodowała, że nie zawsze przestrzegano tego terminu co wywoływało liczne protesty mieszkańców. O estetykę grobów dbali grabarze. Polegało to na obłożeniu mogiły darnią. Ci wykorzystując monopol podnosili ceny, a to wywoływało skargi i protesty mieszkańców. Głównie przed Dniem Zadusznym drogi dokładnie zamiatano z liści i posypywano alejki piaskiem. Według ustaleń historyków i badaczy takich jak Józef Raciborski na Cmentarzu Miejskim pochowano około 60.000 ludzi. Cmentarz był praktycznie zamknięty do czasu I wojny światowej, kiedy to znowu zaczęto grzebać zmarłych. Jednak już w 1923 r. „Goniec Kaliski” zaczął alarmować że:” brak miejsca na cmentarzach katolickich powoduje taki stan rzeczy, że zbyt prętko grzebie się zmarłych na jednym i tem samym miejscu i z tego powodu kopiąc groby natrafia się na dobrze jeszcze zachowane szczątki nieboszczyków. Jest to zatem profanacja zmarłych”. W okresie II wojny światowej okupanci ogołocili cmentarz z wszystkich elementów metalowych. Podobny los spotkał wszystkie trzy nekropolie przy Rogatce.

Dziś po wejściu na cmentarz, zaraz po lewej stronie napotykamy neoklasyczny grobowiec znanej rodziny Młynarskich. Wzniesiony on został w 1919 roku dla zmarłej w kwiecie wieku Zochy Młynarskiej, uczennicy kaliskiego gimnazjum. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że cztery lata później pochowano tu jej brata Tomasza Młynarskiego. Był on uczestnikiem wojny z bolszewikami. Po latach pochowano w tym grobie Wincentego Młynarskiego – ojca obojga rodzeństwa. Był on z wykształcenia prawnikiem, ale znany był także jako aktywny działacz licznych stowarzyszeń m.in. Towarzystwa Muzycznego w Kaliszu, Rady Opiekuńczej m. Kalisza, Sodalicji Mariańskiej czy kaliskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. We wspólnym grobie spoczęła również jego żona Janina z Czajczyńskich. Nieco dalej napotykamy grobowiec Betticherów z lat 80. XIX w., a nieco dalej neoklasyczny grobowiec należący niegdyś do rodziny Milewskich. Na jednej z tablic widnieje kuty napis informujący, że pochowano tu Xawerę z hrabiów Starzyńskich Jagodzińską. Według historyków na tablicy obok znajdował się kiedyś napis;

„GDY ŚMIERĆ PRZEJDZIE PO ZIEMI BEZLITOSNA, SROGA,

DUSZE Z CIAŁ WYDARŁWSZY WIEDZIE PRZED SĄD BOGA.

WIEDZA WŚRÓD NIEPEWNOŚCI CHMURZY SIĘ I TRWORZY,

ALE WIARA GŁĘBOKA ŚMIERCI SIĘ NIE LĘKA

WIE, ŻE ŻYCIE – TO KRÓTKA DO WIECZNOŚCI DROGA,

ŻE CNOTĘ WYNAGRODZI WSZECHMOGĄCA RĘKA,

WIE, IŻ ZMARTWYCHWSTANIEMY JAK POWOŁA SYN BOŻY”.

Niestety tablica ta zaginęła bezpowrotnie, gdy grobowiec uległ dewastacji, a później przejęła go inna rodzina. Kolejne grobowce należą do wielu zasłużonych w różnych dziedzinach życia obywateli i obywatelek naszego miasta. Nie starczyło by miejsca w tym felietonie, aby wymienić wszystkie ich zasługi. Urzędnicy, profesorowie, nauczyciele, prawnicy, lekarze, legioniści, oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego, duchowni, artyści, działacze społeczni, właściciele ziemscy, kupcy, przedsiębiorcy, rzemieślnicy. Na tablicy nagrobnej naczelnika powiatu kaliskiego Franciszka Bakowicza czytamy:

” MIŁOWAŁ KRAJ I SPOŁECZEŃSTWO,

PRAWOŚĆ, NAUKĘ, SZLACHETNE CZYNY.

ŻYŁ DLA LUDZKOŚCI I DLA SWOJEJ RODZINY”.

Jako przykład może posłużyć postać pochowanego tu w 1874 r. znanego lekarza, społecznika i patriotę Walentego Stanczukowskiego. Wkrótce o nim napisał Stefan Giller w „Kaliszaninie”: Jako człowiek – posiadał w wysokim stopniu wszystkie zalety niepospolite; głęboką a szczerą wiarę, jasny rozum, niewzruszone w szlachetności zasady, niezłomne w postanowieniach wolę i serce miłości pełne dla ludzi i kraju”. Walenty Stanczukowski przed śmiercią zapisał blisko 5 000 rubli na cele dobroczynne także instytucjom kaliskim. Odbiło się to szerokim echem w całym kraju i nawet sam Henryk Sienkiewicz nie szczędził pochwał. Smutna prawda jest taka, że przeznaczony na darowiznę kapitał „rozpłynął się” z uwagi na zbyt długi termin depozytu. Ruble miały być wypłacone dopiero w 1995 roku. Innym godnym wspomnienia kaliszaninem jest pochowany tu Adam Chodyński – człowiek, który pozostawił po sobie ogromny dorobek literacki; poezję, rozprawy i opisy historyczne, tłumaczenia, książki, artykuły prasowe w „Gazecie Kaliskiej” i „Kaliszaninie”, którego był współzałożycielem.

Na Cmentarzu Miejskim w Kaliszu pochowani są także w ogromnej mierze zwykli obywatele naszego miasta tacy jak moja babcia czy Pani Józefa Hadryś, która w czasie rewolucji 1905 roku udała się w dniu 1 maja na Zawodzie, gdzie odbywał się odpust. Nie mogła wiedzieć o planowanej demonstracji, a w jej czasie modliła się w kościele. Tam dosięgła ją zabłąkana kula carskiego dragona. Na jej płycie nagrobnej wyryto napis: „ Pamięć o Tobie będzie zawsze z nami – Rodacy”.

W latach powojennych cmentarz katolicki zaczął podupadać. Zaczęły powstawać sztampowe lastrikowe grobowce. Na szczęście w 1994 roku na wniosek Prezydenta Miasta Kalisza Wojewódzki Konserwator Zabytków w Kaliszu wpisał ten cmentarz do rejestru zabytków. Staraniem parafii rzymskokatolickiej pw. św. Mikołaja i Urzędu Miasta w Kaliszu przeprowadzono gruntowne remonty trzech opuszczonych kaplic grobowych (Rymarkiewiczów, Zakrzewskich, Koczorowskich). Z kolei sam Urząd Miasta Kalisza sfinansował m.in. prace zabezpieczające przy nagrobkach Gazzich, Stanczukowskich, Szarrasów, Jumrychów; grobowcu prezydenta Kalisza Bronisława Bukowińskiego, a także Parczewskich. W roku 2002 – ze środków zebranych przed bramą cmentarza w Dniu Zadusznym 2001 r. przeprowadzono remont nagrobka Adama Chodyńskiego i jego rodziny. To właśnie on za życia radził jak żyć: „Bądźmy czem być winniśmy i czem być możemy – a i o nas nie zapomną; znajdzie się kiedyś i dla nas szczypta pamięci życzliwej – jeśli takiej pamięci będziemy godni”. Główna brama wejściowa od strony ulicy Górnośląskiej w XX wieku sporo straciła ze swojego dawnego blasku. Prowadził do niej kiedyś poprzez mostek malowniczy dojazd, zastąpiony później betonowymi schodami. Bramę pozbawiono bogatych gzymsów, a także ozdobnych wrót. Te braki wynagradza nam imponujący widok na aleję cmentarną, która biegnie w wąwozie, którego zbocza pocięte są schodkami i zabudowane okazałymi grobowcami neoklasycznymi o malowniczej zróżnicowanej architekturze.

Cmentarz oraz jego układ przestrzenny został pomyślany i  zaprojektowany jako całość. Wszystkie elementy przyrody i architektury mają ze sobą współgrać i tworzyć harmonię. Rozmyślnie zaprojektowano układ przestrzenny i to nie tylko samych alejek, kwater, grobów czy nagrobków, ale także muru otaczającego cmentarz i bramy wejściowej do której prowadzą schody tak niedawno zresztą odnowione. Rozmyślnie też zaprojektowano bramę cmentarną. Jest ona ażurowa, aby można było jeszcze przed wejściem na teren cmentarza zachwycić się stojącymi na zboczu wzniesienia – idącymi wzdłuż zakrzywionej alejki – okazałymi i pięknie ozdobionymi grobowcami. Alejka też nie jest zakrzywiona przypadkowo. Ma ona stopniowo odkrywać przed oczami wchodzących tam ludzi kolejne fragmenty swojej cmentarnej, historycznej, pięknej architektury. Spojrzenie przez bramę ma spowodować zaciekawienie i spotęgować pierwsze wrażenie, zapaść w pamięć. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie przeszedłem obok tej bramy obojętnie, tak, aby na nią nie spojrzeć, a w okresie Święta Zmarłych niemal zawsze zatrzymuję się tam na chwilę ogarnięty nostalgią. I niemal zawsze irytuje mnie widok wielkich tablic reklamowych zakładu pogrzebowego umieszczonych na tej zabytkowej, ażurowej bramie. Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, aby te tablice powiesić na murze obok bramy w takiej formie, która stanowiła by dodatkową ozdobę i nie kłóciła się z charakterem miejsca na którym ją zawieszono.

W tym roku odbędzie 23 już kwesta na ratowanie zabytkowych cmentarzy przy Rogatce. Do kwesty zapraszają władze Miasta Kalisza oraz kaliski Oddział PTTK. Dzięki tym staraniom oraz hojności mieszkańców odnowionych zostało wiele nagrobków i tablic epitafijnych znanych i zasłużonych dla miasta rodów. Z zebranych w zeszłym roku środków udało się odnowić między innymi nagrobek Józefy Hadryś – o której wcześniej wspominałem, a także płyty epitafijne z grobowca Thanów i Hintzów. Dołożyłem w zeszłym roku maleńką cegiełkę wrzucając pełną garść drobniaków do skarbonki trzymanej w dłoniach przez chłopca. Wyraźnie się ucieszył. Taki widok napawa nadzieją.

Dariusz Pych

Przypisy:

Wiersz „Przy Rogatce trzy cmentarze”. Antoni Dziegiecki (1892-1950)

Tekst na podstawie książki „Zabytkowe cmentarze przy Rogatce w Kaliszu” autorstwa Stanisława Małyszki. 

W felietonie wykorzystano też fragmenty książki pt. „Elity gospodarcze Kalisza” autorstwa Sławomira Przygodzkiego.

Gazeta Ziemia Kaliska 1957, 1972 i 1982 rok.

Strona www Kancelarii Prezydenta Miasta Kalisza.

wikipedia.org

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Starsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze