Walka o dusze studentów, czyli psychomachia po kalisku [OPINIA]
Temat wchłonięcia kaliskiego wydziału UAM nie jest nowy i choć można mieć odczucie, że powraca jak mantra, to jednak moim zdaniem skala sytuacji jest teraz o wiele większa. Powstałe starcia pojawiają się często z dość zaskakujących stron, a wszystko w Internecie, czyli miejscu, gdzie tak wielu wydaje się, że są anonimowi i mogą wszystko – nawet w formie opinii. Zaskakujących rzeczy jest ponadto więcej, ale nie uprzedzajmy całej „zabawy”.
W całym tym sporze o Uniwersytet Kaliski, w prężeniu muskułów różnych stron oraz w “starciu” WP-A z AK, za dość zabawne uznaję stanowiska osób, które na wydziale nie spędziły nawet miesiąca czy tygodnia. Cała ta wiedza o tym kto i co robi, jak wyglądają finanse wydziału czy całego uniwersytetu, o tym jacy są studenci, musi być ogromna oraz pogłębiona o poważne analizy. Wszak ferowanie tak śmiałych wyroków – zwłaszcza w komentarzach na Facebooku – i odważne oceny całej sytuacji w innym wypadku niż posiadanie rzetelnej wiedzy, są naprawdę miałkie. Co gorsze, w mojej opinii działają nie tylko na niekorzyść wizerunku WP-A, jak niektórzy ku własnej uciesze sądzą, ale także i miasta czy potencjalnego Uniwersytetu Kaliskiego. Ten tekst będzie nieobiektywny, ale przecież takie są opinie – gorsze, że coraz częściej i treści typowo informacyjne.
Do wygłoszenia tej, którą czytacie, zostałem wywołany nie tylko jako redaktor naczelny Latarnika Kaliskiego, ale także jako osoba, która na tym „złym” wydziale studiowała, a później prowadziła również zajęcia czy warsztaty. Strzałem w kolano byłoby przyjęcie stanowiska tak chętnie powtarzanego przez „fejk konta” w social mediach o tym jak to źle na tej filii. I to nie w jedno kolano, a dokładniej nie jednej osoby, bo w redakcji swój ślad odcisnęła także praktykantka z WP-A, a i część kaliskich dziennikarzy wywodzi się z kaliskiego członu UAM. Będzie więc faktycznie stronniczo, ale w odniesieniu do stanu faktycznego, a nie szczątkowych i pobieżnych danych, które można zlepić, przeszukując stronę wydziału w 10 minut.
Filia nie filia – oto jest pytanie
Zacznijmy od początku, czyli samej nazwy, o którą “rozbiło” się tak wiele dyskusji w sieci. W końcu skoro studenci i wykładowcy „kaliskiego UAM-u” nie wiedzą nawet, jak nazywa się ich uczelnia, to już na tak wczesnym etapie lepiej odpuścić jakiekolwiek rozważania. Sprawa ma się jednak nieco inaczej i co więcej ma swój interesujący dodatkowy wątek poboczny. Możliwe, że to właśnie ten dodatkowy element wprowadza w błąd tych, którym szkoda czasu, by dokładniej temat przyswoić. Nie zamierzam przytaczać całej historii wspomnianego wydziału, bo nie o zanudzanie tu chodzi – z resztą przy odrobinie chęci takie informacje dostępne są na odpowiednich stronach. Warto w tym miejscu przywołać jednak rok 2002, ponieważ to od niego rozpoczyna się historia z „wydziałem w nazwie”. By zrozumieć to, czego mam wrażenie niektórzy nie potrafią, trzeba tu dodać również rok 2018, czyli stosunkowo nie tak odległe czasy. Szesnaście lat po osiągnięciu miana „wydziału”, WP-A zmienia się w filię, ale nie dlatego, że ktoś chce coś „zwijać”, pomniejszać czy rozbierać, ale dlatego, że wymaga tego Ustawa o Szkolnictwie Wyższym i Nauce z przywołanego roku. Co więcej, nie jest to tylko zabieg formalny, gdyż wraz z modyfikacją idzie szereg dodatkowych możliwości – pozwalających m.in. na współtworzenie kierunków z innymi jednostkami UAM. A zatem WP-A nie stracił, a zyskał. Gdyby zapytać co bardziej doświadczonych wykładowców, to okazałoby się, że status filii/rozwoju