Banasiak: subiektywnie o awansie piłkarek ręcznych
Kalisz jest potęgą w sportach halowych! Żadne inne miasto nie ma trzech drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej, które o tytuły, splendory i pieniądze walczą pod dachem.
Biorąc pod uwagę zadaszone i otwarte dyscypliny sportu, podobną liczbę ma tylko Lubin – no ale tam podatki i haracz od zysków na rzecz piłkarek i piłkarzy, tych ręcznych, ale i nożnych płaci przecież KGHM.
Projekt szaleńca
A jednak w nowym sezonie Kalisz będzie reprezentowany w najwyższej klasie rozgrywkowej w trzech dyscyplinach sportu. TRZECH! Jeszcze nie tak dawno – weźmy dla naprzykładu rok 2013 – próbowaliśmy oglądać sporty halowe na poziomie… zabawowym. Winę za zmianę tego stanu rzeczy ponosi głównie ,,młody Wojtyła” – jak mówią i myślą o nim niektórzy. Obiektywnie jednak młody, to on już był. Teraz jest – powiedzmy – w wieku średnim i sam wpadł na pomysł, żeby powalczyć o trzecią drużynę pokazywaną w telewizji, która będzie przed kamerami prezentować logo najstarszego miasta w Polsce. I właśnie teraz Błażej Wojtyłą dopiął swego, chociaż projekt ,,Piłkarki ręczne z Kalisza w Superlidze”, wydawał się na pierwszy rzut oka kompletnym szaleństwem. Podczas jego realizacji wystąpiło mnóstwo problemów, dzięki czemu w awansie pań SWWS Szczypiorna Kalisz do elity szczypiornistek, widać jak pod mikroskopem, wszystkie złożone aspekty sportu.
Szybki awans
Dwa lata temu drużyny piłkarek ręcznych w Kaliszu nie było. Udało się jednak zbudować zespół, złożony z zawodniczek bardzo perspektywicznych (czytaj młodych), albo takich, które żeby wznowić treningi, musiały odbyć poważne rozmowy z mężami i szukać opieki nad dziećmi. Drużyna przeszła przez II-ligowe rozgrywki jak burza i wywalczyła zasłużony awans. By rywalizować w I lidze, trzeba było ekipę wzmocnić i znów udało się namówić do gry w Kaliszu niezmiernie interesujące zawodniczki, których nazwiska znane były kibicom piłki ręcznej w Polsce. Nowy sezon na zapleczu Superligi kaliszanki rozpoczęły z przytupem – wygrywały mecz za meczem i… pojawiły się krytyczne głosy ekspertów, podważające sukcesy. Tu i ówdzie można było usłyszeć, że z takim składem, to nawet szympans na ławce trenerskiej by sobie poradził, że bez sensu są zwycięstwa różnicą 15, czy 20 bramek itd. Szybko się jednak okazało (gdy trzeba było zmienić trenera), że prowadzenie zespołu w I lidze piłki ręcznej, wcale proste nie jest. Nowy szkoleniowiec, ze znanym nazwiskiem, omal nie sp… omal nie spartolił całego projektu, chociaż udało mu się przegrać dwa na trzy mecze. A że najgroźniejsze rywalki z Żor (poza porażką z kaliszankami) zgubiły punkty po walkowerze, eksperymenty trenera Bystrama mogły nie mieć przykrych konsekwencji. Żeby wygrać rywalizację w grupie i awansować do turnieju finałowego, trzeba było tylko wygrać wszystkie mecze. Tylko i aż. Trener bystro został więc pogoniony z Kalisza, a na trybunach słychać było wtedy sugestie kierowane w kierunku prezesa Wojtyły: – Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!
Ikona na ławce, ikona na parkiecie
Prezes tych próśb nie posłuchał, ale za to podjął genialną w swej prostocie decyzję, powierzając drużynę w ręce Łukasza Kobusińskiego. Facet tu się urodził, tu chodził do klasy z Bronkiem i Marianem, tu zaczął grać w szczypiorniaka, a po zagranicznych wojażach wrócił i bijąc się z rywalami, wprowadził zespół męskich szczypiornistów do PGNiG Superligi. Był drugim trenerem m. in. u Patricka Lillestranda, a ostatnio z powodzeniem uczył młodzież, jak się wygrywa. I właśnie Łukasz Kobusiński dostał do zrealizowania misję awansu. O tym, jak trudna to misja wie chyba każdy, kto ma w domu co najmniej dwie kobiety. A on musiał się zmagać z kilkunastoma paniami! Ikona kaliskiej piłki ręcznej to nie jedyne wzmocnienie, jakie miało miejsce w okolicy lutego – jakimś cudem prezes Błażej Wojtyła namówił na grę w Kaliszu kolejną ikonę – tym razem kobiecego szczypiorniaka w Polsce – Iwonę Niedźwiedź. Multireprezentantka Polski zdecydowała się wrócić na parkiet i wesprzeć kaliski projekt. Pomagała głównie w obronie, ale była również mentorką dla mniej doświadczonych zawodniczek. I wzbudzała strach wśród rywalek.
