Stokado
baner_FBAnt
Baner AWS

Krótka Historia Kaliskich Spotkań Teatralnych cz.5

Spis treści:

  1. Prolog
  2. Akt pierwszy
  3. Akt drugi
  4. Akt trzeci
  5. Epilog

PROLOG

„Nikt z nas nie żyje na próbę. Jesteśmy aktorami, którzy wychodzą na scenę i improwizują, mając nadzieję, że odegrają swoją rolę najlepiej, jak tylko potrafią” – Martyna Senator „Z popiołów”.

AKT PIERWSZY

Głucho wszędzie, ciemno wszędzie, co to będzie, co to będzie… Jednym z kolejnych przedstawień, jakie miałem przyjemność oglądać w czasie tegorocznego teatralnego festiwalu, były „Gusła” według „Dziadów” Adama Mickiewicza w adaptacji i reżyserii Grzegorza Brala. Przedstawienie wystawił Lubuski Teatr z Zielonej Góry. Nasuwa się pytanie – co nowego można jeszcze pokazać, prezentując klasykę Mickiewicza na Ogólnopolskim Festiwalu Teatralnym? Zamysł przedstawienia był taki, aby prezentować je w małych miejscowościach, w plenerze, wśród lokalnych społeczności. Mało tego, przedstawiciele tych społeczności mieli na żywo współtworzyć spektakle wraz z aktorami. Jak wspomina reżyser, „co tydzień jeździliśmy do innej zielonogórskiej wioski, doskonaląc to przedstawienie – przeważnie plenerowo, wieczorami przy pochodniach, wiankach, bukietach kwiatów. Spektakl od razu spodobał się publiczności. Pamiętam jak zaraz po pandemii graliśmy w małej wiosce i jak zaraz po tym podeszła do nas kobieta i szczerze nam podziękowała. Stwierdziła, że pochowała troje bliskich osób z rodziny i właśnie na tym spektaklu wzruszyła się i poczuła ulgę. My traktujemy spektakl jako zabawę, chociaż faktycznie opiera się on na obrzędach ludowych. Padały stwierdzenia, że to świetny pomysł i że należało by go rozwijać. W końcu postanowiliśmy przygotować występ na scenie”.

No właśnie, przygotowano spektakl, który można by nazwać „małym arcydziełem sztuki scenicznej”. Niesamowicie wyczerpująca gra aktorów w sztuce, w której przez cały czas jej trwania jest ruch, a wypowiadane jak mantra i powtarzające się kwestie wprowadzają widza w trans. Muzyka została specjalnie skomponowana do tego przedstawienia i grana jest na żywo. Co jakiś czas w stronę widowni wyrzucane są całymi garściami ziarna gorczycy, na głowy spadają pióra, a w oczy szczypie dym z zapalonych świec. Widz ma wrażenie współuczestnictwa w rytualnym obrzędzie. Siedziałem w drugim rzędzie, więc wiem o czym mówię. Całe przedstawienie jest bardzo nowatorskie i w zamyśle pokazuje staropolskie obrzędy. Kostiumy nawiązują do strojów szamanów syberyjskich i odnoszą się do prastarych form plemiennych, przeniesionych w tym spektaklu na słowiański grunt kulturowy.

W gazetce festiwalowej „Spotkalnik” pojawia się jednak głos krytyki tego przedstawienia. Padają stwierdzenia, że sztuka nie wnosi nic odkrywczego i że jest to w gruncie rzeczy „odgrzewanie kotleta”, że spektakl ma swoje walory, ale nie aż tak wielkie, aby reprezentować tegoroczny dorobek polskiego teatru na kaliskich ”Spotkaniach”. No cóż, o gustach się nie dyskutuje, więc pozostawiam tę opinię bez komentarza.

Dodam jednak od siebie, że zespół dostał zaproszenie, aby w tym roku wystawić „Gusła” na Fringe Festiva Edinburgh w Edynburgu, a jest to największy teatralny festiwal świata. Na to wydarzenie składa się w rzeczywistości 12 niezależnych imprez kulturalnych, które są rozłożone w czasie i trwają łącznie prawie trzy miesiące. W tym czasie stolicę Szkocji odwiedza około dwóch milionów gości, aby wziąć udział w ponad 50 tys. spektakli i ponad 3,5 tys. sztuk z blisko 50 krajów. Jako ostatni odbywa się Mela Festival, zwany także Festiwalem Wielokulturowości, ponieważ z założenia ma prezentować kulturę różnych społeczeństw, tworzących Brytyjską Wspólnotę Narodów. Impreza ta ma szeroki zakres ukazywanej twórczości są to bowiem pokazy sztuki, koncerty, pokazy mody, tańca, pokazy kulinarne, występy teatrów ulicznych: cyrkowych, akrobatycznych, iluzjonistów czy tanecznych. Impreza ta jest niesamowicie barwna i widowiskowa, dość wspomnieć, że do Wspólnoty Narodów należy 56 państw członkowskich, których liczba ludności wynosi łącznie 2,5 mld ludzi.

Na wyjazd są zbierane pieniądze i może uda się zaprezentować na tym wyjątkowym Festiwalu polskie „Gusła”. Warto przytoczyć tu słowa reżysera, które padły podczas pospektaklowych rozmów z widzami, że sztuka cieszy się ogromnym zainteresowaniem i już teraz jest to „perła w koronie” Teatru Lubuskiego, ponieważ otrzymała 27 zaproszeń do występu w teatrach całego świata.

W niedzielę, 7 maja w sali OSRiR w Kaliszu oczom widzów ukazał się spektakl „Twarzą w twarz” w reżyserii Mai Kleczewskiej. Zerkając do „Spotkalnika”, gazetki codziennej 63 KST, możemy przeczytać między innymi tekst Patrycji Gorczyńskiej, którego fragment zacytuję. „Ten trwający prawie trzy godziny spektakl, to udana próba wtargnięcia w głąb ludzkiej świadomości w bardzo szczególny, delikatny i nieagresywny sposób. Natychmiast po rozpoczęciu spektaklu widz zostaje wciągnięty w grę, którą określić można jako konfrontację z demonami przeszłości, współczesności, ale także demonami własnego sumienia. Zostajemy w bardzo grzeczny sposób zmuszeni do kontemplacji nad swoją moralnością. Na wielkim ekranie zawieszonym nad sceną ukazuje się naszym oczom twarz Reżysera, który opowiada o filmie, nad którym na naszych oczach pracuje, zabiera nas do świata bohaterów, nad którym przez cały czas trwania spektaklu będzie miał absolutna władzę. Ten zabieg powoduje, że w oczach widza Reżyser staje się kimś boskim, jedyną osobą, która ma kontrolę nad rzeczywistością… Jest to sztuka maksymalnie nasycona szeroką paletą emocji i barw, pozwalająca widzowi na wprowadzenie się w stan głębokiego katharsis, które pozostawia pustkę przez długi czas po zakończeniu przedstawienia”.

Myślę, że warto zacytować jeszcze jeden fragment „Spotkalnika”, opatrzonego numerem drugim. Otóż moim zdaniem ciekawy wywiad przeprowadziła Pani Bogna Marcinkowska z Karoliną Adamczyk – odtwórczynią głównej roli w tym wyjątkowym, choćby z uwagi na usytuowanie sceny spektaklu.

„Bogna Marcinkowska: …Jak gra się w sytuacji, w której kulisy stają się sceną? Z powodu przestrzeni innej niż zwykle, doświadczyliśmy dzisiaj pełnego obrazu spektaklu. Widzieliśmy akcje odgrywaną na scenie, jak i akcje rozgrywane poza nią – zmianę stylizacji, czy prace osób technicznych. Wydaje mi się, że wspomniane wcześniej kulisy są dla aktora pewnym azylem, miejscem chwilowego zejścia ze sceny, odetchnięcia. Jak czuje się Pani, ze świadomością, że widz ogląda spektakl i „zaspektakl”?

Karolina Adamczyk: Ja tak naprawdę prawie w ogóle ze sceny nie schodzę. Uważam jednak, że to jest super. Ta przestrzeń hali, na której reprezentowany był spektakl, dała nam nowe doświadczenie. To, co działo się na kulisach niezmiennie było prawdziwe. Widzowie mogli doświadczyć wyścigu z czasem i chaosu, który towarzyszy każdemu setowi niezależnie czy kulisy są ukryte czy są częścią scenografii”.

Jako ciekawostkę dodam, że warszawska premiera „Twarzą w twarz” w marcu 2021 roku odbyła się bez udziału publiczności. Spowodowane to było obostrzeniami, jakie pandemia wymusiła na organizatorach, a pierwsze otwarte dla widzów przedstawienie odbyło się dopiero pół roku później.

Dzień czwarty festiwalu odbywał się pod hasłem „Wieszcze wiecznie żywi”, a kaliska publiczność miała okazję obejrzeć kolejny wyjątkowy spektakl.

„Sen srebrny Salomei” Słowackiego w reżyserii Piotra Cieplaka i w wykonaniu aktorów Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Sam myślałem, że w Słowackim nic mnie już raczej nie zaskoczy, a okazało się, że zaskoczyło mnie i to bardzo. Sztuka jest zagrana w niebanalny sposób, a ponadto porusza tematykę omijaną dotychczas przez artystów szerokim łukiem. Ciekawy jest również sposób gry aktorskiej, który przypomina raczej słuchowisko radiowe niż teatr.

Jest rok 1768. Rzeczpospolita coraz bardziej bezwładnie dryfuje w stronę potężniejącego Imperium Rosyjskiego. Na jej ukraińskich kresach uciemiężeni chłopi podnoszą kolejny bunt przeciwko szlachcie. W miastach, miasteczkach i dworach coraz częściej dochodzi do krwawych masakr, krwawo mszczonych przez oddziały „polskich posiadaczy tej krainy”. Takie jest historyczne tło „Snu srebrnego Salomei”, jednego z mistycznych dramatów Słowackiego. To wciągająca historia miłości i zdrady, zemsty i walki o godność, będącego przykładem fascynacji wieszcza tematyką ukraińską. Jest to próba spojrzenia na węzeł gordyjski polsko-ukraińskiej historii”.

Sztuka niezwykle aktualna i trafiona moim zdaniem w punkt, jeśli chodzi o czas jej wystawienia. Wybuch wojny w Ukrainie diametralnie zmienił losy tych dwóch narodów. Z dnia na dzień skończyła się narracja, że coś dzieje się „na Ukrainie”, choć w mediach mylono się jeszcze długo.

Ogromne zaangażowanie się Polaków w pomoc Ukraińcom zmieniło wzajemny stosunek do siebie dwóch dumnych i walecznych narodów. To nie jedyne dobro, jakie wyrasta z tej tragicznej sytuacji.

Wracając do sztuki, a właściwie do jej formy – wspomniałem, że przypomina słuchowisko i tak jest w istocie. Aktorzy występują w niej w swoich zwykłych ubraniach, a kiedy lektor zapowiada wejście chorążego z ozdobnym proporcem, to na scenie pojawia się aktor w sztruksowej kurtce i oczywiście bez proporca. Nie wiem dlaczego posłużono się taką formą przekazu, ale nie uważam, aby był to błąd. Może nawet dobrze, że się na to zdecydowano, bo treść przedstawienia niesie już ze sobą wystarczająco duży bagaż emocji. Dość wspomnieć recytowane przez bohaterów opisy okrucieństw, mordów, podrzynania gardeł, zapalania „żywych pochodni”. Sam temat znam, bo powtarzany jest z ust do ust od dziesiątek lat. Nareszcie doczekałem takiej sztuki teatralnej, która „nie owija w bawełnę” naszej wspólnej i trudnej przeszłości.