placówki, był celem samym w sobie niemal od początków tej jednostki w Kaliszu. Był punktem, do którego krok po kroku dążył prof. Andrzej Niekrasz czy prof. Jerzy Rubiński, a także i wiele innych osób związanych z WP-A. Wszystko to co powyżej nie usprawiedliwia jednak głębokiej niewiedzy w jakiej żyją studenci przy Nowym Świecie 28-30, bo skoro od czterech lat ich uczelnia jest filią, to być może gdzieś przespali moment, w którym nastąpiły zmiany. A może po prostu sugerują się logotypem czy nazwą widniejącą nawet na oficjalnych stronach? Tutaj należy wspomnieć, że mimo zmiany statusu jednostki, podjęto decyzję o zachowaniu „wydziału” w nazwie, a przyczyną była np. chęć zapobiegnięcia zamieszaniu z nazwą oraz zachowania „marki”, którą przez lata stworzono. Można było inaczej? Pewnie – prostym odniesieniem niech będzie tu Akademia Kaliska, której nazwa ewoluowała, a status nie. Nie będę bezpośrednio oceniał co jest lepsze, bo nie jestem aż tak śmiały w ocenie poziomu nauczania AK, której wewnętrznie nie znam. Być może zmieniło się to na lepsze, mimo że pozostał charakter PWSZ-u, choć w tych samych komentarzach, w których krytykowani są studenci WP-A za brak elementarnej wiedzy, również dostaje się Akademii Kaliskiej. Można tam wyczytać m.in., że mimo zmiany nazwy nie przyniosło to realnych korzyści w postaci np. obiecywanych nowych kierunków.
Za plecami Dziekana?
Wbrew temu przewrotnemu tytułowi, nie będzie tu smakołyków „spod lady”. Wszyscy, którzy na to liczyli mogą przejść już do kolejnego akapitu. Tym, którzy zostali, wyznam szczerze, że bez entuzjazmu przyjąłem decyzję prof. Bogumiły Kaniewskiej o tym, że to społeczność wydziału ma zdecydować „co dalej”. Nie dlatego, że to rozwiązanie złe, ale dlatego, że można było spróbować zrobić to wewnętrznie, a drugiej stronie przedstawić werdykt – taki czy inny, nie chodzi konkretnie o wynik. Taki rozwój wypadków dla środowiska UAM byłby tym samym, a ograniczyłby apetyt i spekulacje na temat tego czy społeczność jest jednomyślna, czy wręcz przeciwnie. Jeśli zrobiono to dlatego, że starano się uniknąć wytykania, że coś zostaje narzucone “z góry”, według kaprysu z Poznania – rozumiem tę decyzję. Z rozmów, które udało mi się przeprowadzić z kilkoma osobami z wydziału, nie jest to opinia odosobniona, choć nie będę tu wykorzystywał cytatów. Znamienne, że o „wchłonięciu” WP-A rozmawia się niejako w pewnym stopniu bez WP-A, za plecami Dziekana, bo choć rozmowy z prof. Łuszczykiewiczem miałyby się odbywać, to myślę, że bez względu na stronę tej dyskusji – znamy rezultat. Ten rezultat z resztą nie zmienił się od lat, co dodatkowo potęguje desperacje (do tego jeszcze wrócimy) jego przeciwników, którzy kreują go na główny czarny charakter opowieści o braku uniwersytetu. Wśród zarzutów wobec Dziekana WP-A sprzeciw części komentujących budzi także symbol, jakim rada samorządu studentów pochwaliła się na swoim oficjalnym profilu. Symbol wzbudził jednoznacznie złe skojarzenia, czemu się nie dziwę i osobiście (również jako grafik) oceniam ten ruch negatywnie. Można by próbować bronić go innymi przykładami podobnych grafik w przestrzeni publicznej sprzed lat lub tym, że to po prostu symbol protestu ujęty w czerwone barwy siły. Nie będę tu jednak dodawał więcej – uważam, że ten zabieg jest „kontrowersyjnie” nietrafiony. Chyba, że taki też był jego cel, by zrobić jak największy “szum” dookoła. W końcu ktoś, kto nie wyraża głośno i stanowczo swojego sprzeciwu, może zostać uznany za biernego, a to już prosta droga do oddania pola walki, jeśli uznajemy, że bój się faktycznie toczy.
Wielki projekt pełen kaprysów
W „autowywiadzie” Rektora prof. Andrzeja Wojtyły, do którego pod innym kątem też jeszcze powrócimy, pada szereg zapewnień dla pracowników WP-A o zachowaniu zasad ich zatrudnienia lub o ustaleniu korzystniejszych. Co prawda, podobne słowa nie padają w kierunku studentów, ale z pewnością o tę część społeczności przyszły Uniwersytet Kaliski również by zadbał – np. o tych, których prace naukowe są w trakcie realizacji u promotorów aktualnie działających na rzecz WP-A. Pytanie co z tymi, którzy jakimś cudem na ofertę nie przystaliby. Czy taki student musiałby zmienić opiekuna pracy? Padają opinie, że przecież budowa wspomnianego uniwersytetu to lata i nie wszystko wydarzy się od tak, że potrzebny byłby może okres przejściowy. Wszystko to jednak jakoś nie współgra z narzuconym tempem zmian – uformowaną akademią, która jest nią póki co możliwe, że głównie z nazwy i ambitnym marzeniem, by przejść do rangi uniwersytetu. Ciekawym wątkiem w dyskutowaniu o położeniu zawodowym wykładowców WP-A jest ten, w którym komentujący uznają „wyższość kaprysów kaliskich” nad tymi „poznańskimi”. Trudno się z tym nawet nie zgodzić – w końcu kto chciałby zdawać się na czyjeś kaprysy – tym bardziej obce. W tej kapryśnej aurze zastanawiające jest jednak to, skąd pomysł, że kaprysem kogokolwiek mogłoby być zamykanie kierunków czy całego wydziału? Zarówno Rektor Wojtyła w rozesłanym wywiadzie, jaki i Rektor Kaniewska z czasów kampanii przed wyborami władz na UAM, zapewniali o zachowaniu „wszystkiego jak jest” – z perspektywy Poznania również biorąc pod uwagę odległe ziemie wielkopolski południowej. Całkiem sensownym argumentem mogłoby tu być spojrzenie na kwestię rentowności jednostki. Dlaczego jednak rektor Uniwersytetu Kaliskiego w przeciwieństwie do tego z Poznania, miałby chcieć utrzymywać nierentowne kierunki tym bardziej, że jak wielokrotnie podkreśla się – mamy spore braki w zakresie np. medycyny? Być może ci, którzy tak znają się na kaprysach, mają więcej informacji i kto wie – możliwe, że rozwiązaniem finansowania byłoby „rozbicie banku” np. tego w okolicy teatru i placu Bogusławskiego. A co, jeśli okaże się, że dana dziedzina zostanie uznana za zupełnie nieopłacalną? Możliwe, że odpowiedzią może tu być sławne zdanie: „Nie mają chleba – to niech jedzą ciastka”, które w proponowanej przeze mnie wersji mogłoby przyjąć kształt: „Nie uczą muzyków – to niech uczą medyków”. W tym miejscu z całym szacunkiem do zapału i kompetencji „muzyków” z WP-A – sądzę, że przy takim wariancie tym bardziej trzeba by się jeszcze mocniej martwić o lokalną służbę zdrowia. Zarówno jedną jak i drugą grupę zawodową proszę o wybaczenie, że posłużyłem się akurat takimi przykładami.
