Banasiak: subiektywne podsumowanie sierpnia
Założenie jest takie: ani słowa o polityce! Chociaż to będzie trudne, bo u progu kampanii wyborczej z polityką kojarzy się ludziom niemal wszystko: drabina, podwieczorek, a nawet majtki.
Wyzwanie wydaje się trudne, jednak wypada spróbować, bo do trudnych wyzwań zachęcali kaliszan uczestnicy Calisia Triathlon – gdy wpadali na metę po morderczym wysiłku, wszyscy byli zadowoleni. Zatem zaczynamy!
Przemysł rozrywkowy
W sierpniu, jak od blisko 400 lat, mieszkańcy Kalisza i okolic pielgrzymują na Jasną Górę. Jeśli wierzyć mediom, w tym roku z całego miasta, udało się uskładać coś koło 450 pątników. Jest to liczba zatrważająca, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze kilkanaście lat temu, jedna tylko grupa z parafii Miłosierdzia Bożego liczyła 221 pielgrzymów! Oczywiście, pojawiają się głosy, że nie liczy się ilość, a jakość i takie tam. Trudno jednak nie zauważyć, że coś bezwzględnie poszło nie tak, skoro mamy do czynienia z tak znaczącym spadkiem pielgrzymujących. Przyczyn oczywiście jest wiele, a wśród nich dwie wybijają się na pierwszy plan.
Pierwsza to zerwanie z tradycją – pielgrzymka maszerowała podczas zaborów, dwóch wojen światowych, wojny polsko – bolszewickiej, za pierwszej i drugiej komuny, ale eksperymentu covidowego nie przetrwała i została zamieniona w sztafetę. Wtedy najwyraźniej coś pękło, chociaż większość udawała, że nic się nie stało. Otóż stało się, mimo że nie brakowało mędrków opowiadających, że w czasie pandemii pielgrzymowanie było niebezpieczne. Warto im wszystkim zadać pytanie: a za Niemca stojącego z karabinem było bezpieczne??? Albo za komuny, której wybitni przedstawiciele celowo zatruwali wodę? Nie było! Ludzie szli, bo trzymali się usłyszanej z ambony obietnicy życia wiecznego. Nikt też nie oczekiwał rozbudowanego pielgrzymkowego socjalu – zup, drożdżówek, czy makaronów na kolację.
Tymczasem w ostatnich latach można zaobserwować cichą rywalizację między parafiami, właśnie w tym zakresie: my nawet śniadanko mamy na ciepło i zawsze coś na słodko… A my, oprócz tego, mamy jeszcze oprawę za 20 tysięcy peelenów na wejście do Częstochowy… Wiecie jak daleko to zaszło? Grupa kępińsko – bralińska miała w swoich szeregach maskotkę – jakiegoś lwa, misia, czy cholera wie co, jak na meczach NBA. I to coś zostało nawet przywitane oficjalnie na wałach jasnogórskich. Ludzie przeżywali chwilę intymnej modlitwy, a lew/misiek, w radosnym pląsie machał widzom diecezjalnej telewizji. Szkoda, że kamera nie pokazała, czy i jak maskotka uczestniczyła w adoracji na jasnogórskim wzgórzu. W każdym razie wyglądało to na pełen spontan i niemal zupełny odlot. Do pełnego odlotu niewiele brakuje, ale jak tak dalej pójdzie, to za rok, góra dwa, uda się to osiągnąć. Możliwe, że pielgrzymi będą wracać z Częstochowy nie z różańcami, czy krzyżami, ale poświęconymi słonikami (koniecznie z trąbą uniesioną do góry), które mogą się przydać na maturze, że o innych poświęconych amuletach nie wspomnę.
Przy okazji rada dla tych, którzy mają uszy do słuchania i oczy do czytania – weźcie i zapytajcie, jak to powinno wyglądać fachowca. Oto niedaleko Kalisza, konkretnie w Pleszewie, pracuje od niedawna facet, któremu przyklejono łatkę ,,kontrowersyjnego”. Dlaczego kontrowersyjny? Spieszę wyjaśnić – jego grupa maszerowała swego czasu na Jasną Górę w worach pokutnych, a dodatkowo wchodząc do Częstochowy zaproponował pątnikom, żeby się zamknęli, porzucili ,,pobożny hałas” i w milczeniu oddali się modlitwie. Dziwak, jakich mało, bo uważał, że pielgrzymka to czas poszukiwania Boga i ze wszystkich sił starał się ludziom pomóc go odnaleźć, a przy okazji bił rekordy frekwencji. Niemal wariat, bo opowiadał, że swojego ojca chce spotkać u Ojca, a nie za bardzo dbał o zupę z wkładką dla pielgrzymów! Wiedział od początku, że na pielgrzymce nie odnajdą się ci, którzy oczekują dwudaniowego obiadu, wydawanego na widok opaski na nadgarstku. Wiedział, że ważniejsze jest, by mieć na nadgarstku, palcu, albo kieszeni różaniec i go odmawiać, a nie pokazywać.
Wiara, nadzieja i cud
Rzeczywistość nie przestaje nas zaskakiwać. Od kilku dni cała Polska z podziwem patrzy na kaliski szpital, o którego sukcesach można było przeczytać we wszystkich liczących się serwisach sportowych w Polsce i Danii. Wszystko za sprawą kaliskiej neurochirurgii i genialnego ordynatora Wiesława Skowrońskiego. A było tak – w sobotę, w Ostrowie mężczyźni ścigali się na motorach bez hamulców, na zamkniętym torze. Czyli uprawiali żużel. Jeden z nich – Duńczyk – Patrick Hansen, miał poważny wypadek i złamał kręgosłup. Trafił do kaliskiego szpitala, a jego kolega z drużyny – twardy Słoweniec, autentyczny komandos z papierami i nieśmiertelnikiem – Matej Zagar, ze łzami w oczach przed kamerami ogólnopolskiej TV, poprosił ludzi o modlitwę. Nie wiadomo, jak duży był szturm modlitewny, ale dzisiaj pewne jest, że był skuteczny – człowiek, który po wypadku nie miał czucia w nogach, następnego dnia rano czucie odzyskał. Cud? Możliwe. Jedno jest jednak pewne – cudom trzeba pomóc, a w tym konkretnym przypadku przydała się operacja dr. Skowrońskiego. Cała Polska, Dania i pół Europy dziękuje teraz szefowi neurochirurgii w kaliskim szpitalu. I uczciwie trzeba przyznać, że dzięki temu szpital robi ogromne zasięgi. I to pozytywne, ale w pełni na to zasłużył! A to przecież trudna sprawa (jak powstrzymanie się o politycznych tematów), ponieważ łatwiej sprzedaje się news, gdy człowiek pogryzie psa, a nie pies człowieka.
Sport i okolice
W sierpniu odwiedziła Kalisz pani Ania z dwójką fantastycznych synów – Georgem (starszym) i Mickiem. Rodowita kaliszanka, która 20 lat temu wyemigrowała z Polski do Wielkiej Brytanii. Tam znalazła miłość życia w osobie przystojnego Lewisa i swoje miejsce na ziemi. Przyleciała do Kalisza z powodów rodzinnych i z zachwytem patrzyła na rozwijające się miasto. Miałem przyjemność towarzyszyć jej przez dwa dni z kawałkiem i pokazać to, czym moim zdaniem mogliśmy się pochwalić. Była zauroczona Kaliszem, który na co dzień porównuje do brytyjskiego Crawley i przyznała, że w tej rywalizacji wygrywamy! Była zachwycona tym, jak się miasto rozwija, jak pięknieje, jakie otwiera przed ludźmi możliwości i perspektywy. Będąc absolwentką kaliskiej PWSZ, nie mogła uwierzyć, że jej Alma Mater stanie się wkrótce Uniwersytetem Kaliskim, że będzie kształcić lekarzy, prawników itd.
Podpuszczona przeze mnie, by poszperała w pamięci i wskazała ludzi, których najbardziej zapamiętała, bez wahania przywołała rektora, Ś. P. Czesława Glinkowskiego, jako wcielenie dobra i ciepła, ale dla równowagi przypomniała ciemniejszą stronę studiowania w osobie jednego z wykładowców – człowieka małego wzrostem i nie tylko. Czas zaciera pewne wspomnienia, stąd wskazała tylko pierwsze imię – Mariusz. Podobno chwalił się również drugim imieniem, a później widziała go, jak się wymądrza w telewizji dla polonii, bo z wykładowcy awansował na fachowca od pyskowania w telewizorze. Gdy zapewniłem, że nikt taki nie tresuje już studentów, odetchnęła z ulgą i dodała, że w odpowiednim czasie rozważy, wysłanie synów na studia właśnie do Kalisza. Młodszy kopie piłkę i wygląda na talent czystej wody. A gdy usłyszał, że w Kaliszu można również studiować kierunek ,,sport”, był zachwycony. I pewnie teraz opowiada kolegom z dzielnicy, że jakie cuda dzieją się w Kaliszu, mieście jego mamy. A ci, pewnie nie mogą uwierzyć…
Szkoda że wiele przerysowań jest w tym tekście. Bo akurat ten co w Pleszewie i do ciszy zachęca z Mszy robi cyrk i niepotrzebny hałas. Akurat te worki to wołanie że u nas jest cisza jakiej inna grupa nie ma jest tym sanym co ciepłe śniadanie na pielgrzymce pewną reklamą a nie tradycją. Grupa pielgrzymów nie spadała aż tak bo każdy wie że grypy kaliskie już dawno zasilali wierni z wiosek. A grupa pielgrzymów z diecezji kaliskiej była przyzwoita i podobna do lat minionych
To prawda, taka skrajność, jak u Pana z Pleszewa zazwyczaj nie niesie ze sobą nic dobrego. Niemniej, jeżeli już poruszyliśmy temat pielgrzymki, to autor tekstu wytoczył argumenty właściwe i ja się z nimi zgadzam.