
„Projekt M” wraca na teatralne deski! Już we wrześniu dodatkowe spektakle [RECENZJA]
Już 27 września na deski pleszewskiej Zajezdni Kultury powróci spektakl „Projekt M” wystawiany przez „Teatr Co Jest Grane?”. To grupa złożona z młodych aktorów z południowej wielkopolski.
Ponieważ sprzedaż biletów na wrześniowe pokazy już trwa, poniżej publikujemy recenzję przedstawienia. Dwa spektakle odbędą się o godzinie 17:00 i 19:00 właśnie 27 września. Bilety można zakupić TUTAJ

Projekt „M” – recenzja
Najnowszy spektakl Teatru „Co Jest Grane?”, a ściślej: przygotowania do niego, stanowiły niemałą i intrygującą tajemnicę. Po dość swobodnej i lekkiej interpretacji „Moralności pani Dulskiej” oraz utrzymanym w komediowym anturażu przedstawieniu „Mąż zmarł, ale już mu lepiej” młodzi aktorzy — pod niezawodną ręką reżyserki Marty Meller — wzięli na tapet temat poważniejszy, emocjonujący i fascynujący ludzi od zawsze – miłość. A to już nie przelewki.
Inspiracją warstwy słownej spektaklu są teksty Wisławy Szymborskiej, Jarosława Borszewicza i Haliny Poświatowskiej, czyli bez wątpienia mistrzów literatury — specjalistów w opisywaniu uczuć. Ale młodzież nie byłaby sobą, gdyby nie dokoptowała do pomocy współczesnych twórców z całkiem innego spektrum sztuki, a mianowicie kina. I tak usłyszymy na scenie fragmenty z filmów „Interstellar” Christophera Nolana i „Poprzednie życie” Celine Song — co może być dla wielu zaskoczeniem, ale nie musi.

Samo przedstawienie to przede wszystkim feeria różnorodnych form. Tutaj gra się wszystkim: ciałem, kostiumem, rekwizytem. Tylko wytrawny widz w pełni to dostrzeże i doceni, co może być trudnym zadaniem, ponieważ w poszczególnych scenach najwięcej waży słowo mówione.
A młodzi aktorzy nie biorą jeńców. Fundują oglądającym huśtawkę emocji, bo każdy z nich z premedytacją stosuje inną formę ekspresji scenicznej. Jedni wypowiadają kwestie z kamienną twarzą, stosownie do tematu epizodu, drudzy grają na emocjach widza na granicy ekspresji. Nie sposób na zimno obserwować tych wysiłków, bo nawet zatwardziały widz — nie wiadomo kiedy — zostaje wciągnięty w matnię własnych wspomnień i towarzyszących im uczuć. Chcesz czy nie — nagle zostajesz sam ze sobą na scenie. Jesteś szczęśliwie (lub nie) szaleńczo zakochany, a za chwilę czujesz palący ból zdrady. Nagle zdajesz sobie sprawę, że skądś to znasz — z filmu, książki, a może z własnego życia?
Ten spektakl to nie zbitek poszczególnych scen, lecz kompletne dzieło: od intrygującego początku po świetny finał. To zadziwiająco trafna analiza relacji międzyludzkich, świetne dialogi i poruszające monologi. Ale to trzeba jeszcze zagrać. Trudno byłoby mi określić tę grupę młodych pleszewian, wspomaganą przez kaliskich przyjaciół, mianem teatru amatorskiego. Dysponują bowiem warsztatem przekraczającym poziom amatorski — to widać i słychać. Czapki z głów. Dla tych, którzy śledzili ich poprzednie dokonania, nie powinno to dziwić. Zresztą — czy człowiek ma prawo oceniać piękno? Na przykład płynącą rzekę, płonący ogień czy zachód słońca? Czy może tylko usiąść i podziwiać w milczeniu?
Więc, drogi Widzu, usiądź i podziwiaj, bo „Projekt M” to teatr przez duże „T”. I zasłużone brawa na stojąco.
Autor recenzji: Przemysław Woliński
Fot.: Filip Sieroński

















