Sonic 2: Kultura przed i na ekranie
Seans sequel’a o szybkim niebieskim jeżu przyniosła nieoczekiwane wnioski i refleksje. Dzisiejsza recenzja będzie nie tylko o filmie, ale i o tym, jak się na nim zachowywać. Chcę też nią przypomnieć, że przykład idzie z góry.
Sonic to postać bajkowa, dlatego nie dziwi jego kategoria wiekowa czyli 6 lat. Film jest skierowany dla dzieci, ale jakaś 1/3 oglądających film to dorośli – głównie rodzice tych dzieci. Dlaczego podkreślam na początek te zgoła oczywiste fakty?
Jako osoba często odwiedzająca kino doświadczyłem wielu niekomfortowych sytuacji na sali. Nie było to oczywiście na każdym seansie, ale co jakiś czas takie rzeczy się niestety zdarzają.
Na seansie Sonic’a trwającym 123 minuty doświadczyłem wszystkich tych zdarzeń. Rozmowy w czasie seansu, zabawa telefonem, częste wchodzenie i wychodzenie z sali, niewyciszenie telefonów… A najgorsze było to, że były osoby, które spóźniły się na seans nawet 30 minut i jak gdyby nigdy nic, zapalając latarkę w telefonie szukały swojego miejsca, przepychając się pomiędzy fotelami a kolanami innych osób, zasłaniając cały ekran. Po drodze świecąc innym tą latarką po oczach i wysypując na innych popcorn…
Gdy wyżej wymienione rzeczy robiły dzieci rodzice nie reagowali. Nie próbowali uczyć. Co gorsze sami dawali przykład, że odebranie telefonu w czasie seansu, czy odpisywanie na smsy to nic złego. Już nie mówiąc o tych osobach spóźnionych na seans i świecących latarką…
To tyle o kulturze przed ekranem. Teraz o kulturze na ekranie. Sonic to postać z mojego dzieciństwa, dlatego mam do niej pewien sentyment. Pamiętam do tej pory te gry na konsolę. Co prawda moje pokolenie to bardziej Pokemony, ale Sonic też był w nim obecny. Byłem na części pierwszej tego filmu i byłem z niego generalnie zadowolony. Głównie dlatego, że starałem się mentalnie cofnąć w czasie i ocenić to z perspektywy 10-latka. Wiem, że dawno straciłem tę perspektywę, ale starałem się ją odtworzyć. Przypomnieć sobie co było wtedy dla mnie ważne w filmie.
Swoją ocenę zacznę od głównego antagonisty, który był ten sam co w pierwszej części, czyli Dr. Robotnik grany przez niesamowitego Jim’a Carrey’a, znanego z Maski czy Bruce’a Wszechmogącego alba Ace Ventury. Nieczęsto się spotyka takie posunięcie, by główny wróg powtarzał się w sequelu, ale moim zdaniem ta decyzja się broni. To jakby ten sam film, ale podzielony na dwie części. Jakby runda druga tego samego pojedynku.
Postać dobrze napisana. Motywacje zrozumiałe – proste i klarowne. I dobrze. Jest to film dla dzieci, dlatego fabuła nie może być zbyt skomplikowana.
Sonic, jak na kosmitę podróżującego po różnych planetach i ratującego Ziemię (czyli brzmi dość poważnie) jest mega niepoważny i dziecinny. W filmie nie jest powiedziane ile ma lat, ale jest kreowany na dziecko państwa Wachowskich. Wynika to z grupy docelowej. Odbiorca ma się z główną postacią utożsamiać. I myśle, że to zostało zrealizowane.
W filmie pojawiają się postacie Kluckles’a oraz Tails’a i chyba są to postacie z tego samego gatunku co Sonic, ale w filmie nie jest to wyjaśnione. Ten pierwszy jest mega silny, ten drugi mega sprytny, a Sonic mega szybki. Postacie zbudowane na zasadzie uzupełniających się cech.
Nie brakowało zabawnych scen, jak przygoda na Syberii. Jeżeli dobrze zapisuje to słowo, Sonic i Tails wyzwali miejscowych na pojedynek zwany „Piwonką”. Nie będę zdradzał szczegółów – to trzeba po prostu zobaczyć, a myślę, że genialnie zaprojektowano tę scenę. Ja bawiłem się przednio. Godna uwagi była też scena gdzie panna młoda jedzie wozem golfowym i to z jaką gracja wykonuje swoje ruchy.
W zabawny i sprytny sposób rozegrano motyw rozdwojenia akcji na samym początku. Rodzina Wachowskich jedzie na wesele na Hawajach, a Sonic zostaje sam w domu. Chyba skądś to znamy? I mamy dwie historie, które żyją własnym życiem, by pod koniec w logiczny i spójny sposób się połączyć. Kwestie i sceny które początkowo nie miały sensu, wydawały się zwykłym laniem wody i drobnymi przerywnikami pomiędzy scenami akcji na koniec połączyły się w logiczną całość.
Sonic dla mnie to nie tylko swoista podróż w czasie do mojego dzieciństwa, ale też do czasów, w których dużo mówiło się o kulturze w kinie. Dziś mam wrażenie, że ten zakres kindersztuby przestał obowiązywać. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że nie tylko ten zakres został w ostatnich latach zaniedbany, ale nie chcę wychodzić poza moją wąską tematykę.
Zachęcam do odwiedzenia kin z dziećmi, bo warto ten film obejrzeć, ale i też wykorzystać ten fakt, by przy tej okazji nauczyć dziecka jak w kinie powinno się zachowywać. I nie zapominajmy o osobistym przykładzie. Czym skorupka za młodu nasiąknie…