Aniołki Kobiego
Iwona Niedźwiedź jako ostatnia dołączyła do ,,aniołków Kobiego” – elitarnego grona, które napisało nowy i piękny rozdział w historii kaliskiego sportu. – Ta drużyna ma charakter. To się rzadko zdarza. Podobny charakter miała ekipa MKS-u z sezonu 2016/2017, gdy wywalczyliśmy awans – mówił trener Kobusiński w piątek wieczorem, gdy siedzieliśmy w klubowym autobusie w Płocku, po wygranym meczu z drużyną z Warszawy. Jego zawodniczki naszej rozmowy nie słyszały, ale potwierdziły słowa trenera w sobotę i w niedzielę na parkiecie. Wszystkie, bez wyjątku zasłużyły na słowa uznania, ale o sile tej ekipy niech świadczą dwa przykłady. Pierwszy to pani Paulina Kucharska, która już na początku sobotniego meczu skręciła kostkę. Grała do końca, uprzykrzając życie rywalkom, ale gdy mecz się skończył, nie była w stanie o własnych siłach wrócić do szatni… O tym, że rannych nie zostawia się na placu boju, trener Kobusiński wie od dawna (nie tylko z wykładów dr. Sławka Wronki :), więc niewiele myśląc, szkoleniowiec wziął panią Kucharską na ręce i zaniósł do szatni. Drugi przykład to pani Kinga Stanisławczyk, która w grudniu zerwała więzadła w barku, w styczniu trenowała już po operacji, a w marcu wróciła na parkiet i rzucała bramki! Kilka tygodni temu uszkodziła kolano, ale nawet nie pomyślała o tym, żeby opuścić zespół w najważniejszym momencie sezonu. Ale to nie wszystko – dwa dni przed turniejem finałowym, skręciła kostkę! Do Płocka oczywiście pojechała, a jej akcje, szczególnie perfekcyjne asysty, wprawiały kibiców i ekspertów w zachwyt. Jak by tego było mało, była nieziemsko poniewierana przez rywalki. W sobotę, raz po raz padała z hukiem na twardą płocką podłogę, a po meczu do szatni znosiła ją fizjoterapeutka Ania Ośkiewicz (szacunek za perfekcyjnie wykonaną pracę) i jedna z koleżanek. Pani Stanisławczyk miała łzy w oczach i nie była w stanie się cieszyć z awansu. Ale nie przeszkodziło jej to grać w niedzielę z pełnym zaangażowaniem przeciwko drużynie z Koszalina.
Piękne perspektywy
W niedzielę spotkały się dwie drużyny, które dzień wcześniej zapewniły sobie awans do PGNiG Superligi. Czyli stawką tego meczu były mniej więcej frytki. Nikt nie miałby żalu, gdyby kontuzjowane zawodniczki poprosiły o litość i wolne Ale one tak nie robią – dla nich był to test, który miał wskazać, w jakim miejscu znajduje się ekipa z Kalisza, która rywalizowała z przedostatnim zespołem Superligi. Rozbite kaliszanki pokonały rywalki z wyższej ligi w rzutach karnych i to właśnie one zwyciężyły w Turnieju Mistrzyń, wprawiając w osłupienie pół sportowej Polski. Panie posłuchały prezydenta i dopisały swoją historię. A może precyzyjnie – właśnie zaczęły ją dopisywać. Patrząc na ich zaangażowanie, umiejętności i charakter, biorąc pod uwagę warsztat trenera, a także mając na uwadze szaleństwa prezesa Wojtyły, wiem, że nie powiedziały ostatniego słowa!
Lepiej bym tego nie ujął !!! Brawa dla całego zespołu!!!
Przypominam, że w Lublinie grają 3 drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej „pod dachem”. A w dodatku licząc sporty na świeżym powietrzu razem z drużyną żużlową są już 4 drużyny na szczycie.