Stokado
baner_FBAnt
Baner AWS

Pomimo coraz mniejszego wsparcia, nadal mają wolę walki – R. Żarnecki mówi o sytuacji w Ukrainie

Wojna w Ukrainie trwa dłużej niż się spodziewano. Chociaż mówi się o niej teraz nieco mniej, to każdego dnia mieszkańcy tamtych terenów przeżywają koszmar. Większość z nas nie wie, jak rzeczywiście wygląda dzień w kraju, w którym toczy się walka i giną ludzie. W tym trudnym czasie Ukraina potrzebuje pomocy i wsparcia, a te niosą rozmaite organizacje. Jedną z nich jest fundacja CHOPS, z której prezesem Romanem Żarneckim udało nam się porozmawiać po jego wizycie u naszych wschodnich sąsiadów.

Anna Druciarek: Jak doszło do spotkania w Ukrainie z Witalijem Władimirowiczem Kliczko?

Roman Żarnecki: To nie było przypadkowe spotkanie i cały czas zbierały się do niego okazje. Jesteśmy zaangażowani na rzecz pomocy Ukrainie tak, jak wiele polskich organizacji. Fundacja CHOPS nawiązała współpracę nie tylko z organizacjami z Ukrainy, ale także z całego świata. Zostaliśmy uznani za wiarygodnych partnerów. Przekazujemy średnio 2-3 busy zaopatrzenia w miesiącu do różnych części Ukrainy – głównie do rozmaitych organizacji. Jedną z takich organizacji była fundacja założona przez pana Kliczko. Pewnego razu przekazaliśmy tam kurtki, które okazały się potem „strzałem w dziesiątkę”. Kurtki spełniły swoją standardową funkcję, czyli były po prostu ciepłe, ale jak się później okazało, były również cenne podczas walki. Zostały wykonane z materiałów niepalnych, co mocno docenili żołnierze. We współpracy z organizacją z USA przekazaliśmy łącznie 5 kontenerów kurtek, czyli około 30 tysięcy sztuk odzieży. W Polsce również współpracujemy z różnymi organizacjami i powstał pomysł, aby zaprosić nas na uroczystą sesję, by podziękować za wspomnianą pomoc. Gdy decyzja zapadła, to zebraliśmy wszystkie organizacje i pojechaliśmy na uroczyste podziękowanie oraz podarowanie kolejnych rzeczy.

Myślę, że nieczęsto można uczestniczyć w sesji ukraińskich władz, zwłaszcza niebędąc mieszkańcem Ukrainy. Jak wyglądało to spotkanie?

Oczywiście spotkanie było zaplanowane – mieliśmy specjalne akredytacje. Pojechaliśmy do budynku, gdzie obraduje Rada Miejska podczas wojny. Sesja przebiegała standardowo, a gdy zostaliśmy zaproszeni do środka, to każdy z przedstawicieli danej organizacji mógł zabrać głos. Pan Kliczko docenił nasze zaangażowanie i dostaliśmy nawet owacje na stojąco oraz podziękowania na piśmie. W ostatnim punkcie obrad znalazło się także odebranie darów, z którymi przyjechaliśmy. Na parkingu czekały dwa samochody, dwa pickupy i dwie karetki oraz dron. Nie zabrakło także czasu na rozmowy i zdjęcia.

Wspominał pan o rozmaitych organizacjach, z którymi podjęliście współpracę. Czy przy okazji wizyty w Ukrainie miał pan możliwość spotkania się z zaprzyjaźnionymi organizacjami?

Nie ukrywam, że po sesji miałem większe plany (śmiech). Współpracuję z różnymi osobami, które mieszkają w Kijowie i zajmują się m.in. zaopatrywaniem frontu, więc moja wizyta była idealną okazją do spotkania. Miałem przyjemność przekazać również żywność żołnierzom, którzy przyjechali z frontu. Nie zabrakło także czasu na zobaczenie okolic Kijowa. Widziałem miejsca, do których dojechały czołgi Rosjan i do tej pory widać tam ślady panującej wojny, czyli chociażby zburzone domy.

Nie obawiał się pan spędzić tych kilku dni w Ukrainie?

