RYBIKOWSKI: Partyjni bezpartyjni, czyli samorządowcy chcą do parlamentu
Krystian Kinastowski wraz ze swoimi najbliższymi współpracownikami postanowił zaangażować się w politykę ogólnopolską. Prezydent Kalisza był jednym z przemawiających podczas konwencji Bezpartyjnych Samorządowców, która w miniony weekend odbyła się w Warszawie. Środowisko skupione wokół prezydenta Lubina – Roberta Raczyńskiego po raz trzeci spróbuje swoich sił w wyborach do parlamentu. Czy tym razem skutecznie?
Samą konwencję należy ocenić umiarkowanie pozytywnie. Dobra oprawa wizualna, pełna sala i nietypowa, bo okrągła scena „bez kantów” (co zostało wykorzystane w przemówieniu Raczyńskiego, reklamującego Bezpartyjnych Samorządowców jako formację, która nie kantuje swoich wyborców) wyglądały profesjonalnie, nie ustępując konwencjom partii posiadających finansowanie z subwencji wypłacanej z budżetu państwa.
Kinastowski mówił podczas swojego wystąpienia o bezpłatnej komunikacji publicznej, która od początku roku jest dostępna dla mieszkańców Kalisza. Wcześniej bezpłatną komunikację wprowadził m.in. Lubin i Bolesławiec, czyli miasta, których samorządowcy działają w tym samym ruchu. Kaliski włodarz wyróżnił się tym, że jako jedyny wprost lekko zaatakował partię rządzącą, wskazując że ogólnopolska bezpłatna komunikacja publiczna mogłaby być sfinansowana np. z pieniędzy wydawanych dziś na partyjną propagandę w Telewizji Publicznej.
Innymi postulatami wskazanymi na konwencji była likwidacja podatku PIT (tutaj Bezpartyjni idą nawet dalej niż liberalna Konfederacja, która chce jedynie likwidacji drugiego progu podatkowego i daniny solidarnościowej), bezpłatne obiady dla dzieci w szkołach, żłobki i przedszkola zakładane przy miejscach pracy, możliwość korzystania z zasiłku macierzyńskiego przez pracujące kobiety, bon edukacyjny na zajęcia dodatkowe i skrócenie kolejek do lekarzy poprzez m.in. zwiększenie limitów na studia medyczne oraz liberalizacja dostępu do zawodu dla lekarzy spoza UE. Jak łatwo zauważyć, propozycje obniżające dochody państwa, mieszają się z nowymi wydatkami, lecz o ich skutkach finansowych niemal nie mówiono. Brak dokumentu programowego, który szerzej opisywałby omawiane pomysły, jest sporym niedociągnięciem, gdyż w tym momencie trudno traktować te propozycje inaczej niż tylko jako zbiór luźnych haseł. Oczywiście, żyjąc w erze post-polityki zdążyliśmy się już przyzwyczaić do takiego braku konkretów, ale mimo wszystko od ludzi, którzy sami przedstawią się jako doświadczeni managerowie, oczekiwalibyśmy nieco więcej.
Mimo, iż Bezpartyjni Samorządowcy zapowiedzieli swój start w najbliższych wyborach, to próżno znaleźć ich w większości sondaży. Oni sami przekonują, że szyld bezpartyjnych samorządowców posiada odpowiednią rozpoznawalność dzięki wyborom samorządowym. W 2018 roku w wyborach do sejmików w skali całego kraju zdobyli oni 5,28%, choć ich poparcie w regionach było rozłożone nierównomiernie. 5% przekroczyli jedynie w 5 województwach, a wynik dający większą reprezentację sejmikową uzyskali jedynie w dolnośląskim, zachodniopomorskim i lubuskim. Problem w tym, że w ciągu ostatnich 5 lat doszło do pewnych tarć wewnątrz ruchu i tak np. prezydent Szczecina – Piotr Krzystek, jeden z autorów sukcesu wyborczego na Pomorzu Zachodnim, tworzy dziś konkurencyjny projekt o nazwie „OK Samorząd”. Do rozłamu doszło też w mateczniku BS-ów na Dolnym Śląsku, gdzie – w wyniku odejścia trzech radnych – koalicja PIS-Bezpartyjni Samorządowcy straciła większość w sejmiku.
Trudno w dodatku wybory samorządowe przekładać na te parlamentarne, a w nich Bezpartyjni również próbowali swoich sił, dwukrotnie jednak nie zbierając odpowiedniej liczby podpisów, umożliwiających wystawienie swoich kandydatów w całej Polsce. Zebranie podpisów w wyborach do parlamentu jest wyjątkowo trudną sztuką, gdyż by stać się komitetem ogólnopolskim należy mieć ich 5 tysięcy w aż 21 okręgach. Nie wystarczy więc mieć kilka bastionów ze znanymi samorządowcami, żeby zebrały one za całą resztę. A widać wyraźnie, że struktury Bezpartyjnych Samorządowców w dalszym ciągu rozkładają się w skali całej Polski mocno nierównomiernie i cierpią oni na deficyt rozpoznawalnych postaci.
Brak wymaganej liczby podpisów to de facto zakończenie kampanii wyborczej w przedbiegach. Struktury muszą się więc wykazać tytaniczną pracą zwłaszcza, że prezydent Andrzej Duda długo zwleka z ogłoszeniem wyborów. Im później je ogłosi, tym mniej będzie czasu na dopełnienie wszelkich rejestracyjnych formalności. W przestrzeni medialnej pojawiają się głosy, że Bezpartyjnym w zbiórce podpisów pomóc mogą działacze Prawa i Sprawiedliwości, ale samorządowcy powinni w tym przypadku do serca wziąć przysłowie „umiesz liczyć, licz na siebie”, gdyż liczenie na podmioty trzecie może docelowo spowodować spore rozczarowanie. Krótki czas na zebranie podpisów może jednak przekuć się w sukces, gdyż w przypadku udanej zbiórki byliby zapewne jedynym komitetem spoza obecnego składu parlamentu. A to już samo w sobie może dać pewien wyborczy bonus, gdyż część wyborców lubi zagłosować na „coś nowego”, wcześniej niezaistniałego w polityce centralnej.
Trudno sobie wyobrazić, żeby Bezpartyjni Samorządowcy nagle, na trzy miesiące przed wyborami stali się ich czarnym koniem. Nie ulega jednak wątpliwości, że wynik BS-ów może mieć bardzo duże znaczenie dla uformowania się przyszłej większości parlamentarnej. W 2015 roku – debiutująca wtedy politycznie – partia „Razem”, podbierając głosy lewicy, doprowadziła do nieprzekroczenia przez nią progu. Wydaje się, że oferta Bezpartyjnych Samorządowców może być atrakcyjna np. dla części obecnych wyborców „Trzeciej Drogi”, która również ma w swoim programie wiele obietnic samorządowych. Dużo będzie jednak zależeć od planu na kampanię, siły nazwisk na listach i dotarcia do jak najszerszej grupy odbiorców, pokazującej im, że jest alternatywa dla obecnego partyjnego podziału i że to właśnie Bezpartyjni Samorządowcy są w stanie zapewnić odmienianą podczas konwencji na wszystkie przypadki „normalność”. Realny do osiągnięcia wydaje się jedynie próg 3%, pozwalający na otrzymywanie subwencji. Dystans do pokonania 5% wydaje się już trudny do odrobienia, a ponadto opozycja i zaprzyjaźnione z nią media na pewno będą podkreślać dobre relacje Bezpartyjnych z Prawem i Sprawiedliwością, chociażby poprzez współrządzenie w województwie dolnośląskim. Przekroczenie 3%, choć nie daje reprezentacji parlamentarnej, pozwala zgromadzić środki na dalsze działania. Zgodnie jednak z polskim prawem, finansowanie z budżetu przysługuje wyłącznie partiom politycznym. Dlatego też aby móc dostać pieniądze, Bezpartyjni Samorządowcy musieliby… stworzyć partię polityczną. Czy wyborcy zdecydują się na bezpartyjnych, którzy są już partyjni? Przekonamy się już niedługo.
Fot.: Bezpartyjni Samorządowcy/FB