Stokado
baner_FBAnt
Baner AWS

Krótka historia Kaliskich Spotkań Tetaralnych cz. 3

PROLOG

63 Kaliskie Spotkania Teatralne zbliżają się wielkimi krokami. Do prastarego grodu nad Prosną zjadą się już wkrótce Teatry z innych miast naszego kraju. Jest to w pewnym sensie kontynuacja tradycji pierwszych polskich teatrów, które to – nie mogąc utrzymać się w jednym tylko miejscu – musiały podróżować w poszukiwaniu „nowej widowni”. Związki Kalisza z teatrem mają bardzo starą metrykę. Życie teatralne Kalisza sięga swymi korzeniami schyłku XVI stulecia. Wtedy to w tutejszym kolegium, założonym i prowadzonym przez Jezuitów, zaczął funkcjonować teatr szkolny, który pierwszą sztukę wystawił w 1584 roku. Na jego widowni dwukrotnie zasiadał król Zygmunt III Waza – w 1595 roku, podczas drogi powrotnej ze Szwecji oraz w 1623 roku, gdy gościł w Kaliszu wraz z całym dworem królewskim.

Ów Teatr był podporządkowany celom dydaktycznym i stanowił jeden z elementów jezuickiego systemu edukacyjnego. Kalendarz premier teatralnych wyznaczały święta kościelne czy uroczystości szkolne. Wystawiano repertuar o treściach biblijnych, martyrologicznych, historycznych i obyczajowych. Zdarzało się jednak, że wystawiano prawdziwe dramaty i teatr ten stawał się wtedy „prawdziwym” Teatrem. Działał przez prawie dwieście lat. Na Teatr z prawdziwego zdarzenia przyszło jeszcze kaliszanom jednak poczekać dwie dekady. Do miasta pod koniec XVIII wieku przybywały z krótkimi wizytami kompanie teatralne Józefa Nowickiego, Tomasza i Agnieszki Truskolaskich oraz artystów niemieckich. Latem 1800 roku przybył nawet do naszego miasta warszawski Teatr Narodowy. Wizyty te spotykały się z żywym zainteresowaniem widowni, co skutkowało kolejnymi, wielokrotnymi wizytami aktorów w naszym mieście.

Zespół Wojciecha Bogusławskiego przybył do Kalisza po raz pierwszy na zaproszenie miejscowego ziemiaństwa po niezwykle udanych występach w Poznaniu, które zostały przyjęte przez polską i niemiecką publiczność tego miasta entuzjastycznie. Głównym motywem, który kierował artystów w stronę miast prowincjonalnych był wzgląd ekonomiczny.

W zapiskach teatralnych z 1808 roku możemy przeczytać następujące słowa: „Między przykrościami (których jak każdy stan, tak też i aktorowie doznawać muszą), podróż jest jedną z bardzo wielkich dla tego teatru, który przez rok cały nie mogąc się utrzymać w jednym miejscu musi odbywać podróże do miast innych.” Bogusławski bardzo szczerze oraz otwarcie ubolewa w swoich pamiętnikach i widać, że tęskni za miejscem, w którym można by było „zarzucić kotwicę” na dłużej. W przepięknie wydanej w 2001 roku książce pt. „200 lat sceny nad Prosną” czytamy:

„W Warszawie przez lato na teatr prawie nikt nie zwykł uczęszczać. Przyjemność ogrodów zwabia mieszkańców stolicy, a panowie zwykle przepędzają lato w swoich dobrach. Aktorowie więc warszawscy corocznie na kilka niedziel wyjeżdżają do Poznania i Kalisza, a chociaż, jak się rzekło, szczęśliwszy jest teatr taki, który ciągle w jednym miejscu utrzymać się może, przecież szanowana publiczność poznańska i kaliska tak jest względną i uprzejmą dla Teatru Narodowego, iż jego artyści z żalem opuszczają swoich łaskawców”. Warunki, w jakich wystawiono w Kaliszu pierwszą sztukę były opłakane. Sam Bogusławski po pierwszej premierze nazwał kaliski przybytek Melpomeny „nędzną budą bez żadnej wygody i ozdób”. Buda owa, a dokładniej szopa, wchodziła w skład majątku kaliskiego szpitala miejskiego, ale zupełnie inne zdanie – niż o niej – miał mistrz

Bogusławski o kaliskiej widowni.

Aż miło posłuchać, jak Pan Wojciech opisuje w ciepłych słowach stosunek do niej. To właśnie tutaj, w Kaliszu jeden z mieszkańców naszego miasta podsunął Bogusławskiemu myśl o tym, by wybudować jakiś drewniany gmach: „taki, co chociażby od wiatru i deszczu by ochronił”. Tak to wspomina w swoim pamiętniku sam mistrz, który przecież również odgrywał niepoślednie role w swoim teatrze. „Już miałem wyjeżdżać na powrót, gdy jeden z miejskich węgierskiego rodu obywatel (Paweł Moliński z pochodzenia Macedończyk, których w Kaliszu – z racji trudnienia się handlem winem węgierskim – zwano „Węgrzynami”) podał mi myśl wystawienia tymczasowego drewnianego gmachu, którego by dach i ściany deskami tylko obite, zasłaniając przynajmniej od wiatru i słoty, mogły dać sposobność urządzenia wewnątrz sceny i potrzebnych siedzeń dla widzów, ofiarując mi dostarczyć wszelkich do takowej przebudowy potrzebnych materiałów, które razem mogłyby posłużyć do postawienia w czasie porządniejszego teatru”. Bogusławskiego przywiodła do Kalisza nie tylko konieczność przetrwania i zwykły interes. Działał też impuls patriotyczny. Zachowały się zapisy, w których aktorzy podkreślają, że „mają to za honor i z dumą służą swojemu krajowi”. Na Bogusławskiego działał jeszcze jeden impuls, zupełnie osobisty, skłaniający dyrektora do wyjazdów właśnie na wielkopolską prowincję. Jego rodzinne koneksje z Wielkopolską są powszechnie znane – tu się urodził, a ponadto rodzice posiadali majątek ziemski we wsi Sobótka, leżącej w pobliżu Kalisza.

„Pomysł budowy pierwszego teatru, który by tylko dach nad głową dawał, od wiatru osłonił i jakieś miejsca do siedzenia posiadał”, (choć i za te na początku teatraliów kaliskich osobno u kasjera zapłacić musiano), zaczął Bogusławski wcielać w życie 11 sierpnia 1800 roku, kiedy to wystąpił do miejscowej kamery z prośbą o „wieczystą dzierżawę” zrujnowanego kościółka pod wezwaniem świętego Ducha, zaś trzy dni później wystąpił do Departamentu Finansów Prus Południowych w Berlinie o przyznanie mu zapomogi z funduszu budowlanego, utworzonego przez władze pruskie w celu wspierania inicjatyw związanych z odbudową Kalisza po pożarze z 1792 roku. Chociaż otrzymał odpowiedź odmowną, zdobył pieniądze i zlecił budowę miejscowym rzemieślnikom. Powstała budowa murowano-drewniana z tzw. muru pruskiego. Teatr mógł pomieścić około 500 widzów. Jego wnętrze ozdobił, a także wykonał pierwsze dekoracje teatralne, Antoni Smuglewicz. Budynek wystawiony w 1801 roku służył zespołowi Teatru Narodowego tylko 2 lub 3 tygodnie w roku, najczęściej pod koniec czerwca w takcie wielkich jarmarków świętojańskich – wystawiając ponad 300 sztuk. Publiczność w zdecydowanej większości wywodziła się z okolicznego ziemiaństwa oraz miejskiej inteligencji urzędniczej, która rekrutowała się głównie z ludności szlacheckiego pochodzenia rozbudzonej patriotycznie. Wpływ teatru na nastroje społeczne był tak duży, że Komisja Rządowa Królestwa Polskiego odmówiła budowy nowego, gdy stary teatr zaczął popadać w ruinę. Zabroniła nawet zbierać dobrowolne środki na ten cel. Zachowały się raporty szpiega działającego na zlecenie władz carskich Macrotta. Dowiadujemy się z tego raportu że: „W 1824 roku aktorzy warszawscy <mieli powodzenie> zwłaszcza w Kaliszu, gdzie grali wiele sztuk narodowych, nawet takich, które są zabronione przez władze. Te zwłaszcza były długo i hałaśliwie oklaskiwane przez publiczność Kalisza, wśród której nie brak wielu przeciwnych rządowi”.

W innym raporcie czytamy: „(…) uczniowie wyższych klas szkół w Kaliszu zorganizowali przedstawienie amatorskie i grywają tragedie, dramy, przeważnie patriotyczne sztuki. Ośmielili się nawet przedstawić rewolucję przeciw monarchom. Do towarzystwa tego należy nijaki Sieroszewski, komisarz policji w Kaliszu, który użycza im mieszkania, a w zamian za to pozwalają mu grać (…). Niedawno tam grano znaną w Warszawie sztukę <Żółkiewski pod Cecorą> akademika I. Hunnickiego. Jest to sztuka dla swego patriotyzmu ulubiona przez uczniów. Do towarzystwa amatorskiego w Kaliszu należy też Rosjanin nazwiskiem Katasonow, podoficer kozackiego pułku stacjonującego w Kaliszu. Przyjaźni się on z uczniami Polakami, a nawet, by im się przypodobać, ubiera się po staropolsku, grywa też role Polaków w ich teatrze”.

W grudniu 1830 roku, w czasie powstania listopadowego, z Poznania do Kalisza przybyli niemieccy artyści pod dyrekcją Ernesta Vogta, którzy wystawili patriotyczny polski repertuar. Kaliska publiczność przyjęła oklaskami na stojąco sztukę pt. Powrót do domu rodzinnego, gdy odgrywane były sceny i śpiewy do ulubionych narodowych tańców: Mazurka Dąbrowskiego i Poloneza Kościuszki”. Sztuki te były prawdopodobnie odgrywane w Hotelu Polskim Woelffla.

Do budowy (choć naprędce) kolejnego budynku teatru w Kaliszu przyczynił się zjazd monarchów – cara rosyjskiego Mikołaja I i króla Prus Fryderyka Wilhelma III. Był wykonany szybko oraz niedokładnie i szybko popadł w ruinę, dlatego ogólna była radość, gdy w końcu stanął w płomieniach. W starych zapiskach czytamy, że nikt z przyglądających się gapiów nie reagował na wezwania policji do gaszenia pożaru. Inna sprawa, że był to budynek dobrze zabezpieczony w Towarzystwie Ogniowym. Znaczenie miasta stopniowo malało. W roku 1845 zlikwidowano kaliską siedzibę guberni i ustanowiono wyłącznie stolicę powiatu. Życie kulturalne Kalisza znowu ożyło po reaktywowaniu guberni kaliskiej w 1867 roku. Rosła liczba ludności i instytucji rządowych, rozwijał się przemysł. W tamtym czasie przedstawienia odbywały się także w kawiarni usytuowanej na skraju parku miejskiego czy przerobionej przez miejscowego kupca na ten cel ujeżdżalni. Można by przytoczyć jeszcze kilka takich tymczasowych teatrów, ale nie odegrały one w życiu teatralnym Kalisza większej roli tym bardziej, że jak wspomina Stanisław Kaszyński w swojej książce pt. „Dzieje sceny kaliskiej”, nie żałowano rubli na sztuki, nie mające większej wartości artystycznej. Dla przykładu podał on przedstawienie pt. „Podróż naokoło świata w dniach osiemdziesięciu” według J. Vene’a z mnóstwem efektów dekoracyjnych, kostiumowych i pirotechnicznych, z małpą, żyrafą, słoniem i wężem, czerwonoskórymi Indianami i braminami w pochodzie żałobnym, z eksplozją statku parowego, ba, z morskimi bałwanami i marzeniem Kalisza – koleją żelazną! Można zawierzyć poczciwiej gazecie „Kaliszanin”, która pisała wówczas, że na podobne widowiska nie szczędzono rubli; chętnie je wyciągano również na pokazy magików i seanse spirytystyczne, jakkolwiek skąpiono na dobry teatr, na książki, na kształcenie dzieci. „Opatrzmy się i zastanówmy – grzmiał „Kaliszanin”- oszczędzajmy, lecz nie na głowie. Chodźmy w chodakach, drelichach i guniach, odżywiajmy się czarną polewką, lecz umysłowość naszą podnieśmy (…) Bo biada nam, gdy się okażemy za ciemni i za niedołężni, gdy przyjdzie tę chorą ziemię obcym pielęgnować”

Po 140 latach od sławetnego pożaru teatru „zjazdowego” do budowy nowego gmachu przyczynił się w dużym stopniu gubernator kaliski Michał Piotrowicz Dragan (wielokrotnie sprzyjający przeróżnym, miejscowym inicjatywom). Stanął on na czele komitetu odbudowy i po dwóch latach w 1900 roku rozpoczął działalność. Był to teatr dobrze i nowocześnie wyposażony. Dla jaśniejszego obrazu wspomnę, że na premierę przyjechał teatr składający się ze 120–osobowego zespołu wraz ze strojami i bogatymi dekoracjami spakowanymi w dwustu kufrach podróżnych i z repertuarem prawie 60 przedstawień. Rozmach ten jednak okazał się zgubny i po pewnym czasie teatr znowu zaczął popadać w ruinę.

AKT PIERWSZY

„Dni Kalisza” to impreza, która była obchodzona w czasie trwania piątych Kaliskich Spotkań Teatralnych w 1965 r. Odbyły się one pod hasłem „200 lat Teatru Narodowego” i zdobyły sobie zasłużoną opinię jednego z najciekawszych festiwali teatralnych w Polsce.

Wkrótce po zakończeniu jubileuszowych, V KST pojawiły się komentarze w prasie regionalnej, uznające ostatnią imprezę za najbardziej udaną z dotychczasowych „Spotkań”. Odnotowano powszechne zainteresowanie i stwierdzono, że imprezę tę należy traktować z szacunkiem i powagą. Uznano, że jej zasięg i oddziaływanie obejmujące już od samego początku reprezentacyjny przekrój społeczeństwa Kalisza oraz okolicznych ośrodków przemysłowych, bezspornie upoważnia do twierdzenia, że „Spotkania” w tej części Wielkopolski stanowią czynnik dynamizujący, już nie tylko życie kulturalne, ale także wiele innych dziedzin życia publicznego. Wszelkie dyskusje na temat dalszych losów „Spotkań” albo zmian form organizacyjnych, albo charakteru imprezy, uznano za pustą gadaninę i przysłowiowe „szukanie dziury w całym”. W prasie pojawiły się zdjęcia oraz szczegółowe recenzje z poszczególnych przedstawień.

Myliłby się jednak ten, kto by mniemał, że festiwale teatralne mają samych tylko zwolenników. Jak twierdzili komentatorzy w lokalnej prasie – „sporo jest osób, które uważają je za marnotrawstwo wysiłku, czasu i pieniędzy, za imprezy nie tylko że nie wnoszące nowych wartości do życia kulturalnego czy artystycznego, lecz wręcz mu szkodzące – <wabik> bowiem czy raczej <straszak> festiwalu odsuwa nie jeden teatr od normalnej jego pracy, a nastawia go na imprezy pokazowe (najczęściej <nad stan>), które nie sprzyjają rozwojowi, a go niweczą. Festiwalowe zaś niepowodzenia, przecież nie rzadkie, dezorganizują pracę teatru, rodzą kwasy i animozje, zawiści i rozróbki, słowem wszelkiego rodzaju złe rzeczy”.

Na łamach „Ziemi Kaliskiej” toczyła się w długich felietonach dyskusja na temat „przydatności” KST. Byli tacy, którzy szukali samych wpadek aktorskich, pomyłek i „wypadków przy pracy” i tacy, którym brakowało profesjonalnej – niemal naukowej – dyskusji o teatrze na łamach lokalnej prasa. Co by nie mówić o głosach ludzi w pełni niezadowolonych z tej ogólnopolskiej imprezy, komentatorzy przyznawali, że „KST” stały się dla miasta ogromnym sukcesem. „Przypisany on zostały prowincji kulturalnej i to nie tylko tej prowincji, która zaczyna się tuż za rogatkami Warszawy, ale dosłownie rzecz biorąc miastu powiatowemu. Miastu, które znalazło zapaleńców, którzy dzięki samodzielności potrafili doprowadzić do powstania tej ogólnopolskiej imprezy. Niedawnemu kopciuszkowi, który dzięki decentralizacji w zarządzaniu znalazł warunki do stworzenia imprezy o zasięgu krajowym – imprezy z nazwą miasta Kalisza w swej nazwie”. Ówczesna Prasa skrzętnie odnotowywała, tworząc przedruki z Monografii VI Kaliskich Spotkań Teatralnych, „że na widowni notuje się rokrocznie 100% frekwencję. Wyliczano, że co ósmy mieszkaniec bywa na <Spotkaniach u Bogusławskiego>. Jeśli do tego dodamy liczbę uczestników imprez towarzyszących festiwalowi, to okaże się, że co piąty kaliszanin jest bezpośrednim odbiorcą programu festiwalowego. Wydaje się zatem, że Kaliskim Spotkaniom Teatralnym nic już nie jest w stanie zagrozić”.