Byle jak, byle szybciej
“W imię partykularnych interesów” – wbrew grupie podejmującej ten temat, sądzę, że akcent został położony w złym miejscu. Mało naświetlonym wątkiem w komentarzach są nadchodzące wybory – rzućmy więc na tę płaszczyznę “nowe światło”. Jeszcze sporo do nich czasu, więc być może dlatego to tak mało eksploatowany trop, choć pojawiały się już pojedyncze głosy, że Uniwersytet Kaliski mógłby stać się dobrym skalpem, by obwieścić ogółowi kaliszan jak wiele dobra się dla nich zrobiło. Przy tym można okopać się na nowej uczelni, bo przecież nikt nie gwarantuje, kto będzie rządził, a kto pozostanie w cieniu jako opozycja. Takim skalpem była też przecież akademia – tak wiele razy “obwieszczano”, że to już blisko, iż w pewnym momencie można już było stwierdzić – “to kolejne mrzonki”. W końcu się udało, ale czy faktycznie jest to akademia o jakiej marzono? Kiedyś również tłumaczono, że do akademii potrzebne jest WP-A – ten sam zły wydział, który dziś protestuje przeciw temu, by na nowo próbować go wchłaniać. Czy z satysfakcją przyjmuje się sukces „podany na tacy”? Skoro jest plan „B” przy współudziale biskupa, to po co było w ogóle ponownie startować o “względy” kaliskiego wydziału UAM? Już wcześniej się to nie udało i nie widzę powodów, dla których coś miałoby to zmienić. Wyludniamy się – to prawda, ale czy faktycznie rozwiązaniem jest tu skakanie po planszy o kilka pól do przodu na raz? Tworzenie na gruzach czegoś innego i nie mówiąc już o tym, że monopol rozleniwia. Może jednak zezwolić na tworzenie konkurencyjnych kierunków? Na wolnym rynku dwa podmioty mogłyby się zmierzyć tworząc np. dany kierunek artystyczny. Mam wrażenie, że niektórzy woleliby, aby uniwersytet powstał „byle jak, byle szybciej”, bo desperacko poszukiwany jest sukces, którym można by się chwalić. Nie dla kaliszan – a przynajmniej nie tylko – a dla partykularnych interesów tych grup, które chcą go stworzyć na siłę, nie ważne z kim i jak. Mam nadzieję, że bez względu na wynik tej przepychanki – studenci Uniwersytetu Kaliskiego nie będą, śladem pomysłów z nową uczelnią, awansować od razu na np. profesorów. Choć przydadzą się pewnie tacy, by poskromić nowe kierunki, z jakich musiałby się taki uniwersytet składać.
Na koniec tej części poruszę jeszcze jeden element – argument za tym, że przy medycynie na UK, do Kalisza trafią rzesze studentów. Być może tak będzie, ale na początku byłoby to spowodowane mniejszym poziomem trudności dostania się na taki kierunek. Z drugiej strony przy założeniu, że można legalnie “skakać” po szczeblach rozwoju uczelni, stawiam też, że w niedługim czasie mógłby powstać np. Uniwersytet Ostrowski i wiele innych rozdrobnionych podmiotów w całej Polsce. Czy wtedy potencjalny kandydat wybrałby UK w naszym mieście, czy raczej porównywalny nowy twór w swojej okolicy np. na Mazurach? Chyba nie tędy droga, by pokazać, że uniwersytet to coś, co tworzy się w dużym uproszczeniu – “na pstryknięcie palcami”, że wystarczy wymienić jedynie tabliczkę. Nie tędy droga i choć każdy ma swoją, to negatywnie oceniam “autostradę do sukcesu” za wszelką cenę.