AKT DRUGI

Na pierwszej stronie gazety „Ziemia Kaliska” z dnia 2 maja 1970 r. pojawiła się informacja:

„Dwie ważne daty związane z polskim życiem teatralnym nadają skromnemu jubileuszowi X KST blasku i świetności. Pierwsza z nich niesie ze sobą przypomnienie wielkiej tradycji Sceny Narodowej, w której jedną z ważnych kart zapisał teatr kaliski, założony w 1800 roku przez Wojciecha Bogusławskiego, na przestrzeni 170 lat prowadzony przez wielu wybitnych antreprenerów i dyrektorów. Dodam, że w okresie I Rzeczypospolitej była to osoba dysponująca określonym kapitałem finansowym, zajmująca się przygotowaniem i wystawieniem dzieł teatralnych. Takim antreprenerem był np. Wojciech Bogusławski w początkach teatru zawodowego w Poznaniu. Mimo wielokrotnie podejmowanych dyskusji nad profilem KST, mimo nawet prób podważania statutu festiwalu poprzez kwestionowanie jego konkursowego charakteru, KST spełniają swoją rolę”.

Pod tymi słowami podpisał się mgr Stanisław Kryś – Przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej i przewodniczący Komitetu X KST. Z okazji jubileuszu w Sali Wojciecha Bogusławskiego w gmachu teatru wyeksponowano „Wystawę dorobku artystycznego KST”, w Pałacu w Gołuchowie odbył się „Koncert muzyki kameralnej”, a w Kaliskim Domu Kultury „Karnawał w miasteczku”, czyli spektakl w wykonaniu absolwentów PWST i F w Łodzi.

Jury X KST w roku 1970 przyznało między innymi pierwszą nagrodę (10.000,- zł) Jerzemu Grzegorzewskiemu za opracowanie tekstu, inscenizację, reżyserię i scenografię „Irydiona” Zygmunta Krasińskiego w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.

Po zakończonej imprezie pojawiły się artykuły prasowe nacechowane refleksją z uwagi na X jubileuszowy festiwal teatralny w Kaliszu. Podkreślono, że impreza stanowiła od początku ogromne przedsięwzięcie organizacyjne tym bardziej, że w pierwszych latach teatry występowały gościnnie również w Koninie, Kole, Turku, Ostrowie, a nawet w Krotoszynie. Zauważono także, że po kilku ostatnich „latach chudych” znowu pojawiły się przedstawienia wybitne. Zauważono ważną rolę w kształtowaniu oblicza ówczesnego teatru przez takie wybitne postaci jak: Jerzy Grzegorzewski, Maciej Prus, Helmut Kajzer, Izabela Cywińska – Adamska, Andrzej Ziębiński i Roman Kordziński.

Właśnie w 1970 roku na 3 lata kierownictwo w kaliskim teatrze objęła Izabela Cywińska. (W latach 1989 – 1991 minister kultury i sztuki, reżyser teatralna i filmowa, twórczyni legendarnego serialu „Boża Podszewka”). W obszernym wywiadzie zamieszczonym na portalu internetowym „Kobieca HYPATIA”, poświęconemu roli kobiet w historii polskiego teatru, a który dostępny jest w serwisie YouTube, Izabela Cywińska wspomina, że w okresie, gdy pracowała w Poznaniu zaliczona została do grupy tzw. „młodych, zdolnych polskiego teatru”. Poszukując swojego miejsca w życiu zawodowym, zetknęła się z Adamem Hanuszkiewiczem, którego została asystentką i to pozwoliło jej spojrzeć na teatr w sposób dojrzały. Jak sama stwierdziła: „więcej się wtedy nauczyłam od Adama, niż w szkole teatralnej. Zawodu natomiast nauczył mnie profesor Świderski. To on nauczył mnie pracy z aktorem, nauczył formułowania zadań aktorskich. Jeździłam po różnych teatrach min. byłam w teatrze w Nowej Hucie, w Białymstoku i wreszcie w Poznaniu w Teatrze Polskim, gdzie dyrektor Jerzy Zygalski pozwolił mi robić co chcę. Robiłam przedstawienia bliskie mojemu sercu i przez to budowałam sobie renomę i w końcu uznana zostałam za wybitną reżyserkę.” Dyrektor Wojewódzkiego Wydziału Kultury, wspomina w wywiadzie: „I. Cywińska, kiedy miała odejść Obidniakowa (Alina Obidniak – dyr. kaliskiego Teatru w latach 1964-1970), zaproponował, czy bym nie <wzięła Kalisza>. Wtedy miałam w życiu swoim rewolucję bo się rozstawałam z Adamskim, a schodziłam z Michałowskim, nie mieliśmy domu, a ja marzyłam o własnym zespole, podjęłam więc decyzję razem z Michałowskim, że <bierzemy ten Kalisz> – znaczy, że <biorę ten Kalisz>. Naradziłam się z Maćkiem Prusem, czy on chce mi pomóc i razem ten teatr tworzyć, gdy się zgodził on i Helmut Kajzar, to wiedziałam już, że mam świetnych, młodych reżyserów. To był zalążek rewolucji w teatrze.

Zrobiliśmy wtedy Festiwal Teatru Poszukującego, zapraszając zespoły teatralne z rewolucyjnym jak na tamte czasy repertuarem, także teatry studenckie.” „To była niezwykła odwaga”– wspomina dalej w swoim wywiadzie była dyrektor kaliskiej sceny – „…postanowiłam zwolnić wszystkich aktorów Obidniakowej. Zostawiłam tylko jedną parę, ponieważ na ręce tej kobiety zobaczyłam numery oświęcimskie. Ci aktorzy okazali się zresztą bardzo przydatni”.

Nowa dyrektor wraz z reżyserami podęli decyzję, aby sprowadzić do Kalisza aktorów sobie znanych, za których gwarantują. Ci aktorzy mogli ze sobą zabrać innego aktora, za którego również gwarantują. „Można to było nazwać harcerską próbą stworzenia zgranej drużyny – ludzi, którzy podobnie myślą, mają takie same widzenie teatru i świata. To był niezwykły sukces Kalisza, że aktorami byli tu bardzo zgrani ludzie, którzy tworzyli wspólnotę. Wydawało mi się, że tylko tak można stworzyć dobry teatr, że to nie ja go tworzę jako reżyser, tylko że wspólnie go współtworzymy. Udało się to zrobić.”

Niestety już po trzech latach „żelazna dama” kaliskiej sceny teatralnej w 1973 roku odeszła do Poznania, a wraz z nią większość ekipy aktorów. Tam współtworzyła jeden z najsilniejszych i najbardziej zintegrowanych zespołów teatralnych w latach siedemdziesiątych. Jak można wyczytać w branżowych portalach: „Cywińska potrafiła cofnąć się na drugi plan, pozostawiając miejsce dla współpracowników tworzących wyrazisty, autorski teatr.”

W czasie wywiadu przeprowadzonego 17 czerwca 2014 roku, pod auspicjami Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego przeprowadzonego przez Macieja Nowaka, który również jest dostępny na platformie YouTube, Izabela Cywińska przyznała, że w czasach zarządzania teatrem w Kaliszu przez pomyłkę nazywano ją czasami „Ćwiklińska”. Przyznała też, że po swoich pierwszych doświadczeniach teatralnych w kilku miastach Polski zamarzyło się jej pracować z ekipą aktorów, z którymi będzie się łatwo porozumiewała i którzy będą mieli podobne jak ona spojrzenie na teatr. Jedyną drogą do osiągnięcia tego celu miało być „stworzenie” własnego zespołu i pewnego dnia nadarzyła się ku temu okazja. Została wezwana do sekretarza partii w województwie, potem do Dyrektora Wydziału Kultury i obaj panowie zaproponowali jej, żeby „wzięła Kalisz”. „Łatwo się na to zgodziłam, bo liczyłam na to, że w końcu stworzę własny zespół”.

„Postanowiłam w Kaliszu założyć swoją teatralną rodzinę. W Kaliszu był dom aktora, a młodzi aktorzy nie mieli jeszcze rodzin. Tam się integrowaliśmy, a poza tym to był teatr objazdowy, co też sprzyjało integracji. Udało nam się zrobić jeden z najciekawszych teatrów w tych małych ośrodkach w Polsce. To na pewno. Do dziś w Warszawie jak się spotykamy, to wszyscy mówimy sobie, a jest nas tu parę osób, że był to czas wyjątkowy i wspominamy go jako coś świetnego”.

Rozpoczęcie z nowym zespołem i pozbycie się poprzedniego to jest marzenie każdego dyrektora, ale dzisiaj jest ono niewykonalne. Jak to wtedy było? Dopytywał w wywiadzie Maciej Nowak.

„Ja myślę, że trzeba być do tego strasznie młodym i strasznie bezczelnym, bo to okropny ból, ale ja wszystkim, którzy nie mogli znaleźć etatu załatwiłam robotę. Udało mi się nie pozostawić nikogo bez chleba”. Na pytanie prowadzącego: „jakie było pierwsze wrażenie z pobytu w Kaliszu?”, I. Cywińska wspomina z rozrzewnieniem: „To było spełnienie marzeń. Maciek Prus ściągał swoich aktorów z wybrzeża, ze Szczecina, ze Słupska, ja z kolei z Poznania i z Nowej Huty, a mój mąż – Janusz Michałowski z Torunia, bo tam przedtem pracował. Zaangażowaliśmy też bardzo dużo młodzieży z warszawskiej szkoły. Moje pierwsze wrażenie z pobytu w Kaliszu było wstrząsające. Spełniły się nagle moje wszystkie marzenia. Teatr w tak przepięknym budynku i tak duża dowolność w spełnianiu się zawodowym. Myślę, że niewielu osobom przytrafiło się coś takiego. To było naprawdę wyjątkowe. Było to też wielkim dla Maćka Prusa, bo oprócz tego, że robił on tam bardzo ciekawe przedstawienia takie, które dla Kalisza może były za trudne, ale za to zdobywał tym nagrody na festiwalu w Kaliszu. Przykładem może być np. sztuka <Szewcy> Witkacego. To była polska  prapremiera <Szewców> i to w powiatowym mieście w Kaliszu”.   „Maciek Prus był mi bardzo pomocny, po czym mnie zdradził paskudnie i odszedł z częścią zespołu, ale początki były jego wielką zasługą”.

Cywińska wspomina, że grali też „Trędowatą” i podkreśla ponownie, że te wielkie dzieła były grane na prowincji, co było na tamte czasy rzadkością.  Podkreśla, że wypowiada słowo prowincja z miłością, myśląc o Kaliszu i że jak wypowiada słowo „Prowincja”, to jest to przez wielkie P. „Z tego przedstawienia zrobiono farsę, ale ta farsa była tak zrobiona, że publiczność kaliska jak przyszła na premierę to płakała, wzruszała się i traktowała to jako piękny melodramat. Pamiętam, przyjechała wtedy komisja krytyków z Warszawy, przyjechało ich wtedy ze czterdzieści osób z całej Polski i pękali ze śmiechu. W pewnym momencie pierwsze rzędy kaliskiej publiczności wstały i ktoś z widzów powiedział, że sobie nie życzą, żeby śmiać się na tak wzruszającej sztuce”.