Nie, ale nie byłem tam też pierwszy raz. Przynajmniej 2-3 razy w tygodniu ktoś z moich znajomych jedzie do Ukrainy. Mimo, że na wakacje bym tam nikogo nie wysyłał (śmiech), to jest tam w miarę bezpiecznie. Byłem nawet raz z moim 16-letnim synem, który trochę się rozczarował, bo nie widział strzelających żołnierzy, wybuchów. Nie czułem się tam zagrożony – wojna toczy się w danym miejscu i to tam jest bardzo niebezpiecznie. Znam wielu ludzi, w tym Polaków, którzy do takich miejsc jeżdżą i ich podziwiam. Osobiście tam nie byłem i nie chcę tam być.

Większość z nas nie wie jak rzeczywiście wygląda dzień w kraju, w którym toczy się walka i giną ludzie. Jakie nastroje panują obecnie w Ukrainie?

Moja obserwacja jest taka, że nawet my jesteśmy zmęczeni tą wojną i nie wiemy kiedy się skończy, a Ukraińcy starają się mierzyć z nią cały czas. Alarmy nie robią już na nich wrażenia i ludzie normalnie dalej idą ulicami. Drugiego dnia mojego pobytu przyleciało do miasta kilkadziesiąt dronów, które wysłali Rosjanie. Nie było to nic niespodziewanego – snajperzy są przygotowani do takich sytuacji i pełnią dyżury na wieżowcach. Wysłano tak dużą grupę, że stanowiska nie wystarczyły i drony dostały się do centrum, ale tam już je zestrzelono. Ta sytuacja pokazuje, że z jednej strony nic się nie dzieje przez miesiąc, dwa, trzy i podczas mojej wizyty miasto żyło normalnie. Otwarte są markety, galerie – niemal nie ma żadnych ograniczeń. Widać jednak wojsko na ulicy, checkpointy, czyli punkty kontrolne, gdzie wyrywkowo kogoś zatrzymują. Jest również godzina policyjna. To pokazuje trochę inny świat, ale oprócz tego oni tam normalnie żyją – nie ma wystrzałów, a ludzie po prostu żyją i chcą żyć. Rozmawiałem również z mieszkańcami i można powiedzieć, że występuje tam podział podejścia pt.: „wojna jest daleko” lub „front znajduje się zaledwie 500 kilometrów od Kijowa” – to tak jak z Kalisza do Gdańska czy Suwałk. Społeczeństwo mówi „idźcie sobie walczyć tam, my tu chcemy żyć”. Oni czują coraz mniej wsparcia moralnego, które było na początku.

Wspomniał pan o spotkaniu z żołnierzami. Jakie oni mają przemyślenia, jak się czują?

Oczywiście mają ogromną wolę walki i siłę. Ta walka nadal trwa, a oni wciąż mają zapał. Nie godzą się na oddanie nawet kawałka swojego terenu. Chyba wszyscy wiemy, że ten mit wielkiej Rosji, mocarstwa zbrojnego nie jest prawdziwy – nie widać tej miażdżącej przewagi. Widać, że Ukraina sobie nieźle radzi z obecną sytuacją i mam nadzieję, że to dodaje im nadziei i wiatru w skrzydła. Takie są tam nastroje, oni nie odpuszczają.

Czy to wsparcie moralne w postaci chociażby busów, kurtek dociera na teren całej Ukrainy, czy tylko na front? Jak to wygląda?

Docieramy do ludności cywilnej, która jest w okolicy frontu i wspieramy także Kamieniec Podolski, w którym jest spokojnie. Niewiele o tym wiemy, ale sama Ukraina jest krajem, który przyjmuje swoich wewnętrznych uchodźców. Duża część zostaje w kraju – np. w Kamieńcu Podolskim. Wspieramy także organizacje, które chcą pomóc w codziennym życiu Ukraińców. Ostatnio wysłaliśmy także bus do Odessy, przesyłaliśmy pomoc do Chersonia, Bachmutu, Kijowa. Pomagamy wszędzie gdzie się da i zależy mi na tym, żeby pomoc docierała do osób, które są wiarygodne.

Jak wygląda pomoc ukraińskim organizacjom – one same się po nią zgłaszają?

Działamy w oparciu o relacje. Można powiedzieć, że powstała rodzina organizacji, która się wspiera, a po tym wyjeździe zintegrowaliśmy się jeszcze bardziej. Przykładowo na danym obszarze jest organizacja, która otrzymała od nas pomoc. Przekazują dalej zainteresowanym podmiotom nasz adres, numer telefonu, czy maila. Następnie dostajemy zapytania, czy nie byliśmy w stanie pomóc w danej sytuacji. Bardzo często są konkretne zapotrzebowania. Ostatnio czytałem o noszach, których potrzebuje szpital polowy – w tym celu rozsyłamy zapytanie, kto mógłby je załatwić.

Z tego co pan mówi, tych organizacji, fundacji, które działają na rzecz Ukraińców jest naprawdę wiele. Można powiedzieć, że do Ukrainy codziennie dociera wsparcie?

Codziennie, naprawdę codziennie. Mówię tylko o tych osobach, które znam, ale jest też dużo takich organizacji, o których nie mamy pojęcia. Będąc ostatnio np. w Kijowie, zadziwił mnie pewien Irlandczyk. Zorganizował on 200 pickup’ów, a jeden z nich jest wart przynajmniej z 50 tysięcy złotych.

Dużo mówiliśmy o niezbędnym wsparciu i jest pewnie wiele powodów, dla których warto się zaangażować w pomoc.

Dla Ukraińców, to że ktoś przyjeżdża z Polski i jeszcze chce im pomóc ma ogromne znaczenie. To ma nie tylko wymiar materialny. Oni odczuwają, że komuś zależy i chce ich wspierać w trudnych chwilach. Bardzo tego potrzebują. Myślę, że lepiej robić tyle, ile możemy i nie jestem zwolennikiem tego, żeby sprzedać wszystko i cały majątek rozdać ubogim, tak jak święty Franciszek. Zróbmy natomiast tyle, ile możemy – nawet trochę. Gdy wiele osób odda nieco od siebie, to z tego powstanie duża rzecz. Myślę, że powinniśmy pomagać, bo sytuacja jest zaskakująca. Częściowo się do niej przyzwyczailiśmy, ale to nadal trudny temat. Na południowy-wschód od naszego kraju toczy się prawdziwa wojna, przez którą ludzie są pokrzywdzeni. Trudno mi sobie wyobrazić, z czym się mierzą ci ludzie, którzy stracili całe majątki, swoje domy. Przez pewien czas jest “normalnie”, ale nagle przylatują drony, bombardują miasto i słychać strzały. Myślę, że robimy wspólnie historyczną rzecz, pomagając Ukrainie. Za jakiś czas będzie można przeczytać o tej sytuacji w książkach.

Jak można wesprzeć państwa działania?

Można np. wpłacić pieniądze na zbiórkę, a oprócz tego należy mówić i myśleć pozytywnie. Odpychać ten “hejt”, który panuje. Nikt z nas nie chciał tej wojny i w zdecydowanej większości to, co się dzieje jest powodem ogromnej niesprawiedliwości. Róbmy to, co możemy, by pomóc. Angażujmy się w zbiórki, składki, wspieranie fundacji – nie tylko naszej. Pomaganie powinno być dla nas przyjemnością, a nie obowiązkiem. 

Wojna trwa ponad rok. Czy z biegiem czasu zbieranie środków jest coraz trudniejsze?

Faktycznie obserwuję, że coraz trudniej jest pozyskać pomoc. Wymieniam się pomysłami z panem Kliczko i mam już jedną inicjatywę w głowie. Zachęcam go, aby Ukraińcy przyjechali do Polski w celu zorganizowania wspólnego wydarzenia, podczas którego zbierane byłyby środki na pomoc dla Ukrainy.

Można mówić godzinami o negatywnych skutkach wojny. Chociażby o zniszczeniu kraju, śmierci  niewinnej ludności i wiele więcej. Może jednak są jakieś plusy tej trudnej sytuacji?

Z pewnością integracja ludności i to nie tylko tej ukraińskiej. Teoria ewolucji mówi o tym, że występuje selekcja i pozostają najmocniejsze jednostki. Wtedy mówię “nie!”- dementuję to. Wspierajmy to, co jest słabe i w tym jest nasza siła. Potrafimy się zintegrować, a to zrobiliśmy pokazuje ogromną siłę. To mnie napędza nawet do działań lokalnych. Na pewno część ludzi, może nawet duża część, wykorzystała obecną sytuację i przyjechała do Polski, żeby poprawić swój byt.

Dziękuję za rozmowę.

Podoba‚ Ci się materiał? Udostępnij go i komentuj - Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Chcesz by podobnych materiałów powstawało jeszcze więcej?Wesprzyj nas!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze