Garcarek: Usłyszeć od osoby starszej, że chce iść do innego domu niż jej własny jest straszne
Ilość osób starszych z roku na rok wzrasta, a co za tym idzie rosną potrzeby opieki nad takimi osobami, a także potrzeby posiadania umiejętności, by seniorami się zajmować. W odpowiedzi na te potrzeby Fundacja „Mocni Miłością” buduje w Kaliszu Dom Matki Teresy, który ma być unikatowym miejscem wytchnienia. O tym na czym polega „opieka wytchnieniowa”, jak fundacja łączy pokolenia dzięki swojemu centrum wolontariatu oraz jakie warsztaty prowadzi, rozmawiamy z Ks. Włodzimierzem Guzikiem – prezesem fundacji oraz Mileną Garcarek – koordynatorką wolontariatu.
Krzysztof Łużyński: Dom Matki Teresy z Kalkuty – tworzycie miejsce pokroju domów opieki, hospicjów. Brakuje w takim razie takich placówek, czy może one same jakoś niedomagają?
Ks. Włodzimierz Guzik: Potrzeby w tym zakresie rosną i będą rosnąć dalej. Z każdym rokiem mamy coraz więcej osób starszych i chorych. Wszystkie badania i wyniki, które również i my posiadamy, a są to badania statystyczne oraz opinie, m.in. Najwyższej Izby Kontroli, wskazują jak rośnie wiek społeczeństwa i jakie są niedobory np. kadrowe. Wszystko to dotyczy opieki nad wspomnianymi osobami.
Milena Garcarek: Zależy nam, żeby ten dom, który powstanie, nie był domem komercyjnym. Wokół jest trochę podobnych domów – to prawda, ale są one placówkami komercyjnymi. Nawet jeśli spojrzymy na opublikowane na początku roku statystyki, to w naszym mieście więcej ludzi umarło niż urodziło się – to niemal dwukrotność. Te statystyki na lepsze się nie zmieniają.
W informacjach, które publikujecie na temat wspomnianego domu, duży nacisk kładziecie na wartość, jaką jest „ognisko domowe” i zapewnienie go. W miejscach komercyjnych go brakuje? Jak chcielibyście je zapewnić?
WG: Żyjemy w świecie wolnego rynku, więc każdy, kto taki ośrodek prywatny prowadzi, dba o to, by na tym również zarobić. To oczywiste z punktu widzenia przedsiębiorcy. Dzieje się to zawsze jakimś kosztem – często jest to ilość opiekunów medycznych lub np. czasu, który mogą poświęcić podopiecznym. Mam na myśli całe zaplecze, które ma zająć się osobą starszą i chorą.
W naszym przypadku zawsze mówimy, że zaczęliśmy to robić nie dlatego, że chcemy zaistnieć na rynku czy dlatego, że to nasz sposób na zarabianie na życie. Robimy to, bo mamy w sercu głębokie przekonanie, że to się należy ludziom chorym. Czasami posługujemy się takim stwierdzeniem: „że ten dom tworzymy z miłości do chorych” – tak po prostu. To czym się inspirujemy najgłębiej, to właśnie chęć otoczenia miłością tych ludzi. Uważamy, że cała nasza ekipa – ludzie, którzy są w Fundacji Mocni Miłością, wolontariusze – to są ludzie ideowi. Oczywiście nie zastąpią fachowej kadry, jaka musi być w takim domu, ale będą oni wartością dodaną tego domu.
MG: W fundacji nie ma osób zatrudnionych – są sami wolontariusze. Gdy chodzimy do domów osób potrzebujących, to od samego początku – roku 2014, ludzie wciąż nas pytają: „kiedy powstanie ten dom, bo ja bym chciał czy chciała tam iść”. Usłyszeć od osoby starszej, że chce iść do jakiegoś innego domu niż jej własny jest straszne. Ale oni najczęściej w swoich domach są uwięzieni – mieszkają na trzecim czy czwartym piętrze. Gdy byli „piękni i młodzi”, to kupowali lub dostawali tam mieszkanie. Wtedy nie zdawali sobie sprawy z tego, jak to będzie w przyszłości, a teraz pragną tego domu. To też o czymś świadczy.
Sądzicie, że samotność i zdanie na siebie samego są więc gorsze niż sama choroba?
MG: Jako wolontariusze chodząc do domów, możemy powiedzieć, że samotność faktycznie jest najgorsza. To oczywiste, że choroby potrafią być trudne. Najczęściej jednak, gdy ludzie się zgłaszają i mówią, że potrzebują zrobić drobne zakupy lub żeby wolontariusz podwiózł do lekarza, to i tak kończy się na długich rozmowach przy stole. Czasami zapominają nawet o tym, że trzeba te zakupy zrobić.
To potrzeba pogadania i bycia blisko.
MG: Dokładnie tak. Potrzebne jest czasem wygadanie się, towarzyszenie tej osobie. Uważam, że to najważniejsza z potrzeb. Choroby im oczywiście towarzyszą i nie można o nich zapominać, ale jak oni sami mówią: „Choroba stała się częścią ich życia, a samotność? Nie do końca”. Z tym drugim nie można się pogodzić.
Części chorób pewnie nie uda się zupełnie wyeliminować, a towarzystwo i rozmowę może zapewnić nawet ktoś spoza rodziny – pozornie „obca” osoba.
MG: Właśnie z pozoru „obca”, bo po jakimś czasie ci ludzie są im tak bliscy jak rodzina lub jakaś jej część. To oczywiście działa w jedną i drugą stronę. Nie wnikamy w to, dlaczego dana osoba jest w takiej, a nie innej sytuacji – czemu jest np. samotna, bez rodziny lub pomocy z jej strony.
Obecnie dom, który planujecie otworzyć jest na etapie „fundamentów”, więc jak postępują prace – plany są wciąż takie jak były? Coś się zmieniło?
WG: Wiele osób zadaje nam pytanie „co to będzie za dom”. Ogólnie rzecz ujmując, funkcjonują zasadniczo dwa modele tego pytania: z jednej strony ludzie zastanawiają się czy to będzie hospicjum, a z drugiej czy to będzie dom pomocy społecznej. My odpowiadamy, że ani jedno, ani drugie.
Ten dom będzie pracował według takich standardów, jakie są dzisiaj priorytety. Po ostatniej rozmowie z panem Marszałkiem, coraz bardziej skłaniamy się w kierunku domu z „opieką wytchnieniową”. Jest to nowe określenie, które szerzej nie jest znane. Unia Europejska coraz bardziej odchodzi od wielkich domów, gdzie gromadzimy dużą ilość osób starszych. Po pierwsze dlatego, że jest to kosztowne, a po drugie, że w tej dużej ilości chorych gubimy gdzieś „osobę ludzką”.
W naszym środowisku jest wiele rodzin, które zajmują się osobami obłożnie chorymi w swoich domach. To są najbliżsi, którzy ich kochają, otaczają opieką i pielęgnują. My chcielibyśmy dać im pomoc, aby np. na dwa, trzy tygodnie lub miesiąc, przyjąć taką osobę do naszego domu. W tym czasie opiekujemy się nią, poddajemy rehabilitacji, ustawiamy lekowo, aby ją trochę bardziej „uruchomić”. Potem ta osoba wraca do swojego rodzinnego środowiska. Skupiając się na takiej właśnie „opiece wytchnieniowej”, pomagamy chorym, ale także jego rodzinie, która często jest bardzo wyczerpana.
Fundacja zajmuje się także wolontariatem na różnych poziomach – jako centrum, ale także w formie szkolnych klubów. Czy zatem w tej „opiece wytchnieniowej” ma pomagać młodzież? Chcecie łączyć pokolenia?
MG: Staramy się, żeby tak to wyglądało i tak było. Na szkolenia mogą przychodzić osoby od 16 roku życia. Przychodzą zarówno ludzie bardzo młodzi, jak i osoby starsze – mające nawet 70 i ponad 70 lat. Uważam, że to świetna sprawa, gdy młody człowiek idzie do domu osoby starszej. Nie ma na przykład własnej babci i trochę tak „zastępczo” traktuje tę podopieczną, którą odwiedza. W pewnym sensie jest to także poligon doświadczalny dla młodych. Myślę, że to ważne, by przy wejściu w dorosłość i do pójścia kiedyś na studia, wiedzieć w którym kierunku będzie chciało się podążać. Może akurat w pracy z osobami starszymi.
WG: Z drugiej strony my jako dorośli często narzekamy, że nasza młodzież zbyt dużo czasu spędza w Internecie. Takie spotkanie, właśnie z osobą starszą i chorą, bardzo mocno urealnia, pokazując również takie oblicze życia. Tak naprawdę ten osobisty kontakt daje bardzo wiele i wierzymy, że jeżeli powstanie ten dom, to będziemy chcieli rozwijać w nim wolontariat wśród ludzi młodych, żeby ich pod tym względem edukować. By mogli budować dobre relacje ze starszymi i mogli czuć się potrzebni. Ponadto mogą nabierać umiejętności, które w przyszłości być może się im przydadzą.
Kto uczy i przygotowuje te młode osoby do pomocy starszym w ramach wolontariatu?
MG: Tymi osobami są tylko i wyłącznie profesjonaliści, czyli np. lekarz, pracujący w hospicjum, pielęgniarka, która ma do czynienia z osobami przewlekle chorymi, pracownik socjalny, prawnik, rehabilitant, ratownik medyczny, a nawet sprawy BHP.
Odbywają się również zajęcia z zakresu kompetencji „miękkich”? Taki kontakt zapewne czasem może być trudny – również emocjonalnie lub psychicznie.
MG: Tak, mamy w naszej ekipie również psychologa, który pracował z osobami przewlekle chorymi, z osobami w hospicjum.
WG: Odbywają się również zajęcia z terapii zajęciowej, ze sposobu karmienia osób leżących, czyli dietetyka. Jeśli zaś chodzi o kwestie emocjonalne czy psychologiczne, to również Milena mówi w tym zakresie kursantom – np. o syndromie wypalenia, co jest najtrudniejsze w byciu wolontariuszem.
Pytałem o umiejętności „miękkie”, bo spotkania z osobami starszymi czy chorymi, mogą w jakimś sensie być czasem „trudne”. Mam tu na myśli zderzenie się z rzeczywistością często niełatwą, o której wcześniej nie miało się pojęcia. Pytanie czy w obrębie tych umiejętności jesteśmy w stanie nauczyć się obcowania w takiej nowej przestrzeni?
MG: I tak, i nie. Dopiero w zderzeniu z tą rzeczywistością okaże się, czy sobie z tym poradzimy. Uczenie kogoś teorii, a potem praktyka to dwie sprawy. Widzę czasem jak nasi podopieczni umierają – nie wszyscy wolontariusze potrafią sobie z tym poradzić. Nawet ci, którzy są wychowani w duchu wiary chrześcijańskiej. Oni również nie do końca sobie z tym radzą. Mówią nawet czasem, że potrzebują dłuższego oddechu, by zająć się kolejną osobą, kolejnym podopiecznym. Wszystko po to, by otrząsnąć się i przejść żałobę.
Patrząc z drugiej strony – czy wyzbycie się swoich codziennych problemów jest możliwe? Spotykamy się z problemami osoby, której staramy się pomóc, ale potem wracamy do domu i mamy szereg swoich obowiązków – dzieci, pracę, szkołę. To możliwe?
MG: Uczymy wolontariuszy, żeby swoje sprawy zostawiali przed drzwiami podopiecznego. Nie można tych osób jeszcze dodatkowo obarczać swoimi problemami. Pewne rzeczy można mimo wszystko niechcący powiedzieć, ale zawsze wyczulamy na to, żeby wolontariusze nie szli tam ze swoimi problemami. Każdy z nas je ma, ale trzeba umieć je rozwiązywać dojrzale – niekoniecznie obarczając nimi kogoś drugiego.
Brzmi tak, jakby każdy mógł się tego nauczyć. Czy faktycznie może to być „przypadkowa” osoba, czy jednak potrzebne są jakieś predyspozycje, by zostać takim wolontariuszem?
MG: To może być zupełnie dowolna osoba. Nie musi to być ktoś, kto w ogóle się z nami w jakikolwiek sposób planuje wiązać. Na początku, przez pierwsze dwa szkolenia w 2013 i 2014 roku, zakładaliśmy, że to mają być osoby, które potem z nami zostaną. Teraz się tego wyzbyliśmy, bo i tak widzimy, że niewielki procent tak robi. Dlatego od początku mówimy: „możesz zrobić to szkolenie dla siebie, dla potrzeb swoich bliskich, tego co za chwilę może zdarzyć się w Twojej rodzinie”.
Są osoby, które na potrzeby innej fundacji czy innej organizacji szkolą się u Was?
MG: Być może – nie mówią nam o tym. W zeszłym roku mieliśmy osobę z jednego z miejsko-gminnych ośrodków pomocy społecznej – kilka osób, które powiedziały wprost, że chodzi nam o dokument. Swego czasu kilka sióstr z Broniszewic szkoliło się tutaj i bardzo sobie to szkolenie chwaliły. Każdy może przyjść i nie ma jakichś założeń pod tym względem. Mamy ankietę, gdzie pojawiają się pytania pt. „twoje mocne i słabe strony”, ale ta ankieta nie predestynuje do tego, że ktoś będzie się nadawał lub wręcz przeciwnie. Już dawno wyzbyłam się myślenia o kimś, że jak ma 16 lat to się nadaje bardziej niż np. osoba w wieku 52 lat. Jedna i druga osoba może się nadawać lub nie nadawać. Wszystko „wyjdzie w praniu”.
Nie jest tajemnicą, że jest to fundacja, która działa w duchu chrześcijańskim – pytanie czy te osoby, którymi się opiekujecie, będziecie opiekować lub sami wolontariusze, muszą być również tego wyznania?
MG: Nigdy naszych podopiecznych nie pytamy jakiego są wyznania, to jest dla nas sprawa bez znaczenia. Chcielibyśmy jednak, aby nasi wolontariusze byli wyznania rzymskokatolickiego.
WG: W naszych szkoleniach trochę odeszliśmy od modelu, że szkolimy tylko wolontariuszy dla naszej Fundacji. Dzisiaj tak naprawdę uczymy wszystkich, którzy chcą nabyć umiejętności opieki nad osobami obłożnie chorymi. Te szkolenia nie są płatne, bo są dofinansowane przez Miasto Kalisz. Nie sprawdzamy, czy ktoś przychodzi do nas jako świadek Jehowy, czy jest to osoba jakiegokolwiek innego wyznania – po prostu prowadzimy szkolenie. Były już tak, że ktoś kończył kurs, a nie był z naszego Kościoła. Natomiast, gdy chodzi o podpisanie z naszą Fundacją umowy wolontariackiej, to wymagamy, żeby to były jednak osoby, z którymi nie będziemy mieć konfliktu na płaszczyźnie religijnej.
Czego można Wam życzyć? Samo proste życzenie dalszego rozwoju jest o tyle problematyczne, że wiąże się poniekąd ze wzrostem ilości potrzebujących. Jest coś innego?
MG: Żebyśmy nigdy nie stracili wiary w to, że nasz plan się uda.
WG: No i żebyśmy jak najszybciej mogli ten dom otworzyć.
A zatem tego wszystkiego życzę i dziękuję za rozmowę.
MG i WG: Również dziękujemy za spotkanie.
Fot.: archiwum Fundacji „Mocni Miłością”