 „Kaliska rodzina aktorska – wspomina dalej ówczesna dyrektor „naszego” teatru – to byli wtedy między innymi: Henio Talar, Halina Łabonarska, Joasia Orzeszkowska czy Joasia Kasperska.

Jacek Kałucki w książce pt. „Sekrety zza kulis” również przypomina nam kolejne nazwiska ówczesnej ekipy teatralnej: Henryk Baranowski, Helmut Kajzar, Maciej Prus, kompozytor Jerzy Satanowski, scenograf Andrzej Sadowski, Kazimierz Wiśniak, Zofia Wierchowicz, a także aktorów: Elżbietę Jarosik, Ewę Milde, Jerzego Janeczka, Wiesława Komasę czy  Janusza Michałowskiego.

„W 1973 roku odeszłam do Poznania, aby otworzyć „Teatr Nowy”. Zabrałam tam ze sobą część aktorów z Kalisza. Pamiętam też dobrze cenzurę, która zdejmowała nam sztuki zarówno w Kaliszu, jak i w Poznaniu. Jednak w tamtym czasie, w czasie PRL-u bardzo dużo dobrego działo się w kulturze. To trzeba przyznać. Artyści, pisarze, malarze lubili traktować teatr jak własny Dom Kultury”.

Udział w X KST zgłosiły nie tylko teatry, ale także trzydziestu dziennikarzy, m.in. z Polskiej Kroniki Filmowej, Radia i centralnych tygodników kulturalnych. Przygotowano bogaty program imprez kulturalnych. Wystawiono 12 sztuk teatralnych. Nagrodę dla młodego aktora jury przyznało Zbigniewowi Lesieniowi za rolę Sawy w „Śnie Srebrnym Salomei” Juliusza Słowackiego w Teatrze Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Publicyści komentujący w prasie lokalnej X KST podkreślali bardzo wysoki poziom artystyczny festiwalu. Padały stwierdzenia, że każde z przedstawień mogłoby stanowić „wydarzenie sezonu”.

Z  przeglądu ówczesnej prasy można łatwo wywnioskować, że na czas trwania Kaliskich Spotkań Teatralnych w mieście następowało „pospolite ruszenie”. Wyciągano wnioski z poprzednich edycji „Kaliskich Spotkań”, które choć bogate w repertuar przebrzmiewały bez większego echa.

AKT TRZECI

Konformizm i konwencjonalizm. Pod takim tytułem pojawiła się w „Spotkalniku” – festiwalowej popołudniówce – recenzja sztuki „żONa” autorstwa Mariusza Michałowskiego. Tę komedię z „Warszafki” zagrał dla kaliskiej publiczności nie byle jaki zespół aktorski, bo wzięła w niej udział między innymi sama Renata Dancewicz i Piotr Polk, ale także Justyna Fabisiak i Michał Rolnicki. Muszę od razu zaznaczyć, że słowo „Warszafka” w moich ustach brzmi bez przekąsu i złośliwości. Lubię to – niezbyt urodziwe moim zdaniem – miasto i odczuwam ogromny sentyment do naszej „Stolycy”, a to choćby dlatego, że przez jakiś czas tam mieszkałem, współpracując z jedną z ogólnopolskich gazet, a przy tej okazji bywałem też wielokrotnie w stołecznych teatrach.

Zdaniem Michałowskiego „scenografia jest lekko farsowata, lecz nie do końca. Spektakl stara się poruszyć ważny problem w lekki sposób. Pomijając dość abstrakcyjną fabułę spektaklu, inscenizacja ta jest jak najbardziej konwencjonalną grą z widzem… Domyślam się, że usłyszenie od ukochanej o tym, że kilkanaście lat temu zmieniła swoją płeć jest szokujące i obrócenie tego w komedię może być ciekawym zabiegiem. Nie jestem przekonany czy „zagrywki” typu „od trzydziestu lat jestem pedałem”, prowokujące śmiech na sali, mogą w jakikolwiek sposób pomóc osobom transpłciowym, jednak spektakl ten porusza tę właśnie tematykę”.

„Sztuka – cytując z kolei za krytyką teatralną Wiesława Kowalskiego i Krzysztofa Stopczyka wyrażoną w festiwalowym informatorze – pod pozorem komedii kryje w sobie sporo spraw dużo cięższej wagi. Dotyka ona zagadnień tolerancji, akceptacji, wzajemnego wspierania się, hipokryzji, czy w ogóle miłości i naszej tożsamości. Najwięcej do grania mają małżonkowie, czyli Renata Dancewicz i Piotr Polk. Ta para dostała do zagrania maksymalnie trudne role pod względem ludzkim i psychologicznym, ale dające jednocześnie fantastyczne możliwości pokazania swojego kunsztu aktorskiego. No i widz obserwuje aktorstwo najwyższej próby”.

Mariusz Michałowski przeprowadził krótki wywiad z aktorką Renatą Dancewicz. Na ostatnie pytanie Pani Renata odpowiedziała, że spektakl jest o zaufaniu, o szczerości i trudnościach w długoletnich związkach.

JEDNOOKI KRÓL WIDZI WIECEJ NIŻ MY?

Mieliśmy artystów walczących z władzą, a teraz mamy artystów walczących z władzą altruistów. Spektakl wzbudził mieszane uczucia zarówno w nas widzach, jak i u krytyków teatralnych wypowiadających się na łamach festiwalowej prasy. Jakie było zatem przesłanie tej sztuki?

Zaczęło się interesująco: na wspólnej kolacji przez przypadek spotykają się dwie pary – w tym policjant i jego przypadkowa ofiara, czyli Ignacio. Pod jego wpływem „zły policjant” wchodzi na „ścieżkę pokoju” i postanawia zostać „dobrym policjantem”. Nie bardzo wie co to znaczy (nie wiem też czy reżyser wiedział, bo w pewnym momencie trudno myślami nadążyć za akcją i pozbierać ją – mówiąc kolokwialnie – do kupy).

Powiem szczerze, że wychodząc z tego przedstawienia zostałem poproszony o wyrażenie swojego zdania na jego temat. Nie wiedziałem co odpowiedzieć i stwierdziłem tylko, że sztuka ta wymaga głębszego namysłu i że każdy widz musi ją najpierw przemyśleć. Nie wiedziałem do końca, o czym tak naprawdę była ta sztuka. Jeżeli to była komedia, a jeden z głównych bohaterów na samym początku traci oko, to nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Jeżeli to miał być jakiś manifest polityczny, to został on zepchnięty na bardzo daleki plan, bo może łącznie 10 minut spektaklu poświęcone było złu, jakie spada na nas z winy ogólnoświatowych korporacji. Jeżeli to miał być pokaz głupoty niektórych ludzi odpowiedzialnych za nasze bezpieczeństwo, to rzeczywiście mógłby okazać się faworytem na 63 KST. Podkreśliłem ten wątek dlatego, że choć scenariusz – chyba nie do końca przemyślany –  to gra wszystkich aktorów stała na wysokim poziomie. Ogromne zaangażowanie i doskonale – moim zdaniem – odegrana rola policjanta, którą perfekcyjnie wręcz odtworzył Andrzej Niemyt. Chociaż grał policjanta półgłówka, to moim zdaniem zrobił to koncertowo. Myślę sobie nawet, że wzorował się na amerykańskich filmach lat 90-tych, bo właśnie wtedy kino to nierzadko pokazywało silnych bohaterów posiadających bardzo słaby intelekt.

Gabriela Jaśkiewicz, kończąc swoją recenzję na temat tej sztuki w „Spotkalniku” wspomniała, że po zakończeniu spektaklu część widzów klaskała stojąc, a część siedząc, co miało zdaniem autorki świadczyć o mieszanych uczuciach widzów co do tej sztuki. Powiem wprost – ja klaskałem na stojąco i żeby wstać nie miałem żadnych wątpliwości. Wstaję zawsze podczas zakończenia każdej sztuki, dając tym wyraz aktorom, że doceniam ich wysiłek i wstydzę się za tych co nie wstają. Bicie braw na stojąco świadczy o kulturze gospodarzy, jest wyrażeniem  wdzięczności, podziękowaniem, że przyjęli zaproszenie na KST i zrobili co mogli, aby pokazać się z jak najlepszej strony. Głosuję natomiast poprzez wypełnianie festiwalowych ankiet. Takie spontaniczne zachowanie publiczności wobec aktorów powoduje, że zdobywa się ich przychylność, dzięki czemu oni wspominając później pobyt w Kaliszu chwalą nas podczas wypowiedzi, wywiadów, wspomnień, pisania felietonów, czy pamiętników: mówią – „publiczność w Kaliszu była cudowna i jak zawsze wspaniała” – a w domyśle – „dojrzała”. Jednooki król widzi więcej niż my?, a może właśnie to powinno być dla nas przesłaniem?

Należy jeszcze wspomnieć, że „Jednooki król” jest debiutem reżyserskim aktorki Teatru Nowego w Poznaniu Antoniny Choroszy, która na 36. KST (1996) otrzymała nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową – Maszy w „Czajce” Czechowa w reż. Eugeniusza Korina. Autor „Jednookiego króla”, Marc Crehuet, wyreżyserował na podstawie swojej sztuki film o tym samym tytule, który został nominowany do nagrody Goya Hiszpańskiej Akademii Sztuki Filmowej za najlepszy debiut reżyserski. Występujący w przedstawieniu Julia Rybakowska, Edyta Łukaszewska i Andrzej Niemyt, wraz z zespołem spektaklu Agaty Dudy-Gracz „Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk”. Z Teatru Nowego w Poznaniu zostali nagrodzeni przez jury 58 KST (2018) Grand Prix festiwalu.

Widać, że to zdolna ekipa, która już wcześniej pokazała co potrafi, ale nie wiem czy tym razem ich eksperyment na scenie się udał.

W czasie trwania festiwalu teatralnego nad Prosną swoją wyjątkową książkę promował Jacek Kałucki. Kaliszanin związany z teatrem poprzez zamiłowanie do niego już od najmłodszych lat. Spotkał się z gośćmi festiwalu w teatralnej „Malarni” – jednego z najlepiej usytuowanych pomieszczeń teatru z widokiem na fontannę i romantycznym wyjściem na schodki prowadzące do rzeki.

Autor, podpisując książkę, miał okazję spotkać się po latach z przyjaciółmi i znajomymi z lat szkolnych. Ten były „Asnykowiec” spisał i wydał drukiem zbiór opowiadań i anegdot nieznanych dotąd szerszemu gronu, a dotyczących świata teatru, filmu i telewizji, jak sam napisał we wstępie: „Ponieważ bardzo często różne zdarzenia, czy anegdoty są przypisywane niewłaściwej osobie lub przeinaczane, postanowiłem zebrać tylko te, w których sam uczestniczyłem albo takie, które znam z relacji głównego bohatera. Występują tu między innymi: Ewa Demarczyk, Bożena Dykiel, Krystyna Janda, Irena Kwiatkowska, Ewa Wiśniewska, Piotr Fronczewski, Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki, Zdzisław Maklakiewicz, Wojciech Pokora, Andrzej Wajda i wiele innych znamienitych postaci polskiej kultury. Jednocześnie jest tu zawarty spory wycinek mojego prywatnego i zawodowego losu, który sam sobie zgotowałem.

(…) Są tu także dowcipy, które od zawsze robili sobie nawzajem aktorzy. Owe żarty, to nierozerwalna część teatru oraz doświadczenie zawodowe, nieprzekazywalne w żaden inny sposób, jak tylko w formie opowieści lub odręcznego zapisu. Czasami zostały zarejestrowane na taśmie, ale to tylko przy okazji kręcenia filmu i dubli, które nie weszły do montażu. Sporadycznie są wykorzystywane (głównie w komediach) na zakończenie projekcji wraz z napisami końcowymi. Ten zabieg jest bardzo lubiany przez widzów i bywa, że owe odrzucone fragmenty są zabawniejsze od filmu”.

Ponieważ ten felieton poświęcony jest w dużej mierze Izabeli Cywińskiej w okresie, kiedy „dowodziła kaliską kompanią teatralną”, postanowiłem już teraz zacytować fragment tej niezwykle ciekawej książki, dotyczący tego właśnie okresu.

„…Pewnego razu Cywińska z mężem Januszem Michałowskim i księgowym z teatru jechała swoją skodą z Poznania do Kalisza. Koło Pleszewa wpadła w poślizg i… wylądowała w szpitalu.

Tego wieczora była akurat premiera <Ich czworga> Gabrieli Zapolskiej, w której główną rolę grał Janusz. Nie można było jej odwołać. Ktoś mógłby zapytać <Ale dlaczego?>. I tu właśnie tkwi jedna z tajemnic tego zawodu. Jest takie stare powiedzenie teatralne: <Jeżeli aktor spóźnia się na przedstawienie, to znaczy ze umarł> – innej możliwości nie ma. Michałowski był poobijany, ale nie to było ważne. Nie wiedział, w jakim stanie jest jego żona (księgowemu nic się nie stało). Siedziałem wtedy na widowni i kątem oka obserwowałem widzów, którzy byli w znakomitych humorach. Zapłacili za bilet na komedię i chcieli się bawić! Janusz w tym czasie przeżywał gehennę i nie dał nic po sobie poznać – zawodowstwo. Dopiero w przerwie przez telefon dowiedział się, że z Izą jest wszystko w porządku. Miała złamany obojczyk, była po operacji i na szczęście uniknęła wstrząsu mózgu.

Z tym spektaklem wiąże się pewna anegdota, którą znam z opowieści Cywińskiej. Kaliski teatr był teatrem objazdowym. Podczas podróży do jakiegoś miasta rozchorowała się aktorka grająca Służącą – Teresa Marczewska. Wprawdzie miała małą rolę, wypowiadała parę słów, ale bez niej nie można było zagrać spektaklu. W tajemnicy przed Haliną Łabonarską, która grała Żonę, i w trosce o to, żeby jej nie zdenerwować, Iza postanowiła zrobić nagłe zastępstwo. Weszła na scenę ucharakteryzowana nie do poznania. Zaraz potem tak się zgotowała, że ledwo wydukała swoją kwestię. Halina poznała ją dopiero po chwili, będąc przy tym w marnej sytuacji, ponieważ stała na drabince i ubierała choinkę. Zjechała z niej na stół rycząc ze śmiechu, wybiegły za kulisy. Był to pierwszy i ostatni występ Izabeli Cywińskiej na scenie w roli z tekstem”.

EPILOG

Werdykt 63 KST

Nagrodę publiczności dla Naj-Bogusławskiego Spektaklu 63. Kaliskich Spotkań Teatralnych – Festiwalu Sztuki Aktorskiej liczbą 207 oddanych ważnych głosów, i oceną 9,82 otrzymuje spektakl: „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, w reżyserii Mateusza Pakuły w koprodukcji Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie.

Nagrodę Publiczności dla Naj-Bogusławskiego Aktora 63. Kaliskich Spotkań Teatralnych – Festiwalu Sztuki Aktorskiej oraz Voucher na tygodniowy pobyt w Apartamentach Hevenia Rewal położonych przy samym morzu ufundowany przez MTM Consulting Developer liczbą 199 oddanych ważnych głosów otrzymuje: Mariusz Ostrowski za rolę Krzysztofa Krawczyka w spektaklu „Chciałem być” w reż. Michała Siegoczyńskiego z Teatru Powszechnego w Łodzi.

Jury Dziennikarzy 63. Kaliskich Spotkań Teatralnych – Festiwalu Sztuki Aktorskiej w składzie:

Danuta Synkiewicz – Radio Poznań

Bartłomiej Hypki – Ziemia Kaliska

Agnieszka Walczak – Gazeta Wyborcza

Robert Kuciński – Rocznik Kaliski

Piotr Jaworowski – wKaliszu.pl

Elżbieta Magnuszewska – portal Calisia.pl

Marta Rajewska – Radio Eska

Katarzyna Górcewicz – Telewizja Polska w Poznaniu

Karolina Romke – Radio Centrum

Po obejrzeniu 16 spektakli konkursowych postanowiło przyznać Nagrodę Dziennikarzy 63. Kaliskich Spotkań Teatralnych ufundowaną przez sieć restauracji Tutti Santi (w wysokości 3000 zł) otrzymuje Andrzej Plata w sztuce „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” w reżyserii Mateusza Pakuły w koprodukcji Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.

Jury 63. Kaliskich Spotkań Teatralnych – Festiwalu Sztuki Aktorskiej w składzie: 

Jagoda Hernik Spalińska – teatrolog, profesor w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk
Maja Pankiewicz – aktorka Teatru Studio w Warszawie, laureatka Grand Prix i Nagrody Publiczności 62 Kaliskich Spotkań Teatralnych
Janusz Majcherek – teatrolog, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Warszawie
Bogdan Tosza – reżyser, profesora Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach

po obejrzeniu 16 spektakli konkursowych postanowiło przyznać następujące nagrody i wyróżnienia:

Specjalną Nagrodę Aktorską (w wysokości 3000 zł), którą ufundowali właściciele Hotelu-Restauracji „Pałac Tłokinia”, Angelika i Piotr Mazek – dla artysty na początku drogi aktorskiej otrzymuje Karolina Kraczkowska, performerka i choreografka za rolę Tancerki w spektaklu “Halka” w reż. Anny Smolar z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie.

Nagrodę im. Jacka Woszczerowicza ufundowaną przez Związek Artystów Scen Polskich (w wysokości 4000 zł) otrzymuje Grzegorz Przybył za rolę Osipa w spektaklu “Płatonow” w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach.

Jury przyznało dwa równorzędne Wyróżnienia w wysokości 2 tys. zł. Dla Agnieszki Skrzypczak za rolę Tej Jednej/Innej Takiej w spektaklu “Słabi” w reż. Rafała Sabary z Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi oraz dla Andrzeja Kłaka za rolę Tomasza w spektaklu “Twarzą w twarz” w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy oraz Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hubnera w Warszawie.

Trzy równorzędne trzecie nagrody aktorskie po 4000 zł otrzymują ex aequo Anna Kadulska za rolę Anny Wojnicew w spektaklu “Płatonow” w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach oraz Aleksandra Nowosadko za rolę Halki i Łukasz Stawarczyk za rolę Jontka w spektaklu “Halka” w reż. Anny Smolar z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie.

Drugą nagrodę aktorską w wysokości 6000 zł otrzymuje Mateusz Znaniecki za rolę Młodego Maksymiliana Aue w spektaklu “Łaskawe” w reż. Mai Kleczewskiej oraz za rolę Nikołaja Tryleckiego w spektaklu “Płatonow” w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach.

Pierwszą nagrodę aktorską w wysokości 8 000 zł otrzymuje Karolina Adamczyk za rolę Karin w spektaklu “Twarzą w twarz” w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy oraz Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hubnera w Warszawie.

Honorową Nagrodę im. Macieja Prusa dla najlepszego reżysera Kaliskich Spotkań Teatralnych Festiwalu Sztuki Aktorskiej otrzymuje Maja Kleczewska za dwa spektakle: “Łaskawe” Jonathana Littella z Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach oraz za “Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana z Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy oraz Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hubnera w Warszawie.

Nagrodę Specjalną w wysokości 10 tys. zł. otrzymuje zespół aktorski w składzie Andrzej Plata, Wojciech Niemczyk, Jan Jurkowski, Szymon Mysłakowski i Marcin Pakuła za role w spektaklu “Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” w reż. Mateusza Pakuły z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.

Grand Prix 63. Kaliskich Spotkań Teatralnych – Festiwalu Sztuki Aktorskiej za głęboko osobistą i pełną czułości wiwisekcję sztuki aktorskiej otrzymują ex aequo po 10 tys. zł.
Irena Telesz – Burczyk oraz Milena Gauer za role w spektaklu “Łatwe rzeczy” w reż. Anny Karasińskiej z Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie.

No i już wszystko wiadomo. Nagrody rozdane, choć zanim opadnie pył upłynie jeszcze dużo wody w Prośnie, a to za sprawą tegorocznych przedstawień zaprezentowanych przez wybitnych reżyserów i zagranych przez wybitnie uzdolnione aktorki i aktorów. Cóż mogę dodać od siebie? Tegoroczne Kaliskie Spotkania Teatralne przeszły właśnie do historii, ale wrażenia po festiwalu z pewnością zostaną w naszej pamięci na dłużej. Niesamowita ilość wspomnień, które jeszcze kłębią się w myślach: jeszcze Jątek tuli do piersi piskliwie płaczące niemowlę, jeszcze Halka przygrywa na pianinie, a tancerka oprócz tego, że przez cały niemal spektakl tańczy, to jeszcze w ostatniej scenie powala wszystkich swoim niesamowitym głosem, jeszcze brzmią w uszach utwory wykonywane przez Mariusza Ostrowskiego, który zagrał i zaśpiewał Krawczyka. Siedziałem w pierwszym rzędzie, więc jeszcze czuję zapach kurczaka z rożna jedzonego na scenie przez dwie wspaniałe i wyróżnione w tym roku aktorki Milenę Gauer i Irenę Telesz-Burczyk. Tak się zrobiło rodzinnie poprzez pogaduchy z widzami, że nie wiadomo było do końca, czy spektakl jeszcze trwa czy już się skończył.

63 Kaliskie Spotkania Teatralne skończyły się na pewno, ale w pamięci widzów, tak jak ta „ostatnia biesiada” zostaną w myślach na długo. Z pewnością.

CDN

W art. wykorzystano fragment wywiadu I. Cywińskiej dla portalu: „Kobieca Historia Polskiego Teatru HYPATIA” oraz fragment wywiadu zamieszczonego na stronie Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. Oba dostępne w serwisie YouTube.

Fragment publikacji prasowych dotyczących KST opublikowany w Gazecie „Ziemia Kaliska”, a także na podstawie książki pt. „180 lat Sceny Narodowej w Kaliszu”, wydanej przez Państwowy Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu.

Wyk. Fragm. książki pt. ”Dzieje Sceny Kaliskiej” autorstwa  Stanisława Kaszyńskiego oraz fragm. z publikacji „Calisiana w Filatelistyce”, Jerzego Bielawskiego wyd. w 2000 roku.

Zam. cytaty z Informatora 63 Kaliskich Spotkań Teatralnych.

Zam. cytaty z gazetki„Spotkalnik”- gazetka festiwalowa 63 KST.

Wyk. fragm. książki „Sekrety zza kulis” autorstwa Jacka Kałuckiego. Werdykt – strona  63 KST Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu.

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze