Baner AWS
2-Latarnik-1200x200-Zyczenia-Wielkanocne-Uniwersytet-Kaliski-baner-2024
Baner AWS
Baner 3D
Stokado
Baner AWS
baner_FBAnt
Baner AWS
BanerMagdaSpychalskaLatarnik
baner_GM

Henryk Juszczak: Można by zrobić więcej, ale Kalisz jest „przeciwlotniczy”

Henryk Juszczak to pilot i instruktor wielu wciąż latających pilotów, a także tych, którzy startowali w zawodach akrobacji samolotowej w kraju oraz poza granicami. W czasie swojej zawodowej kariery zgromadził nie tylko bogate doświadczenie w lataniu, ale także i wiele historii, którymi postanowił podzielić się na kartach jego książek. W swoich publikacjach zebrał także bogatą pulę nazwisk lotników z naszego regionu – postaci często zapomnianych. Kto strącił komin dawnej piekarni Mystkowskiego oraz dlaczego Kalisz miałby być „przeciwlotniczy”?

Krzysztof Łużyński: Napisał Pan książkę „Kaliskie skrzydła”, która – według jednego z opisów – obejmuje aż 100 lat historii szeroko pojętego lotnictwa związanego z naszym regionem. Czy Kalisz ma faktycznie aż tak długą historię w tym zakresie?

Henryk Juszczak: Tak, to dokładnie całe 100 lat historii kaliskiego lotnictwa, które poukładałem w rozdziały. Byłem wirtualnie m.in. w archiwach w Anglii, we Francji, czy w Kanadzie. Nie mam i nigdy nie miałem aspiracji, by ta książka stała się „podręcznikiem historii”. Nie jestem historykiem, więc jest to po prostu zbiór informacji i opowieści, do których udało mi się dotrzeć. W każdym opisywanym przypadku starałem się podeprzeć jakimś dokumentem – książką lotów, czy np. zdjęciami z katastrof. Jedna z takich słynnych katastrof, jaka  miała miejsce w Kaliszu, a teraz mało kto już o niej pamięta, to historia niemieckiego samolotu messerschmitt. Strącił on komin piekarni Mystkowskiego, a potem spadł nad Prosną. Pilot zginął. Mieszkałem wtedy na Bismark Strasse – obecnie Pułaskiego 33 i w trakcie tego zdarzenia byłem z mamą na spacerze. Miałem 3 lata, więc osobiście oczywiście tego nie pamiętam, ale mama opowiadała, że szliśmy wzdłuż jednej strony rzeki, a samolot rozbił się po drugiej.

Był więc Pan niejako naocznym świadkiem tego wydarzenia.

Dokładnie tak, ale świadkiem zbyt małym, by móc samemu coś więcej na ten temat powiedzieć. Z resztą ta historia miała później wpływ na początki mojej lotniczej kariery.

No właśnie – historykiem Pan nie jest, ale lotnikiem już tak. Skąd pomysł, by chcieć obserwować świat z tej perspektywy?

Wszystko to przez kolegów z mojego podwórka. Było to po wojnie, rok 1956 – współcześni nie zdają sobie w dużej mierze sprawy z tego, jak te czasy wtedy wyglądały. Nie mieliśmy zbyt wielu możliwości rozrywki – nawet nie mieliśmy rowerów. Puszczaliśmy m.in jaskółki, papierowe samoloty. Któryś ze starszych kolegów przeczytał, że w „szkole Asnyka” w Kaliszu pojawią się przedstawiciele aeroklubu, by zrobić nabór. Na spotkanie poszło całe nasze podwórko – „piątka z podwórka” jak się czasem chwaliliśmy. Chciałem zacząć latać, nie mając jeszcze nawet 18 lat. Wtedy w moim wieku trzeba było mieć zgodę rodziców – obojga. Poszedłem do mamy, a mama w żadnym wypadku nie chciała pozwolić mi na mój pomysł. Mówiła mi: „O nie synu – Ty tego nie pamiętasz, ale ja widziałam tę katastrofę nad Prosną – jak zginął pilot. Ja ci tego nie podpiszę.” Tu właśnie chodziło o zdarzenie ze strąceniem komina. 

Nie chciałem jednak tak łatwo dać za wygraną i poszedłem potem do taty, a wraz z nim, wspólnymi siłami udało nam się przekonać mamę. Przypomnienie tej historii zostało mi jednak „z tyłu głowy” i po latach stało się jednym z impulsów do napisania książki, odkrycia tajemnicy pilota, którego tożsamości nie udało się nikomu poznać. Przeszukałem wszystkie kaliskie gazety, publikacje najbardziej znanych kaliskich dziennikarzy – wszyscy oni pisali „prawdopodobnie było to wtedy”. Nikt nie podawał nazwiska czy okoliczności, nie mówiąc już o innych szczegółach. Po latach dotarłem do wszystkiego – do stopnia, rodziny, rodziców czy nekrologów (pojawią się w drugim, uzupełnionym wydaniu książki). Później redaktorzy pisali do mnie, zapraszali na wywiady, dziwiąc się, że oni ponad 40 lat szukali takich informacji, ale nie mogli ich znaleźć. Samo szukanie Kurta Püttnera, bo tak się ten pilot nazywał, trwało około dwóch lat. 

Dowiedziałem się tego w trakcie moich poszukiwań, trochę przez przypadek – chociaż nie wierzę w przypadki – poznałem pewnego Kanadyjczyka. Pobierałem od niego informacje do moich zbiorów. Zapytałem go również o wspomnianego pilota, który rozbił się nad Prosną, a on potwierdził, że takie informacje również posiada. Wszystkie te dane mi przekazał, a ja je uzupełniłem. Odwiedziłem potem także archiwum w Niemczech, w okolicach Monachium. Dokumenty, które uzyskałem potwierdziły, że taka osoba w tamtym dniu się rozbiła. Wszystko to oczywiście dokładniej opisałem w książce.

W książce opisanych jest o wiele więcej podobnych historii, więc to naprawdę obszerny zbiór zdarzeń, ale też i obszerne pole do poszukiwań. Poza osobami udostępniającymi dane, ktoś Panu pomagał?

Nie, jeśli chodzi o poszukiwania. Sześć lat tworzyłem książkę, bo kaliscy piloci – ci sprzed wojny i z początku wojny – rozlecieli się dosłownie i w przenośni po całym świecie. Sporą część z nich odnalazłem – ich życiorysy, biogramy, walki, zwycięstwa – wszystkich tych, którzy urodzili się u nas. Książkę wydał Tomasz Chlebba, a żeby została stworzona, potrzebne były również osoby, które ją złożą lub np. przygotują okładkę. W tym zakresie jak najbardziej możemy mówić o wsparciu, bez którego publikacja nie powstałaby. W wydanie książki zaangażował się również mój syn, który „przejął pałeczkę” i także jest lotnikiem. Wszystkie te wizyty i cała praca wiele mnie kosztowały – również finansowo, więc ta pomoc była potrzebna – sam bym niczego nie wydał. Przez te sześć lat wiele się nauczyłem – przede wszystkim gdzie, jak i czego szukać.

Tytuł książki to „Kaliskie skrzydła”, ale czytając ją, szybko przekonujemy się, że dotyczy nie tylko naszego miasta. Tak naprawdę pojawiają się nawet akcenty spoza naszego regionu.

Publikacja dotyczy całego powiatu. Czasem trochę wychodziłem poza jego obręb, jeśli było to konieczne. Jeśli mówimy o powiecie, to mamy tu np. historię Waleriana Sosińskiego ze Zbierska. Teraz przez przypomnienie jego postaci w książce, mają się o niej uczyć w całej gminie Stawiszyn. Temat Sosińskiego to też kawał historii – długo można opowiadać co przeszedł. Z resztą wrócił w nasze okolice i mieszkał trochę w Kaliszu, a przed śmiercią przeprowadził się do Zbierska – tam zmarł. 

Ciekawym jest fakt, że wielu pilotów pochodziło z Dobrzeca. Opisałem niedawno historię lotnika stamtąd, który służył przed wojną w Dęblinie. Gdy w roku 1939 wiele osób uciekało do Rumunii, on został na miejscu. Ukrywał się w okolicach Dęblina – w Nowodworze. Długo później dowiedziałem się dlaczego w ogóle tu został. Jego żoną była Amerykanka, więc sądził, że wszystko będzie proste – wsiądą do pociągu, dojadą do Gdyni, a tam dostaną się na statek i popłyną do Ameryki. Starałem dowiedzieć się kto go zabił, ale tej informacji nie udało się uzyskać. Został zastrzelony z dwoma innymi osobami w maju 1945 roku. Proboszcz pochował ich w mundurach, a w 56′ roku jego rodzina z Kalisza ekshumowała go do Dobrzeca i tam znajduje się teraz jego grób. Znalazł się potem historyk, który napisał do mnie i naubliżał mi, twierdząc, że ten pilot nie jest pochowany na Dobrzecu. Tam miałaby być tylko płyta i nic więcej. Niestety na plebanii nie ma księgi pochówków, a on tutaj nie zmarł, więc w ten sposób informacji się nie uzyska. Ja jednak mam kontakt z jego bratankiem, który wciąż mieszka na Dobrzecu, a także z jego bratanicą, która ma przesłać mi swoje spisane wspomnienia.

Często spotykał się Pan z takimi zarzutami i problemami? 

To zależy – najwięcej problemów mam zazwyczaj z parafiami. Dla przykładu – szukałem grobu w okolicach Londynu, więc wysłałem mailem zapytanie, sądząc że współpraca będzie wyglądać tak jak i u nas, czyli co najwyżej średnio. Po tygodniu jednak przyszła odpowiedź mniej więcej w tych słowach: „Przepraszam, że tak długo to trwało, ale musiałem zatrudnić wolontariuszy, żeby grób umyli, zrobili dobre zdjęcie oraz żeby zebrać potrzebne dane.” To zupełnie inne podejście, prawda? Dla kontrastu – idę jednak np. na Rypinek – tam pochowany jest Orlikowski, którego osobiście znałem. Postać jest opisana również w mojej książce. Na początku września 1939 roku został zestrzelony w Brzezinach. Brzeziny również o tym zupełnie nie pamiętają. Szukałem więc na Rypinku grobu Orlikowskiego – spędziłem na cmentarzu trzy dni z rzędu, spacerując i przyglądając się grobom po kolei. Ostatniego dnia osoby odwiedzające cmentarz zaczęły na mnie podejrzliwie patrzeć, aż w końcu jedna z nich zapytała „czego tam szukam”. Zasugerowano mi, że na „Rypinku” mają księgę z numerami grobów, alejek itd. Żadnej pomocy na plebanii nie udało się jednak uzyskać.

A współpraca z osobami prywatnymi? Ludzie chętnie dzielą się wspomnieniami o przodkach?

Z tymi osobami, do których udawało mi się dotrzeć, nie miałem żadnego problemu w zasięgnięciu informacji czy zdobyciu materiałów. 90% osób było zadowolonych, że ktoś się tym tematem zainteresował, był ciekawy życia ich przodków. Zdarzały się jednak inne przypadki – osoba chwaliła się, że służyła w 304 dywizjonie w Anglii, pokazując jakieś zdjęcie cywilne. Sprawdzałem potem członków Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii i nigdzie tam takiego potwierdzenia nie znajdowałem.

Były takie historie, które Pan pominął, nie umieścił ich, bo było zbyt mało informacji?

To byłoby niemożliwe. Sześć lat musiałem „stracić”, by wydać taką książkę. Można powiedzieć kolokwialnie, że „przewierciłem glob na drugą stronę” w poszukiwaniu tego wszystkiego. Co prawda pomyliłem się z kilkoma drobnymi rzeczami jak np. w kwestii kpt. Lewandowskiego, ale przez to wydałem dodatkowo osobną publikację tylko na jego temat. Tu szukania szczegółów też było bardzo dużo.

Mimo wszystkich tych opowieści, o których tylko ułamku porozmawialiśmy, wydaje mi się, że przeciętnie w Kaliszu znajomość tej części historii miasta jest znikoma.

Można by zrobić więcej, więcej mówić, ale Kalisz jest „przeciwlotniczy” tzn. mamy w haśle „Dopisz swoją historię” – myśli Pan, że zainteresowano się choć trochę zdarzeniami spisanymi przeze mnie? Wysyłałem nawet swoją propozycję, opisując historię swoich pobratymców, kolegów po fachu. Odzew był zerowy. Paradoksalnie słyszałem, że „Kaliskie Skrzydała” stoją u prezydenta w gabinecie na półce – mógłby przecież chociaż zadzwonić, powiedzieć: „Opisałeś 100 lat historii, gratuluję Ci”. Nic więcej nie byłoby trzeba, to tylko taki drobiazg. Urząd Miasta nie zainteresował się w ogóle tym tematem, a ile jeszcze walczyłem, by z niego wyciągnąć jakieś informacje archiwalne? W tym przypadku było tylko trochę lepiej niż w parafiach. Dla odmiany bardzo chwalę sobie współpracę z miejską biblioteką i panią Moniką Sobczak-Waliś. Gdy tylko czegoś potrzebuję, to mogę liczyć na pomoc w szukaniu informacji. Tych historii było i jest tyle, że mógłbym spokojnie napisać drugą taką książkę.

W takim razie życzę kolejnych publikacji i co najmniej takiego zapału jak teraz, by je tworzyć oraz dziękuję za rozmowę.

Ja również dziękuję za spotkanie.

[? Sylwia Kucharska]

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Starsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze
Barbara

Pan Henryk Juszczak jest wspaniałym, rzetelnym dociekliwym badaczem historii, nawet jeżeli nie jest historykiem z wykształcenia. Przygotowując wydawnictwo o Mieczysławie Lewandowskim – moim Dziadziusiu zdobył mnóstwo bezcennych nieznanych mi materiałów i szczegółów. Jestem mu osobiście wdzięczna i uważam, że Kalisz powinien być mu wdzięczny za przypomnienie swoich Synów, którzy odegrali znaczącą rolę w historii Polski

Najnowsze