AKT DRUGI

Dwie najważniejsze informacje zamieszczane na pierwszej stronie majowego wydania „ZK” niemal zawsze wymieniały Święto 1 Maja i Kaliskie Spotkania Teatralne. Nie inaczej było w roku 1966. Podkreślano, że: „Święto 1 Maja stopniowo rosło w świadomości tych, którzy tworzą wszelkie dobra i że lud pracujący zaczął się jednoczyć. O swej sile zaczął dawać znać poprzez strajki, lokauty, bunty chłopskie. W końcu postanowiono oficjalnie rokrocznie manifestować swą siłę i wolę walki ze złem, walki o lepsze jutro dla wszystkich ludzi pracy…”. Tradycyjnie na pierwszej stronie powitano też gości i uczestników VI KST.

W 1966 roku z rąk Jury między innymi I nagrodę w dziedzinie reżyserii oraz w dziedzinie scenografii otrzymał Józef Gruda za spektakl „Kaliguli” w Teatrze Jaracza z Łodzi. „Wyobraźmy sobie człowieka, który dąży do tego, aby praktycznie wypróbować, jak najdalej mogą sięgać granice przemocy w stosunkach z innymi ludźmi; jak długo i do jakiego stopnia można ludzi poniżać, niszczyć, przerażać, szantażować, upadlać. Oto założenia przyjęte przez Kaligulę jako bohatera utworu; zarazem jest to punkt wyjścia sztuki Camusa”. Wszystko w tym spektaklu było jednością, przedstawienie było wspaniałe! – oto słowa uznania wyrażone przez recenzentów w stosunku do najlepszej ich zdaniem sztuki tego sezonu.

W 1968 r. jury VII KST przyjęło nagradzania jedynie wybitnych zjawisk sztuki teatralnej jako zasadę. Nagrodę SPATiF dla młodego aktora otrzymała wtedy Halina Kowalska–Nowak za rolę Julii w przedstawieniu „Romeo i Julia” W. Szekspira w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu. Obok innych nagród przyznano także Nagrodę teatralną m. Kalisza, przyznawaną poza werdyktem jury KST. Otrzymał ją Teatr im. S. Jaracza z Łodzi. Nagrody wręczono przy burzliwych oklaskach publiczności.

Maj 1968 roku. Gazeta „ZK” informuje o państwowym święcie i o rozpoczęciu VIII KST: „W przededniu 1 Maja, w Teatrze im. W. Bogusławskiego odbyła się uroczysta akademia z udziałem władz partyjnych i samorządowych miasta Kalisza i powiatu kaliskiego oraz przedstawicieli władz wojewódzkich. Również 1 Maja przy pięknym słońcu, mieszkańcy tłumnie wzięli udział w pochodzie 1 Majowym, przechodząc przez pięknie udekorowane ulice”.

Flagi, transparenty, kolorowe lampiony, dekoracje witryn… jakież to święto? Czyżby w Kaliszu istniał zwyczaj obchodzenia 1 Maja przez cały tydzień? Na takie pytania odpowiadali mieszkańcy Kalisza przyjezdnym uczestnikom warszawskich wycieczek 5 i 6 maja. Pytanie na temat zachowanych dekoracji po święcie 1 Maja zadawali goście z Brna, posłowie na Sejm PRL, aktorzy z Lublina, Gorzowa, Łodzi… Fakt, że Święto Teatru następuje w Kaliszu zaraz po Święcie 1 Maja po dodaniu dekoracji festiwalowych powoduje, że ma on prawdziwie uroczystą oprawę. Gdy dodamy do tego kiermaszowe stragany z książkami, plakaty festiwalowe i hasła przygotowane specjalnie na Dni Oświaty Książki i Prasy, to zacznie nam się wydawać, że święto wciąż trwa.

Nowością festiwalu był fakt, że 29 kwietnia 1968 roku na scenie kaliskiego Teatru odbył się I Festiwal Małych Form Scenicznych. W festiwalu wzięły udział kaliskie Szkolne Zespoły Amatorskie. Publiczność obejrzała pięć zespołów reprezentujących małe formy. I tak zespół III LO przedstawił sztukę Teodory Banaś „Polskie kredowe koło”, uczniowie ZSZ nr 3 przygotowali „Montaż literacko-wokalny”, uczniowie Technikum Samochodowego zaprezentowali program kabaretowy pt. „Czy nam tak wolno”. Wreszcie II LO wystawiło „Matkę” Jerzego Szaniawskiego, a Technikum Włókiennicze „Małego Księcia”. Cały cykl tych przedstawień odbył się przed festiwalowymi szrankami, przygotowując dobrą atmosferę teatralnemu Kaliszowi.

IX KST Kaliskie „Święto Teatru” zaczęło obejmować swym zasięgiem już nie tylko teatry Polski centralnej, jak było określone w początkowych założeniach imprezy, ale i sceny ziem zachodnich i północnych. Nie obeszło się jednak bez gorzkich słów krytyki. Zwracano uwagę na brak profilu repertuarowego, nie brakowało też zarzutów organizacyjnych, w których na pierwszym miejscu stawiano nie najlepsze warunki hotelarskie w naszym mieście i trudności zaplecza sceny. Ten ostatni powód niejednokrotnie zmuszał dyrekcję teatrów uczestniczących w festiwalu do improwizowanych zmian kształtu przedstawienia, a więc zubożenia jego walorów artystycznych. Mieszkańcy Kalisza, a przede wszystkim wielbiciele teatru pocieszali się tym, że Kalisz miał wkrótce otrzymać nowy piękny hotel, a i teatr miał przejść gruntowny remont. Prasa w optymistycznych nastrojach witała gości, którzy byli reprezentantami 9 teatrów Polski centralnej. Najwięcej, bo ponad 2 tysiące biletów sprzedano na sztukę Wojciecha Bogusławskiego „Krakowiacy i Górale”, z jaką przyjechał Bałtycki Teatr Dramatyczny z Koszalina-Słupska. W tym sezonie wystawiano jeszcze jedno wielkie dzieło sceniczne „Wesele” Wyspiańskiego (Teatr im Stefana Jaracza z Łodzi), na które sprzedano 1500 biletów. Każdym z zespołów teatralnych opiekowała się jedna lub kilka mniejszych załóg kaliskich zakładów pracy. Przeznaczano środki na kwiaty, drobny upominek, obiad lub kolację. Przy tej okazji z reguły aktorzy zwiedzali zakład i poznawali pracę załogi. Czasami kontakty utrzymywane były przez cały rok. W prasie toczyła się dyskusja i krytyka spółdzielni, która odpowiedzialna była za rozwieszanie reklamowych plakatów (za grubą forsę!). „Zobowiązuje się rozkleić wiele setek egzemplarzy, a faktycznie wiesza… kilkadziesiąt. Reszta trafia na makulaturę. Na dodatek wiesza na czymś, co jest obskurne i niechlujne i nigdy nie powinno służyć reklamie”.

EPILOG

27 marca bieżącego roku na konferencji prasowej ogłoszono repertuar tegorocznych KST, a 28 marca można już było nabyć karnety. 29 marca ruszyła sprzedaż biletów indywidualnych. Był to dzień, w którym na przedstawienie inaugurujące tegoroczne KST przed południem można już było wybierać tylko spośród nielicznych, pojedynczych miejsc. Bilety rozeszły się jak „świeże bułeczki”.

Sam bywam na przedstawieniach teatralnych, także „u Bogusławskiego” od najmłodszych lat, a jedne z przedstawień, jakie obejrzałem ostatnio, to dwie sztuki różniące się od siebie diametralnie. Mam na myśli „Idzie skacząc po górach” i „Czerwone Nosy”. Pierwsza w reżyserii Jerzego Andrzejewskiego została nazwana przez krytykę „Najciekawszym Odkryciem Repertuarowym”, a drugą nazwałem sam: „Najciekawszą Sztuką pod względem Zastosowania Najnowocześniejszej Techniki Teatralnej”. Pierwsza rozgrywa się w zacisznej scenerii nadmorskiej posiadłości cenionego artysty – malarza, który zawiera „układ” z przypadkowo poznaną, młodą kobietą spędzającą wakacje w towarzystwie przyjaciela – również malarza. Dojrzały i wyjątkowo zdolny oraz znany artysta składa kobiecie propozycję, którą ona przyjmuje. Zakończenie jest zaskakujące i dające do myślenia, zwłaszcza jeżeli popatrzymy na sztukę przez pryzmat wartości. Zdanie wypowiedziane przez artystę zapada w pamięć na dłużej, niż tylko na czas trwania spektaklu: „…a ja myślałem, że to ja ciebie wybrałem”. Sztukę gorąco polecam.

Czerwone Nosy to już „inna para kaloszy”. To sztuka o sztuce. Wielowątkowa analiza, którą każdy widz przeprowadzi w swojej głowie. Niejeden też zada sobie pytanie: „a jak ja bym się zachował czy zachowała w takiej sytuacji?”. Czy w dziejącej się wokół ogólnoludzkiej tragedii można dostrzec nadzieję i ją podtrzymać, patrząc jednocześnie jak inni obok dostrzegają tylko okazję, aby z niej skorzystać? To odwieczne pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi… Na widowni komplet widzów. Gasną światła. Cisza… Rozpoczyna się trwający 3 godziny spektakl, w którym ani przez chwilę widz się nie nudzi. Właściwie nie tylko się nie nudzi, ale doświadcza bardzo dobrej rozrywki, w którą oprócz doskonałej gry aktorskiej zaprzęgnięta jest najnowocześniejsza technika teatralna. Można powiedzieć, że widz zostaje przeniesiony żywcem do epoki, w której rozgrywa się akcja. To jednak zbyt mało, aby uznać sztukę za wyjątkową. Można by rzec, że każda sztuka w jakimś sensie przenosi widza w miejsce akcji. Tak, tylko że Czerwone Nosy nie przenoszą widza, a porywają i uwodzą go na wiele sposobów. Pierwsze, co rzuca się w oczy to scenografia, która dosłownie co chwilę się zmienia, czasami po kilku tylko wypowiedzianych przez aktorów kwestiach. Dzięki zaawansowanej technice cyfrowej hologramy wyświetlają obrazy, które swoim zasięgiem przekraczają granicę sceny, aby jak najbardziej zbliżyć się do widza. Trwa epidemia dżumy, więc na scenie przeplata się „karnawał śmierci” z karnawałem radości, śmiechu i zabawy. Żonglerka, muzyka, śmiech, rozpustny taniec i słowa piosenek. W jednej drużynie grają mnich, ślepy żongler, recytator jąkała, zakonnica, która nie waha się podnieść swojego habitu wysoko nad głowę, rabusie okradający zwłoki, którzy nie wahają się ich bezcześcić i „panienki lekkich obyczajów”. W pierwszych minutach spektaklu tak naprawdę nie wiadomo, na czym skupić wzrok. Czyż można zrobić lepsze pierwsze wrażenie? Sztuka przeznaczona jest dla widzów dorosłych, ale nie należy się tam spodziewać wulgaryzmów czy prostackich zachowań. Przedstawienie ukazuje raczej jak mogą zachowywać się ludzie i władza (również kościelna) w obliczu tak ogromnej tragedii. Duże słowa uznania należą się wszystkim, którzy współtworzyli ten spektakl. Przede wszystkim aktorom, reżyserom, ale też osobom, które „dźwigają na swych barkach” ciężar zabezpieczenia technicznego. Cdn.

Już dziś zapraszam na kolejny odcinek felietonu, w którym podzielę się z Państwem dalszą częścią historii kaliskiej sceny teatralnej oraz opowiem o losach aktorów „za panowania” w nim Izabeli Cywińskiej.

Opr. Dariusz Pych na podst. książki pt. „200 lat sceny nad Prosną”, oraz na podst. publikacji prasowych z gazety „Ziemia Kaliska”.

Foto oraz projekty artystyczne „Plakat 65 KST”: Dariusz Pych.

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze