Wydarzenie_1200x628
baner_FBAnt
Baner AWS
wszystkie_wiadomosci

„Tworzenie muzyki konserwuje ciało i duszę” – rozmowa z członkami zespołu Muzyka Końca Lata o nowej płycie, muzycznych inspiracjach i planach na przyszłość

Przed koncertem zespołu Muzyka Końca Lata w Opatówku, który odbył się 25 września br., muzycy mińskiej grupy znaleźli czas, aby udzielić wywiadu Latarnikowi Kaliskiemu. W rozmowie opowiedzieli o tym, gdzie leży ich „Prywatny Ciechocinek” (bo tak nazywa się ich nowa płyta), o muzycznych inspiracjach i o braku twórczej weny. Kogo zamierza wchłonąć MKL? Jakie mają plany na 20-lecie swojej działalności? Który z muzyków czuje się „oldscholem”, a kto szuka nowych, zagranicznych inspiracji? Zapraszamy do lektury rozmowy z członkami Muzyki Końca Lata: z liderem, wokalistą i gitarzystą Bartoszem Chmielewskim, a także gitarzystą Marcinem Biernatem, basistą Piotrem Majszykiem oraz perkusistą Arkusem.

Mateusz Walczak: Gdzie leży Wasz „Prywatny Ciechocinek”?

Bartosz: Nasz „Prywatny Ciechocinek” leży w Puszczy Augustowskiej, ale nie będę zdradzał gdzie dokładnie, ponieważ to miejsce lubię właśnie za to, że jest tam mało ludzi. Mam nadzieję, że taki stan się utrzyma, choć obecnie niestety nie można tam w ogóle pojechać z uwagi na ogłoszony w tym rejonie stan wyjątkowy. Trochę żałuję, bo chciałem odwiedzić tamtejsze rykowisko. Piosenkowy „Prywatny Ciechocinek” to las na wzgórzach otoczony jeziorami. Walorem tego miejsca jest urokliwa przyroda pośród której można odpocząć od ludzi. Jeździmy tam czasem na wyjazdy zespołowe. Jeśli ktoś chce posmakować atmosfery „Prywatnego Ciechocinka”, to może go zobaczyć w teledysku do tej piosenki.

Jak przebiegły Muzyce Końca Lata prace nad Waszą najnowszą płytą? Czy pandemia utrudniła Wam nagrania czy raczej zmobilizowała, by wydać album?

Bartosz: Płyta była nagrana już przed pandemią. Weszliśmy do studia w listopadzie 2019 r. Wtedy wbiliśmy podstawę dźwiękową naszego najnowszej albumu. Pozostało dograć wokale, które nagrywałem w mieszkaniu, a także partie wykonywane przez naszą wokalistkę Olę Bilińską, niestety nieobecną na naszym koncercie w Opatówku. Temu służyły dwa zimowe wyjazdy na przepiękną Sejneńszczyznę. Miło się nagrywało w takich okolicznościach przyrody. Sesję nagraniową w studiu zrealizowaliśmy w ciągu trzech dni, poszło to nam tak sprawnie, że nagraliśmy 19 utworów, a przypomnę, że na „Prywatnym Ciechocinku” jest 12 kawałków. To, co słychać na albumie, zarejestrowaliśmy w dwa i pół dnia, a pozostały czas spożytkowaliśmy na utwory, które być może wykorzystamy już wkrótce: może wydamy EPkę, a może wypuścimy jako pojedyncze single? Sami nie wiemy.

Piotr: Te niewykorzystane utwory to są naprawdę fajne numery, ale po prostu nie pasowały nam do koncepcji całego albumu. Czasem mniej znaczy więcej – żeby płyta słuchała się poprawnie, nie może być żadnych przestojów. Dostajemy pozytywne opinie dotyczące zwłaszcza utworów instrumentalnych, które są takim „klejem” albumu i nadają mu filmowej formuły.

Mówicie o tym, jak sprawnie szły nagrania, ale album rozpoczyna utwór o nieco przewrotnym tytule „Nie napiszę już piosenki”. Czy to efekt braku weny twórczej?

Bartosz: Pamiętam, że gdy zagrałem pierwszy raz ten numer na próbie, to Marcin powiedział mi, że identyfikuje się w pełni z tym tekstem. Piosenka wzięła się z przytłoczenia ilością powstającej muzyki. Można odnieść wrażenie,  że zainteresowanych odbiorców jest mniej niż zespołów. Napisałem też tę piosenkę dlatego, że miałem kryzys grania w kapeli. Zastanawiałem się, dla kogo i po co to robię? Zmęczyłem się graniem muzyki. Myślałem, że tyle wysiłku i kasy w to wkładamy, żeby potem zagrać koncert dla dziesięciu osób na drugim końcu Polski. Pojawiła się myśl, że zamiast jeździć w weekendy na koncerty po całym tygodniu pracy, lepiej spędzić ten czas z partnerką czy z kolegami. Nie chciałem się napinać na tworzenie muzyki, na koncertowanie, skoro nic się wokół tego nie działo.

Marcin: Słysząc „Nie napiszę już piosenki” pomyślałem, że to taki idealny kawałek na rozpoczęcie płyty – takie przekorne otwarcie nowego albumu.

Ogromnym atutem tej płyty jest świetnie nagrana perkusja – selektywna, konkretna, ale i bogata w różne ciekawe przejścia czy rytmiczne ornamenty. Czasem pomijana jest niezwykle ważna rola perkusisty, stąd na usta ciśnie się pytanie do Arkusa, jak Tobie nagrywało się ten album?

Arkus: Było to naprawdę świetne doświadczenie! Ten album to była chyba pierwsza w moim życiu płyta, na której nikt mi nie przeszkadzał i dzięki pewnemu zaufaniu od chłopaków czuję, że wyszło bardzo dobrze. Wyzwoliła się wolność twórcza i cieszę się słysząc pozytywne opinie o linii perkusji na tym albumie.

Bartosz: Dla mnie to najfajniejsza perkusyjnie płyta Muzyki Końca Lata. Podoba mi się nerw Arkusa. Lubię ten charakterystyczny styl: z jednej strony pewność uderzenia, a z drugiej szczypta szaleństwa i nieobliczalność. To takie ciekawe zderzenie, bo my, MKL-owi gitarzyści, jesteśmy z frakcji „slackerskiej”, gramy na luzie, trochę „pływamy” po dźwiękach, a Arkus swoją perkusją porządkuje to brzmienie. Dodam, że każdy utwór na sesji nagraniowej został nagrany w dwóch-trzech podejściach, a nagrywaliśmy bazę tej płyty „na setkę” [to forma nagrania, gdy wszyscy muzycy nagrywają w studiu jednocześnie, co przypomina granie „na żywo” – przyp. red.]. Byliśmy dobrze przygotowani do nagrań, a przede wszystkim zgrani ze sobą.

Arkus, a czy Twoje wcześniejsze doświadczenia w grze w takich zespołach jak Partia czy Komety pozwoliło wnieść do gry MKL nowe pomysły?

Arkus: Tak, wtedy granie miało charakter „od A do Z”, zwłaszcza na koncertach. A tutaj było inaczej. Kiedyś brakowało mi tego, żeby zagrać wolniej, żeby na bębnach działo się więcej. Nie czuję się mistrzem techniki, ale dla mnie bardziej liczy się to, żeby każda zwrotka, a nawet każdy takt w piosence był zagrany nieco inaczej! I było w tym wiele improwizacji. A co do samego nagrania to dużo dała atmosfera w studiu Michała Kupicza w Piasecznie pod Warszawą. To taki domek otoczony parkiem, dobry klimat, żeby nagrywać płytę.

Piotr: Mi już nic więcej nie pozostaje dodać, tylko podkreślę, że granie „na setkę” to wyraz ogromnego wzajemnego zaufania. Mamy mnóstwo zabawnych filmików z nagrywania tego materiały. Pamiętam też momenty, że były nerwy i dało o sobie znać zmęczenie. W końcu graliśmy po kilka godzin dziennie starając się zagrać jak najlepiej. Zwłaszcza drugiego dnia mieliśmy mały kryzys.

Czy uchylicie rąbka tajemnicy, który moment nagrywania był najtrudniejszy? Nagrywanie muzyki dla artysty to wyjątkowo ciężki i intensywny czas.

Bartosz: Nagrania pierwszego dnia szły nam lekko i przyjemnie. Myśleliśmy, że drugiego dnia pójdzie tak samo, bo jest dobry klimat. A tymczasem coś się zacięło, nie szło nam aż tak sprawnie. Wtedy faktycznie pojawiły się nerwy i to była duża sztuka przejść przez ten moment kryzysowy, nie pokłócić się.

Arkus: Jedne numery mieliśmy bardziej opanowane, drugie mniej. I widocznie trafiliśmy na taki kawałek, który gorzej nam poszedł. Może ktoś akurat miał zły dzień? Dziś nawet nie pamiętam, na którym numerze się zacięliśmy. Ale to jest jak z koncertami: grając cykl koncertów zawsze jest tak, że pierwszy wyjdzie super, ale któryś kolejny trafiasz na dzień, że niby wszystko jest dobrze, ale coś się zacina i nie brzmi tak jak powinno.

Bartosz: W ogóle granie „na setkę” wymaga wielkiej wyrozumiałości, bo np. kolega zagra swoją partie rewelacyjnie, a ja się pomylę, wtedy całe nagranie trzeba powtórzyć. W takich sytuacjach można zacząć się złościć, ale w naszej sytuacji nie miało to miejsca.

W piosence „To co widziałem” otwierającej płytę „2:1 dla dziewczyn” z 2007 r. można posłuchać wyliczanki zespołów, które wówczas Was inspirowały. A jacy wykonawcy inspirują Was dzisiaj? Jak brzmiałaby aktualna wersja, kontynuacja tej piosenki?

Arkus: Ze mnie jest straszny „oldschol”. Z tych nowych rzeczy mało mnie inspiruje. Dużo słucham, ale nie potrafię się podniecać tą nową muzyką. Poza tym tak jak powiedział Bartek – tej muzyki jest teraz tak potwornie dużo, że nie wiadomo na czym ucho zawiesić! Niestety, przeważają utwory schematyczne i powtarzalne. Brakuje przełomowych dokonań.

Piotr: Obecnie katuję zespół Altın Gün – to turecki skład działający w Holandii, a także holenderską grupę Jungle By Night – bardzo fajne, przyjemne granie „w punkt”. A co do braku dobrej muzyki, o czym mówił Arkus, to od siebie dodam, że mam tak czasem z Spotify, gdy jedziemy samochodem z dziewczyną, zastanawiamy się czego posłuchać, mamy duży dylemat, trudno nam się zdecydować. A przecież ta aplikacja to ogromna skarbnica muzyki! My nie wiemy, co wybrać, co nam się akurat podoba…

Bartosz: Słyszałem takie zdanie, że gdyby zsumować wszystkie utwory na Spotify, to taka playlista trwałaby dłużej niż historia świata (śmiech). A co do inspiracji, to w piosence „To co widziałem” jest dużo o koncertach, pisałem tam o występach, które przeżyłem. W ostatnim czasie takim wydarzeniem był dla mnie koncert zespołów Zwierzę Natchnione oraz Mir – oba są dowodzone przez te Tomasza Juchniewicza, pochodzącego ze Skarżyska-Kamiennej. Ten pierwszy reprezentuje nurt bardziej folkowy, a drugi – mroczny uduchowiony punk w stylu Armii. Tomasz pisze bardzo oryginalne, rozbudowane, poetyckie teksty.

Marcin: Generalnie mam takie przemyślenie, że utknąłem w tej piosence i poza nią nie wyszedłem. Te zespoły wymienione w „To co widziałem” dalej pamiętam, a nie pamiętam już nazw grup, które słuchałem wczoraj.

Marcinie, a jak Ty odnalazłeś się w piosenkach z „Prywatnego Ciechocinka”? Słychać bowiem świetne wyczucie, choćby w tytułowej piosence, gdzie dołożyłeś delikatną solówkę wypełniającą śpiew ptaków, ale także ważną rolę pełni Twoja prowadząca gitara w kawałkach instrumentalnych.

Marcin: Na sesji nagraniowej wbiłem raczej podstawę, żeby sprawdzić ile trzeba jeszcze dodać. A po sesjach u Oli okazało się, że jest mnóstwo fajnych klawiszy, wokaliz. Dla mnie to było już wystarczające dopełnienie, a nawet trochę nowy kierunek dla zespołu. Bartosz jednak lubi gęste aranże, więc wiele fajnych gitar na płycie wymyślił sam. Na przykład końcówkę w „Naucz się być sam” czy solówkę w „Nie napiszę już piosenki”. Solówki w „Prywatnym Ciechocinku” też by nie było, gdyby nie wskazał, że tam by się przydało solo.

Powiedzcie coś na temat swoich muzycznych planów. Każdy z Was jest zaangażowany jeszcze w inne zespoły: trójka z Was współtworzy Jeziora, Marcin lideruje Makom i Chłopakom. Co zamierzacie robić w najbliższej przyszłości?

Bartosz: Jest taki plan, żeby Muzyka Końca Lata „wchłonęła” Jeziora. Nawet dziś na koncercie zagramy jedną piosenkę Jezior, tytułową dla zespołu, ponieważ Jeziora to grupa reggae’owa, natomiast nasi słuchacze mówią nam, że brzmi to po prostu jak MKL grający reggae. W międzyczasie damskie wokale dla Jezior nagrywała Ola Bilińska, czyli wokalistka MKL, więc w ogóle oba składy „zlały się” ze sobą.

Arkus: A surfowe gitary Makarona są nie do podrobienia!

Bartosz: Chcemy wydać materiał tworzony pod szyldem Jezior jako „Muzyka Końca Lata gra Jeziora”. Mam nadzieję, że ta płyta wyjdzie na wiosnę 2022 r.

Prawie tak jak debiut O.N.A., który dla części członków tej grupy wcale takim pierwszym razem w muzyce nie był…

Bartosz: Ja to bardziej porównuje do płyty „Pogodno gra Fochmanna”, gdy szczeciński zespół Pogodno zagrał utwory autorstwa Hrabiego Fochmanna, którego zresztą niedawno poznaliśmy na koncercie w Tucznie. Oprócz tego szykujemy piosenki na nową płytę, również jedną z nich zagramy na koncercie w Opatówku. Szykujemy się także, żeby pojechać do Krasnogrudy na wyjazd kompozycyjny. Na co dzień nie ma z nami Oli na próbach. Dzieli nas zbyt wiele kilometrów. Dlatego pojedziemy do niej ze swoimi pomysłami, a jest już ich kilkanaście, żeby wspólnie je przegrać. Nie ma nudy w zespole!

W przyszłym roku przypada 20-lecie Waszej działalności. Czy macie jakieś plany jak chcielibyście uczcić ten jubileusz?

Arkus: Naprawdę to już 20 lat MKL? (śmiech)

Piotr: Poczekajcie, ale od czego to się liczy? (śmiech)

Bartosz: Liczy się od momentu, gdy powstała nazwa Muzyka Końca Lata. Pierwsze dwa lata to był mój jednoosobowy projekt muzyczny. Chłopaki dołączyli w 2004, ale już w 2002 r. zacząłem chałupniczo wypalać płytę demo MKL zwaną „strychówką”. Zespołowy debiut fonograficzny miał miejsce w 2006.

Arkus: Kiedyś słuchałem koncertu 20-lecie T.Love i myślałem, co za zgredostwo, a tutaj też taki kawał czasu!

A przecież T.Love zawiesił działalność po trasie koncertowej z okazji 35-lecia! Ale wróćmy do pytania jakie macie plany na Wasze 20-lecie?

Bartosz: Marzy mi się, żeby powstał chociaż krótki dokument, podsumowujący ten miniony czas działalności i twórczości zespołu, ale musiałby się znaleźć ktoś, kto podjąłby się wykonania tego zadania.

A plany koncertowe?

Bartosz: Nie gramy klasycznych tras, bo raz że chyba nie ma aż takiego zapotrzebowania na MKL, a dwa, że nie mamy menadżera, który by to ogarniał. Sam z siebie nie mam aż takiego parcia na załatwianie koncertów. Teraz gramy przede wszystkim tam, gdzie nas chcą. Mimo tej niezbyt aktywnej działalności koncertowej nie zamierzamy kończyć działalności. Tworzenie muzyki konserwuje ciało i duszę – dzięki graniu w Muzyce Końca Lata czuję się młodszy niż jestem w rzeczywistości. Może zrobimy jakiś koncert w Warszawie? Albo zagramy w naszym rodzinnym Mińsku Mazowieckim? Czas pokaże!

Może to dobra okazja, by powiedzieć co nieco o zmianach w stylu grania Waszych koncertów? Kilka tygodni temu zacząłeś, Bartku, brać do ręki na koncertach gitarę akustyczną zamiast elektrycznej, co spowodowało zmianę brzmienia Muzyki Końca Lata. Co Cię popchnęło do takiego kroku?

Bartosz: Ta gitara akustyczna pojawiła się wyłącznie dlatego, że mieliśmy zagrać koncert w bibliotece w Wołominie, gdzie była słaba akustyka jak dla zespołu rockowego. Żeby dało się tego słuchać i nie było hałasu, zrobiliśmy taki akustyczny set i było bardzo miło. Zauważyliśmy po tym występie, że wiele naszych utworów dobrze brzmi na gitarach akustycznych. I tak postanowiłem zostawić na jakiś czas w swoich rękach akustyka. To będzie mój czwarty taki koncert. Zresztą mój idol muzyczny Neil Young miał przez całe dekady taki płodozmian: z zespołem Crazy Horse nagrywał ciężej brzmiące gitarowe utwory z przesterami, a równolegle nagrywał płyty folkowe na akustyku. Może kiedyś też nagramy taką płytę w stylu country.

Ciekawym doświadczeniem był dla mnie też niedawny koncert w Sejnach, gdzie graliśmy bez Arkusa, który nie mógł wtedy z nami jechać. Perkusistę zastąpiły bity z komputera, a nasza wokalistka Ola zagrała niektóre partie klawiszy na cymbałkach. Ja zagrałem na akustyku. Brzmiało to ciekawie. Także możemy grać w różnych składach dopasowywać się do miejsc i możliwości organizatorów. Jesteśmy elastyczni, odpowiadamy na potrzeby rynku! (śmiech)

A może MKL MTV Unplugged?

Bartosz: To na pewno byłoby super! 20 lat to dobra okazja, by się nad tym zastanowić. Musiałby się znaleźć jakiś sponsor, bo to nie są tanie rzeczy.

Ale dobrze pomarzyć!  Życzę Wam takiego koncertu na 20-lecie, a może całej trasy jubileuszowej, kolejnych ciekawych występów w całej Polsce i może wymarzonego reportażu dokumentującego Waszą historię. A dziś życzę udanego koncertu w Opatówku! Dziękuję za rozmowę. 

MKL: My również dziękujemy.

Wywiad odbył się dzięki uprzejmości Gminnej Biblioteki Publicznej im. Braci Gillerów w Opatówku.

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Starsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze