Idealny pomysł na randkę! Dwie godziny dobrej zabawy dla niej i dla niego!
Zaginione Miasto to komedia przygodowo-romantyczna, czyli idealne połączenie, by obie połówki dobrze bawiły się na randce. Dla faceta przygoda, dla kobiety romantyzm i dla dwojga komedia.
Na wstępie słów kilka o fabule. Pisarka romansów grana przez Sandrę Bullock zostaje porwana. Model z okładki jej książki (w którego wciela się Channing Tatum) rusza na poszukiwania, by ją uratować. W tle oczywiście kiełkująca miłość i… bijatyki, pościgi, walka o przetrwanie w dżungli, zagadki i poszukiwanie tytułowego Zaginionego Miasta, czyli to, co chłopcy lubią najbardziej. To wszystko okraszone dużą dawką humoru. Nie raz się uśmiechnąłem pod nosem i nie raz śmiałem się na głos z innymi osobami w kinie.
Na początek zacznę od braw dla bardzo dobrego castingu. W rolach głównych S. Bullock i C. Tatum idealnie się dobrali, choć trzeba przyznać, że nie należą do tego samego pokolenia – dzieli ich aż 16 lat różnicy. Mimo to wypadli mega autentycznie i pasowali do siebie – chemię było czuć w kinie i udzielała się ona parom przed ekranami. Idealny wstęp na udany wieczór.
Aktorzy drugoplanowi nie zostawali jednak w tyle. Brada Pitta i jego kunsztu aktorskiego nie trzeba przedstawiać. Reżyser Aaron Nee nie tylko dobrze obsadził tę rolę, ale miał też na tę postać pomysł. Jack Trener, w którego wcielał się Brad, to postać mocno niekonwencjonalna. Z jednej strony poważny komandos, a z drugiej niesamowita radocha z patrzenia jak wykonuje te swoje „poważne misje”. Dużą rolę miał tu Tatum który nie tylko idealnie uzupełniał Sandrę Bullock, ale i też Brada Pitta. Niedawno oglądałem film „Pies”, w którym Channing pokazał, że potrafi stworzyć chemię nawet ze zwierzakiem, a to się ceni.
Znana pisarka musi mieć też swoją menadżerkę. Reżyser nie zmarnował tutaj potencjału postaci. Da’Vine Joy Randolph, czyli nie znana mi dotąd aktorka, wypełniła swoje zadanie. Była naprawdę pocieszną postacią i jak mawia klasyk: „te (jej) kocie ruchy”. Po obejrzeniu filmu będzie wiadomo co mam na myśli, bo niestety opisać się tego słowami nie da.
Daniel Radcliffe w roli złoczyńcy nie był zły, ale to jeden z tych filmów, gdzie rola złoczyńcy nie jest aż tak istotna. Zaoszczędziłbym i wziął kogoś nowego do tej roli. Nic by to nie zmieniło, a pieniądze w kieszeni zostałyby. Przyznam też, że próbuje on od dawna odnaleźć się w świecie kina jako „nie Harry Potter” z różnym efektem. Tym bardziej, że reżyser nie miał tutaj szczególnego pomysłu na niego w tym filmie. Był, bo musiał być i mam tu na myśli bardziej samą postać niż aktora. Jak zobaczyłem Daniela po raz pierwszy w tym filmie, to miałem lekkie deja vu. Przez kilka sekund miałem nieodparte wrażenie, że oglądam inny film – konkretnie Iluzję 2, w którym też grał bogatego antagonistę i też był ubrany w biały garnitur. Czy Wy też tak mieliście?
Ten film nie był robiony według standardowego scenariusza. Było tu kilka nowych elementów, potrafiła zaskoczyć zmiana rytmu filmu oraz niektóre niespodziewane sceny. Czasami bywa tak w kinie, że coś się dzieje i po chwili wiesz, co się wydarzy. Tu tego nie było, a nawet jeśli, to inną niż się człowiek spodziewał drogą. Nie poszli więc na łatwiznę i trochę pomyśleli przy produkcji filmu, a to rzadkie w świecie powszechnego komercjalizmu. Do tego dobra muzyka zwieńczająca ten film i wprowadzająca w nastrój przed romantyczną kolacją. Generalnie polecam film. Jest dostępny z napisami po polsku w kaliskich kinach. Polecam też zwiastun tej produkcji: https://youtu.be/p2k6sswjEEQ.