Stokado
baner_FBAnt
Baner AWS
FinalFour

Karol Gołębiowski: „Od kiedy pamiętam, jestem w muzyce”

Działalność artystyczną rozpoczął w wieku 5 lat. Od tego czasu zagrał w wielu zakątkach świata, również w Chełmcach podczas Festiwalu „Jesień Organowa”. W rozmowie z red. Anną Druciarek, organista Karol Gołębiowski opowiedział m.in. w jaki sposób osiągnął sukces oraz czy ponownie w ten sposób ułożyłby swoją ścieżkę kariery.

Jak to się stało, że zakochał się Pan w organach?

Nie będzie to romantyczna opowieść, po prostu mój ojciec był organistą. Podobno od początku życia siedziałem przy nim, gdy grywał. Przeszkadzałem mu, łaziłem między nogami (bo gra się również nogami). Ponoć wykazałem jakieś zdolności przy tym (śmiech). Natomiast wszystko zaczęło się od pianina, ponieważ byłem za niski, by usiąść na ławce i sięgnąć do manuałów, a już szczególnie do klawiatury pedałowej.

Koncertuje Pan także z żoną, sopranistką , a także z bratem, który jest klarnecistą oraz saksofonistą. Czy koncerty z bliskimi mają dla pana szczególne znaczenie? Są bardziej stresujące?

Na pewno mają szczególnie znaczenie, bo nie zdarzają się codziennie i nie zawsze należą do najłatwiejszych. Kombinacja muzyki organowej ze śpiewem jest dosyć powszechna, ale też nie wszyscy organizatorzy koncertów życzą sobie takiego połączenia wykonawców – z różnych względów. Kilkakrotnie w roku występuje z moją żoną, bratem oraz różnymi innymi instrumentalistami, trębaczami. Natomiast nie powiedziałbym, że jest to stresujące, ale na pewno wymagające więcej samodyscypliny. Trudno odmówić żonie, czy też bratu i nie zgodzić się z pewnymi wymaganiami sytuacji. Najczęściej trzeba jechać do kościoła, by poćwiczyć na organach, sprawdzić akustykę. Czasami łatwiej jest skrytykować osobę bliską niż obcą. Każdy z nas ma już za sobą pewien dorobek lat, koncertów, doświadczeń muzycznych.

Co jest dla Pana wyjątkowego w graniu na organach?

Trudno mi przypomnieć sobie same początki. Chciałbym zobrazować sytuację, że od samego początku nie byłem tak bardzo zafascynowany grą na organach. Pamiętam, że to był koniec roku szkolnego, a ja wiedziałem, że od września rozpocznę naukę na organach w liceum muzycznym w Warszawie. W czerwcu przyjechał do stolicy słynny francuski organista, wirtuoz. Jedna z czołowych postaci w świecie organistowskim. Mój ojciec zachęcał mnie żebyśmy poszli na jego występ, ale nazwisko tego wirtuoza mi nic nie mówiło, wolałem pójść gdzieś z kolegami. Teraz uważam, że w organach wspaniałe jest to, że nie ma dwóch takich samych instrumentów, nawet gdyby były montowane seryjnie. Wystarczy, że są wstawione w różnych akustykach, co wymaga innego grania (zwolnienie tempa, współgranie z akustyką, pogłosem). Te historyczne instrumenty doceniłem dopiero później, czyli granie na organach, na których być może grywał Bach. To zupełnie otwiera nowe perspektywy – jakbym nagle zobaczył świat w pełnym kolorze, a przedtem byłem ograniczony do odcieni szarości. Te parę pierwszych lat było w porządku, ale bez szaleństw.

Tak jak już wcześniej słyszeliśmy, jest Pan solistą, gra także ze swoimi bliskimi, ale również w duecie organowym. Skąd pomysł na grę właśnie w takim duecie? Oraz co zmienia gra na organach na ”cztery ręce” – dla słuchaczy, ale również dla muzyków.

Jest to rzeczywiście inny rodzaj muzykowania, bardzo fajny. Bo jest się jednocześnie współtwórcą, a także trzeba się podporządkować. To rozszerza możliwości, bo mamy cztery ręce na jednych organach. Rzadko się zdarza, że gra się na dwóch instrumentach. Szczególnie fajnie gra się na większych organach, bo możliwości są zwielokrotnione i możemy grać nie tylko muzykę oryginalną napisaną na organy na cztery ręce. W związku z tym, że mamy cztery ręce i cztery nogi, to można wykorzystać również aranżacje utworów instrumentalnych, wcale nie organowych. My także to zrobiliśmy. Gramy cały szereg własnych aranżacji utworów Häendla – „Muzykę ogni sztucznych”, „Muzykę na wodzie” – napisanych  na zespoły dęte z małą obsadą smyczków. To fantastycznie brzmi na większych organach. Słuchacz może usłyszeć Koncert Brandenburski Bacha nie w wykonaniu orkiestry, a w wersji organowej. Moim zdaniem jest to wielki plus. Nie da się tego zagrać w każdych okolicznościach, bo to instrumenty dyktują warunki i możliwości, ale jeśli takowe mamy, to z tego korzystamy.