***
Na sam koniec chcę powiedzieć, że to co najmniej niesprawiedliwe oceniać społeczność WP-A jako nikomu niepotrzebny wydział, pełen przyszłych bezwartościowych na rynku pracy absolwentów. Osoby, które tam spotkałem i które nauczyły mnie znacznej części tego co umiem, przyczyniły się poniekąd i do funkcjonowania Latarnika w takim kształcie, jaki znamy obecnie. Wyciągnięty do tablicy nie czuję się jakimś wzorem czy przykładem, ale tylko dowodem na to, jakie umiejętności można tam zdobyć. Na wydziale studiuje wszak bardzo wielu świetnych muzyków, pedagogów czy polonistów. Ferowanie wyroków opierających się na twierdzeniu, że wydział jest przeciwnikiem czegokolwiek, jest tak samo trafne, jak stwierdzenie, że to ogół (skąd my to znamy) kaliszan walczy o swoje lepsze jutro. Skoro to „kaliszanie” tak zabiegają o uniwersytet, a raczej przede wszystkim o wchłonięcie WP-A, to z automatu ci posiadający odmienne zdanie lub koncepcje kaliszanami zwać się nie mogą – kim więc są? Powtórzę to raz jeszcze wyraźnie – wiele z krzywdzących dla WP-A ocen to potwarz dla tego wydziału. Wydziału, który jeszcze nie tak dawno temu zachęcał, by w Latarniku podjąć praktyki czy nawet zatrudnić się. Czy zatem faktycznie szukamy pracowników w tym przeciętnym i beznadziejnym miejscu? Może lepiej szukać dziennikarzy gdzie indziej – np. tych, którzy potrafią wywiad prowadzić z samym sobą, znacznie przyspieszając redakcję tekstu, bo bez trudnych pytań i wybiórczo tam, gdzie trzeba.
Pani Redaktorze
wskazuje Pan na wiele ważnych kwestii, ale podstawy Pana rozumowania nie przystają do realiów, lub też/może Pan ich nie przyjmuje lub nie rozumie (bez obrazy). Przecież Pan wie, że opinia publiczna nie jest wcale miarodajna. Jest przedmiotem spekulacji, nie ma w niej mowy o swobodnej grze niezależnych poglądów. Szczególnie w Polsce, a w sposób jaskrawy w Kaliszu, konstytuuje się jako fałszywa, zakłamana, pełna przeinaczeń, oszustw, iluzji. Proszę popatrzeć, jak Pan, mądry człowiek, uległ tej mistyfikacji, wysupłując pewne rzeczy, wynikające z szarpania tego, co publiczne dla swojej prywaty. Proszę przyjąć:
1.za zdaniem jednego z posłów, który (w wiadomym dla siebie celu), nie rozumiejąc (niestety) natury prawa publicznego, języka norm prawnych, więzi między instytucjami prawa itd., wypowiada się, że Akademia Kaliska to tylko nazwa, a nie zmienił się jej status i nie ma charakteru akademickiego. Ma, jak najbardziej. Dzięki cechom „akademickości”, posiadanym uprawnieniom „doktorskim”, szkoleniu doktorów. Mamy po prostu takie prawo, niechlujne, pełne chaosu, tworzone „na kolanie” . Myśli Pan, że jak wybuduje Pan dom i podpisze umowę z firmą, zaspokajającą Pan potrzeby w zakresie korzystania z wody i kanalizacji i jakiś urzędnik nie wpisze Pana do właściwej ewidencji, to woda nie popłynie? Zatkają Panu przewody kanalizacyjne? Nic takiego się nie stanie: faktury, które Pan otrzymuje legitymizują Pana prawa jak konsumenta, tak jak nadawanie tytułu doktora – utwierdza status akademickości.
2.Powstawaniu Uniwersytetu nie towarzyszy droga: „byle jak, byle szybko”. Po prostu nastał korzystny moment zbiegu wielu przesłanek/źródeł potencjalnych ingerencji, które – nie wykorzystane – mogą się n i g d y nie powtórzyć.
3.Eskalacja konfliktu, którego nigdy nie powinno być, napuszczanie studentów, niesmaczne (łagodnie mówiąc) zachowania niektórych radnych, dominująca w sferze publicznej prywata, która także jest w innych państwach, ale obnażana przez środki masowego przekazu, u nas, w Kaliszu, triumfuje, jak w „Tangu „S. Mrożka. Szkoda, że nikt nie pyta rzeszy przyszłych pokoleń czy chcą Uniwersytetu. Będą utrwalać silne ośrodki we Wrocławiu, w Poznaniu itd., byle nie tutaj. Wie Pan, że jedna ze starożytnych reguł własności ma wymiar społeczny: „inni nie mają”.