Gdyby jeszcze raz mógł Pan wybrać swoją ścieżkę kariery, to czy ponownie wybrałby Pan grę na organach, rozważył inny instrument czy poszedł w zupełnie innym kierunku?

Myślę, że co do innego kierunku, to ciężko mi sobie to wyobrazić (śmiech), bo od kiedy pamiętam to „jestem w muzyce”. Początkowo miałem zacząć grać na skrzypcach, ale nie pamiętam dlaczego ostatecznie stało się tak, że zacząłem od fortepianu, a później organów. Natomiast mój brat zaczął od skrzypiec, ale nie bardzo mu się to podobało, aż w końcu zmienił instrument na klarnet. Oprócz gry na organach interesuje mnie również dyrygowanie. Nie studiowałem oficjalnie dyrygentury, jednak wielokrotnie miałem okazje, aby dyrygować. Na początku jako kantor w Niemczech oraz w Belgii, gdzie jest to dosyć popularne, że organista, w niektórych kościołach prowadzi chór i orkiestrę. Miałem również okazję dyrygować operami, czy operetkami. Jest to trochę inna domena, ale sprawiająca mi dużą satysfakcję. Myślę, że gdybym jeszcze raz wybierał, to chyba zostałbym przy organach. Natomiast wcześniej zająłbym się dyrygowaniem, a może nawet rozpocząłbym studia w tym kierunku, czego żałuję.

Jakie ma Pan wrażenia dotyczące „Jesieni Organowej w Chełmcach”?

Bardzo lubię odkrywać nowe miejsca, a w Kaliszu, ani jego okolicach jeszcze nigdy nie byłem. Żałuję, bo wiele dobrego słyszałem na jego temat. Z historii również wiadomo, że jest to jedno z najstarszych polskich miast, jeśli nie najstarsze. Bardzo się cieszę, że mam możliwość zagrania w takim miejscu. Instrument jest dosyć szczególny – typowo romantyczny, w związku z czym dobrałem tak repertuar, aby podkreślić walory tych organów w jego zakresie brzmieniowym. Myślę, że słuchaczom chodzi właśnie o to, by usłyszeć muzykę, która ładnie zabrzmi na tym instrumencie. Pomimo, że nie jest to w pełni koncertowy instrument ze względu na jego dość ograniczone możliwości brzmieniowe. Brzmienie jest bardzo przyjemne, świetnie się na tym gra.

Jest pan laureatem wielu międzynarodowych konkursów organowych. Wiele osób marzy o zdobyciu takiej reputacji – w jaki sposób pan do tego doszedł?

To był taki wyraźny początek mojej kariery „solistycznej” (śmiech). Szczególnie poza granicami kraju. W tamtych czasach nie można było tak łatwo wyjechać. W takich sytuacjach PAGART [Polska Agencja Artystyczna – przyp. red.] zapewniał nam paszport, wizy – rzeczy, które teraz są trywialne. Umożliwiało nam to wyjazd z kraju. Chciałem się zmierzyć z moimi rówieśnikami europejskimi, zobaczyć jaki jest poziom, co grają, jak grają. Dosyć wcześnie zacząłem jeździć na te konkursy i od razu stałem się jednym z laureatów – później potoczyło się to dosyć naturalnie. Otrzymywałem również nagrody pieniężne, co też nie było bez znaczenia. Po kilku konkursach uzbierało się także wiele kontaktów. Dzięki czemu zacząłem grywać szczególnie w Niemczech, później we Francji, Szwajcarii oraz we Włoszech. Myślę, że po tym, jednym z najważniejszych elementów był fakt spotkania na jednym z konkursów mojego przyszłego (jak się potem okazało) profesora w Konserwatorium Genewskim, Lionela Rogga, który był jurorem. Po konkursie zaproponował mi dalsze studiowanie u niego w Genewie. Stamtąd miałem już zupełnie inne okno na świat, nowe horyzonty, ale przede wszystkim zupełnie inną szkołę gry. Rogg na jednych z pierwszych zajęć powiedział: „grasz świetnie pod każdym względem technicznym, to wszystko bez zarzutu, ale jest to taki dzień pochmurny. Brakuje w nim słońca”. Okazało się, że to „słońce” można uzyskać m.in. odpowiednią artykulacją. Takimi drobiazgami, do których nie mieliśmy dostępu w Polsce. Co innego dzisiaj – młodzi mają teraz ogromne możliwości i nie mamy się czego wstydzić.

Ma pan możliwość wystąpienia w wielu festiwalach zarówno w Polsce, jak i za granicą – czy są miejsca np. bardziej kameralne, do których pan chętnie wraca?

Oczywiście. Takie miejsca są w Polsce i za granicą. Szczególnie chodzi o instrument, który jest wybitny, niezwykle inspirujący. Przykładowo Bazylika Bernardynów w Leżajsku, pomimo tego, że instrument nie jest w dobrym stanie. Oprócz tego Jędrzejów, klasztor Cystersów – też wspaniały instrument, jednak znajdujący się w fatalnym stanie technicznym. Na świecie mam także wiele ulubionych typów instrumentów. W związku z tym, że mieszkam w Belgii, to mam bliższy dostęp do francuskiej szkoły organowej.

Czy są miejsca na świecie, w których pan jeszcze nie występował, a chciałby zagrać?

Oczywiście. „Najważniejszy jest ten następny koncert, nieważne gdzie on ma być”, powiedział to chyba Artur Rubinstein. Chciałbym zagrać na wielkich instrumentach, bo to jest inny świat, ale także na małych historycznych np. hiszpańskie organy są zupełnie inne pod względem brzmieniowym. Dźwięk jest niesłychanie donośny – dominują głosy języczkowe. Do tego dochodzi także specyficzna literatura, której się nie gra na co dzień w Europie Kontynentalnej, nawet we Francji, czy Belgii, bo nie mamy takich instrumentów. To byłoby jak malowanie szarości, pomimo tego, że mamy całą paletę barw. Mówię o instrumentach, ale w koncertach wspaniałe jest także poznawanie ludzi. Nie zawsze entuzjastów organowych, ale ludzi innych kultur i zawsze jest to dla mnie wyjątkowe. Nigdy nie zapomnę, gdy we Włoszech po jednym z koncertów siedziałem z kilkoma osobami z publiczności oraz organizatorami metr od brzegu jeziora. Znalazła się gitara, butelka wina, ser i siedzieliśmy do trzeciej albo czwartej nad ranem. Graliśmy włoskie piosenki i rozmawialiśmy. Takie spotkania zawsze mnie szalenie motywują i nadają sensu mojemu graniu. Nie tylko ćwiczę, aby być sprawnym technicznie, czy zarabiać na życie, ale szukam właśnie takich doznań „pozamuzycznych”.

Jest pan współzałożycielem Europejskiego Festiwalu Organowego – skąd wziął się pomysł na organizację takiego wydarzenia?

To była potrzeba chwili. Pomysłodawcą był norweski organista i kompozytor, który organizował kilkaset koncertów rocznie, ale na terenie Norwegii. Czasem na koncerty w mniejszych miejscowościach przychodziło 10 osób, ale on się nie poddawał. Jeździłem kilkakrotnie, by zagrać najczęściej serię po 8, 10, nawet 12 koncertów przez całą Norwegię. Po dwóch, trzech sezonach się zaprzyjaźniliśmy i zaczęliśmy dyskutować na temat rozwinięcia koncertów poza Norwegię. W przeciwieństwie do niego miałem wielu znajomych organistów na świecie, w tym w Szwecji. Po prostu zaczęliśmy kontaktować się z wieloma muzykami. Najpierw ze Szwecji, następnie z Belgii, Francji, którzy mieli podobną ideę w głowie. Norweg zajął się organizacją na terenie Skandynawii, natomiast ja na poziomie europejskim. Tak się złożyło, że zostałem koordynatorem tego przedsięwzięcia, odpowiedzialnym za dobór solistów, repertuarów oraz miejsc. Ten festiwal trwał przez 18 lat, później niestety nie mieliśmy żadnych dotacji. Zaczęło to działać w oparciu o lokalne, już istniejące koncerty. Festiwal cieszył się dużą popularnością wśród organistów, jak i słuchaczy. Wykonawcy ze Skandynawii wręcz dopytywali o możliwość zagrania we Włoszech na zupełnie innych dla nich instrumentach. Zasadą tego festiwalu było to, aby w repertuarze organisty były zawarte utwory danego kraju, z którego pochodził, co również przyczyniało się do odkryć muzycznych. W ramach festiwalu odbywało się ponad 140 koncertów w lipcu, sierpniu. Jest to dla mnie jak najbardziej pozytywne wspomnienie.

Mieszka pan w Brukseli, koncertuje na całym świecie, jest pan również profesorem w Katedrze Muzyki Uniwersytetu Kieleckiego im. J. Kochanowskiego. Gdzie spędza pan więcej czasu? W Polsce, czy jednak w Belgii?

No teraz chyba w Polsce, bo praca przy organach w Nowym Sączu wymagała mojej obecności od paru miesięcy. Od dwóch lat jestem już na emeryturze w Belgii, więc nie mam aż takich obowiązków codziennych.

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze